[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I druga możliwość: zabił Janotę i zabrał ikony.Z początku nie wiedział, kto się nimi interesuje, ale babciaKarolina podsunęła mu Skrzyską.Zadzwonił do niej, żebysprawdzić jej reakcję.Gdyby się mylił, Skrzyską na pewno byzażądała wyjaśnień, ale Skrzyską milczała, czekała nanastępny ruch Komika.Teraz Golski nie chciał się jużujawnić, wynajął małego złodziejaszka, który załatwił sprawęza niego.Również jest możliwe, że Golski podczas kłótni zabiłJanotę, ale nie zabrał ikon.Próbował nastraszyć Skrzyską,żeby ją ewentualnie w przyszłości szantażować.— A jeżeli Golski nie jest mordercą, to kto nim jest?— Może Kostera zabił i, tak jak twierdzi, przesiedział wpracowni przeszło godzinę.Pod wpływem szoku nie zdawałsobie sprawy z upływu czasu, nie uciekał, nie ukrywał się.Czy zabrał ikony? Raczej wątpliwe.Przyjechał tego samegodnia z Wrocławia.Nie miał kontaktu z Janotą, nawet go nieznał.Nie wiedział o jego twórczości „pamiątkarskiej”, a tymbardziej o fałszerstwie.Z tego, co wiemy dotychczas, wynika,że ikony nie mogły być motywem zbrodni w wypadkuKostery.No i kolejna możliwość: Kostera nie zabił.Wszedłdo pracowni i zastał Janotę rozciągniętego na podłodze, zdziurą w głowie.Nie tak dawno widział swojego synawsiadającego do tramwaju.Jest przerażony i postanawiaosłonić Artura.Kłamie, że wyszedł z kawiarni wcześniej.Poprostu chce przybliżyć się czasowo do domniemanegomomentu zbrodni.Siedzi w pracowni, dając Arturowi czasna sprokurowanie sobie alibi.Celowo zwraca na siebieuwagę męża pacjentki, wyciera narzędzie zbrodni, klamki wdrzwiach i wszystkie przedmioty, których mógł dotykaćArtur, potem odbija swoje odciski na słuchawce telefoni-cznej.Krótko mówiąc prokuruje dowody przeciw sobie.— A ikony? Kto je zabrał?— A kto rozdeptał farby, podarł płótno i przewróciłpracownię do góry nogami?— Mógł to zrobić Kostera.— Po co?— Żeby zatrzeć ślady swojego syna.— W takim razie opowiedziałby jakąś bajeczkę o napadziefurii Janoty.Twierdziłby z uporem, że Janota wpadł wewściekłość i podarł swoje płótno, demolując pracownię.Tymczasem on zupełnie pomija milczeniem ten fakt.— W takim razie kto zabił? Golski?— Golski twierdzi, że jedynym przedmiotem, który przynim Janota wywrócił, było krzesło.Tymczasem kiedyweszliśmy do pracowni, stało z boku oparte o ścianę.Leżałana nim wyłamana noga; Czy sądzisz, że po dokonaniumorderstwa zatroszczył się nagle o jedno kulawe krzesło?Należy raczej przypuszczać, że po wyjściu Komika Janotapodniósł je i odstawił pod ścianę.— Przyjmując, że Golski nie zabił (bo chyba to wynika ztwojego ostatniego stwierdzenia) i że nie zabił równieżKostera, mordercą byłby ktoś, kto wszedł do pracowni poGolskim, a przed ojcem Artura.— Cały czas braliśmy przecież tę możliwość pod uwagę.— Tak.Po prostu przez chwilę łudziłem się, że mamy jużzabójcę.— Golski ego?— Tak — powiedział niechętnie Bartkowski.— Jeszcze nie wykluczam zupełnie Golskiego.Ale przeciwkażdej z tych wersji zabójstwa przemawiają pewne okoli-czności.— Tak, wiem.— A jednak któraś z nich może być prawdziwa.— Wszystko się okaże, kiedy złapiemy tego szczeniaka.— O kim mówisz?— O Michale Kowalskim.— Dlaczego upierasz się, że ikony zabrał morderca? —zapytał Derko wrzucając jakieś papiery do szuflady.— Wiesz przecież, że ikony wcale nie muszą być motywemzbrodni — przypomniał porucznik.— Nie muszą, ale mogą.— W tej pięknej wilii zgromadziło się zbyt wiele różnychciemnych spraw, żeby z taką łatwością wyróżnić tę jedną.Jak myślisz, kto rozmawiał z Moniką Skrzyską, podszywającsię pod Janotę?— Stale każesz mi się czegoś domyślać.Wiesz, że tego nielubię — powiedział niechętnie Derko wstając od biurka.—Idę coś zjeść.Wracam za godzinę.Na schodach spotkał niespodziewanie Ewę Karską.— Pani jeszcze tutaj? — zdziwił się.Ewa wykonała jakiś piruet, potykając się o stopnie.— Właśnie szłam do pana — powiedziała zmieszana,spoglądając gdzieś nad jego głową w głąb korytarza.— Ach, tak? No więc słucham, słucham.Czy chodzi o cośważnego?— Nie, to nic takiego.Mogę zapytać, czy będę panujeszcze potrzebna?— Chciałaby pani już wyjechać?— Tak.Ale jeżeli jestem potrzebna.— Przykro mi, że lak niefortunnie zaczęła pani swojewakacje.Pani Ewo, zapraszam panią na lody, a potem będziepani już mogła jechać do mamy.Ale na Boga, niech paniuważa na stopnie — dodał, spoglądając nieco ubawiony najej nieprawdopodobnie wysokie koturny.W malej kawiarence tuż koło komendy na szczęścieznaleźli wolny stolik.— Pan nie lubi lodów? — zdziwiła się Ewa, kiedy kelnerkapostawiła przed kapitanem dużą czarną.— Raczej nie.Wolę kawę — przyznał ze skruchą Derko.—A więc chce pani koniecznie, wyjechać.— Tak.Zresztą wcale się nie upieram — dorzuciłapośpiesznie.— Dzwoniłam do Tamowa.W domu jest tylkomoja ciotka.Okazuje się, że mama musiała wyjechać natydzień w sprawach służbowych.Nikt się mnie.w domu niespodziewa.— A wycieczka?— Och! — Ewa machnęła ręką.— Już przepadło.Kiewiadomo, gdzie oni teraz są.— Właściwie, nie mam powodu pani zatrzymywać.Kiedysię pani wybiera do Tarnowa?— Za kilka dni.— Dlaczego nie jutro?— Czekam na dowód osobisty.Pan wie, musiałam sobiewyrobić nowy.— Ach tak, oczywiście.Pani.Ewo, chciałem panią jeszczeo coś zapytać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]