[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odkąd ekolodzy wymogli szerokie stosowanieopakowań przyjaznych dla otoczenia, puszki robiono z blach szybkokorodujących.Opakowaniaprzyjazne dla otoczenia przestały być przyjazne dla użytkowników.Ebahlom sapał i stękał, pracując.Widać, były to jego nieodłączne odgłosy.Przez aromatziółek przebijał się nieznaczny sztych zapachu jego potu.Bardzo wysoki i nieprawdopodobnie suchy jak tyka, Heevers pośpiesznie chłeptał gorzkąkawę z rozłażącego się papierowego kubka.Każdy z nich pił, by pokonać ogarniającą senność ijak najefektywniej wykorzystać cenne minuty przy klawiaturze.Jager już rano wykorzystałdzisiejszą kartkę na kawę i teraz musiał wysadzić się na colę.Heevers też był łysy jak Ebahlom,ale bez tej rozległej masywności; jego mała, różowa łysina wystawała spomiędzy rzadkich,płowych, piórkowatych kosmyków, jak głowa sępa.Ten, dla odmiany, obdarzał Jagera smrodemswoich przepoconych po całodziennej pracy skarpetek.Przy wejściu utworzyła się już kolejkakilku oczekujących osób; rozmawiali półgłosem.Chytrusów, którzy przewidują pustki w pokojukomputerowym w nocy, było coraz więcej.W kolejce rozmawiano o kolejnej podwyżce cenbiletów komunikacji miejskiej; codzienna Maratheon Chronicie także podrożała o kolejnedwanaście dolarów.Jager starał się pracować jak najszybciej.Każda minuta pracy obciążała jego i tak już mocnookrojony grant naukowy.Dobrze, że armia nadal interesowała się badaniami powierzchni metali.Dzięki temu jego zespół mógł jeszcze jako tako funkcjonować, podczas gdy wiele innych gruppraktycznie zaprzestało badań naukowych.Rozpędzał się w pracy.Sporządzał roczny raport zeswoich wyników.Za tydzień mieli po odbiór przyjechać szefowie Narodowej Akademii wtowarzystwie nieodłącznego ucha z Rady Naukowej Uniwersytetu, może też kilku oficerów zlotnictwa, albo nawet jakiegoś jajogłowego z Sił Przestrzennych.Jager wprawnie kreślił rysunki itabelki.Normalnie nie użyłby do tego komputera, ale papier i ołówek, lecz roczny raportdecydował o dotacjach na rok przyszły, dlatego musiał wyglądać korzystnie, bez względu nakoszty.Nagle rozległ się żałosny pisk, a obraz na ekranie zbiegł się w złocisty punkt i zniknął.Zrobiło się całkiem ciemno.Rozległy się przekleństwa.Ktoś zaklął, ktoś zapalił zapałkę.Zeskrytki bezpieczeństwa wydobyto kilka ogarków i zaraz się rozjaśniło.Nie było wiadomo, czy toawaria, czy może nowe oszczędnościowe ustalenie rektora.- Idziesz na przystanek czy jeszcze popracujesz u siebie w biurze, Graham? - rzucił Heevers;- Pewnie zgasło na całym campusie.Idę do domu, wyspać się.Oczy mnie bolą, nie chce misię ślęczeć przy świeczce.Zresztą ta cola nic nie pomogła, Joften.- Pewnie bezkofeinowa.Nalewają do takich puszek, jakie mają na składzie, i potem tylkobiją pieczątkę z informacją, co jest w środku.A taka pieczątka ściera się w transporcie -zauważył Heevers.Ebahlom spokojnie, przy świetle świec kończył swoje ziółka.Jager naciągnął na siebiepołataną, plastikową kurtkę, Heevers używał solidnego waciaka.Trzeba było uważać, bo odtygodnia wspólna praca słońca, wiatru i mrozu przykryła cały campus uniwersytecki szklistą,lodową pokrywą.Heevers ślizgał się i stukał butami, w które ponabijał od spodu szereg pinezek.Jager dwa lata temu zrujnował się na wysokie, watowane walonki o głęboko karbowanejpodeszwie i dzięki temu szło się mu znacznie lepiej.Co parę kroków musiał czekać na Heeversa.Przystanek autobusowy był niemal dokładnie na przeciwnym krańcu campusu, co budynekfizykochemii, gdzie mieścił się pokój komputerowy.- Wiesz, że emigrantki mają po sześć sutek? - rzucił Heevers.- Miałeś już jakąś?Jager nie odpowiedział.W milczeniu wzruszył ramionami.W jego życiu nie było obecniemiejsca ani na emigrantkę, ani na żadną inną kobietę.Od pięciu lat, od wypadku Jeanette.Heevers zorientował się, że popełnił gafę.- Większość z nich ma ogony.I to zarówno kobiety, i jak mężczyzni.Słyszałeś o tym? -Heevers mówił, jakby ogłaszał sensację.Dla Jagera było oczywiste, że biolog powinien znaćtakie fakty.A praca w nauce przyzwyczajała do większych sensacji.- Ten nasz Ebahlom jestporośnięty sierścią jak zwierzę.- Kto? Gino? - obudził się Jager.- To są zwyczajne kudły, ludzkie, a nie sierść.Chociażnawet szyję ma zarośniętą.- Naprawdę nazywa się Addahlabgin, a Gino to ledwie końcówka.- Barbarzyńskie imię, tak jak i wygląd - zgodził się Jager.- Ale facet jest błyskotliwy jak piorun - dodał po chwili.: - Prawie wszyscy teoretycypotracili granty, a jemu dalej płacą.- Są lepsi od niego.Może ma znajomych w Akademii.Emigranci pchają się do nauki ipopierają nawzajem, szczególnie obsadzili astrofizykę i astronomię.Ma specjalny grant z Sił Przestrzennych.Już obaj trzęśli się z zimna.Na bezchmurnym niebie jaśniał lodowato księżyc.Mróz leciutkoprzytrzymywał nozdrza, jakby chciał, żeby się skleiły.Przystanek autobusowy, do którego wreszcie dotarli, był pusty.Większość profesorówmieszkała w bursie na terenie campusu i tylko pięćdziesięciu kilku młodszym uniwersytetwynajmował pokoje na mieście.Uniwersytet pokrywał jedynie część kosztów pokoju orazdostarczał kupon tylko na jeden przejazd autobusem dziennie.Jager godził się na to, gdyż o pracęw nauce było coraz trudniej, a uzyskanie miejsca w bursie oznaczałoby usunięcie któregoś zestarszych kolegów, gnieżdżących się w pojedynczych pokojach z całymi rodzinami.Jedynie wprzypadku śmierci któregoś z profesorów rodzina musiała zwolnić pokój, a na to miejscewprowadzał się ktoś z listy oczekujących.Nazwisko Grahama było gdzieś tak w trzechczwartych tej listy.Obaj z Heeversem niecierpliwie oczekiwali na spózniający się ostatni, nocny autobus.Heevers wysiadał pięć przystanków wcześniej, więc płacił nieco mniej za bilet, Graham płaciłwięcej.Heevers wyprzedzał go również o kilkanaście miejsc na liście oczekujących.Studentównie stać było na autobus, więc gdy tylko było dość ciepło, chodzili pieszo lub jezdzili rowerami.Na przystanku nie czekał żaden z nich, widocznie tej nocy dla studentów było jeszczewystarczająco ciepło.Heevers próbował ostrożnie przytupywać - ostrożnie, żeby nie runąć na upstrzonąwmarzniętymi niedopałkami lodową skorupę.Graham starał się oddychać wyłącznie nosem, bynie doprawić przeziębionego gardła.Gapił się na rzesze gwiazd na nieboskłonie.Ich gęstsząwstęgą zaznaczała się Droga Mleczna.- Wokół jednej z nich krąży Heddehen - zauważył.- Jeśli to prawda, co mówią, to już jej nie widać - poprawił Heevers.- Podobno niedługoprzestaną przylatywać.Czytałem w dzisiejszej Chronicie - zakończył.Fakt, że stać go nakupowanie gazet codziennie, a nie tylko sobotniego numeru z programem telewizji, świadczył oniezłych dochodach.Heevers nie musiał się chwalić: był przecież profesorem trzeciej rangi, aGraham ledwie piątej.Ale nawet to nie pomogło mu w przedterminowym uzyskaniu pokoju w bursie.- pomyślałzłośliwie Graham.Wokół otworów włóczkowej kominiarki Heeyersa tworzyły się białe sople.Wreszcie zza zakrętu wywlókł się parskający i sapiący, rozklekotany autobus.%7łeby tylko do reszty nie zepsuł się po nocy, bo kto go naprawi - pomyślał Graham.-Przynajmniej w środku będzie ciepło, chociaż pewnie będzie śmierdziało spalinami.IIGraham był raz w przestrzeni kosmicznej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]