[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Duncan podniósł głowę i ze zdziwieniem zobaczył, że bezwiednie wyjął zkieszeni czarny kamień i położył na stole.Uniósłszy dziennik, obejrzał szy-cie.Kartka po ostatniej notatce została wyrwana, tak jak około dwudziestuostatnich stron.Papier wyglądał identycznie jak ten, na którym profesorpisał więzniom listy.Evering poświęcił swój cenny papier, żeby więzniowiemogli wysłać wieści do domu.Jednak wyrwano tylko jedną zapisaną kart-kę.Duncan obejrzał następną, czystą, zauważając niewielkie wgłębienia odołówka, którym pisano na usuniętej stronie.Wziął z biurka pióro i poszedłdo pustej kuchni, gdzie zanurzył je w gęstej sadzy na ścianie ogromnegokominka.Wróciwszy za biurko, zaczął delikatnie wodzić piórem po pustej kartce,zmieniając wgłębienia w słowa lub ich fragmenty, białe na czarnym tle.Były to kolejne notatki, niepowiązane ze sobą słowa, które profesor zapew-ne zapamiętał, a potem zniszczył kartki. Kruk - głosił ledwie widocznypoczątek zdania -  zachowa cię przy życiu.Duncan dotknął schowanegopod koszulą medalionu.Adam dał Everingowi kruka, którego Duncan za-brał z zakrwawionego kompasu. Pokaż zaklinacza ryb - mówił następnynapis, zakończony nieczytelnymi bazgrołami.-  Trzymaj McCalluma z dalaod wojska - przeczytał z dreszczem niepokoju.Fragmenty notatek nieukładały się w żadną sensowną całość.-  Zaklinacz duchów przy oślimkole - przeczytał, a poniżej:  ma język w sercu.Duncan studiował te zapiski jeszcze przez kwadrans, a potem wydarł zdziennika cztery ostatnie kartki, złożył je i schował do kieszeni razem z ka-mieniem.Rzuciwszy na biurko swój biret, wrócił do kuchni, znalazł gliniany113 garnczek, do połowy napełnił go wodą z wiadra przy drzwiach i wrócił zabiurko.Wrzucił do naczynia zawartość zawiniątka, które dał mu Cameron -okruchy szkła z kajuty Everinga.Ponownie przeszedł przez cichy dom do pokoju stołowego, zamierzającpoczytać amerykańskie gazety, które widział na półkach.Przystanął wdrzwiach biblioteki na widok Sarah, która wciąż stała przed portretem ko-biety.Azy spływały jej po policzkach i jedną ręką znów ściskała drugą drżą-cą dłoń.Duncan skrył się w cieniu i obserwował ją, zaczerwieniony zewstydu, nie mogąc jednak oderwać oczu.Rozpuszczone włosy w nieładziespadały jej na ramiona i podkreślały rozgorączkowany wygląd.Powoli pod-niosła ręce, wyciągając je na boki, jakby zamierzała objąć kobietę z portre-tu.Pasmo rudawych włosów opadło jej przy tym na policzek.Zimny dreszcz przeszedł Duncanowi po krzyżu.Istotnie, widział jużwcześniej Sarah, widział ją z wyciągniętymi rękami i zmierzwionymi wło-sami, jak powoli szła po bomie we wzmagającym się wietrze, żeby skoczyćwe wzburzone fale.Oto jego udręczony anioł.To Sarah ocalił tamtegostrasznego dnia, to ona była tą chorą, śpiącą pasażerką.Załoga nazywała jąupiorem, rzucając przekleństwa i ciężkie przedmioty.Tymczasem Duncanodkrył, że profesor Evering pisał o niej wiersze.Była jego smutną, kruchąksiężniczką.Najstarszym dzieckiem jednej z najpotężniejszych rodzin No-wego Zwiata.Frasier nazywał ją wiedzmą i morderczynią Everinga.Nie-wątpliwie do niej należał wisior z herbem Ramseyów, który tkwił w świń-skim sercu.Nagle Duncan uświadomił sobie, że bezwiednie sapnął ze zdziwienia.Sarah powoli odwróciła ku niemu głowę, a potem opuściła ręce, otarła łzy zpoliczków i podniosła wazon ze zwiędłymi kwiatami, gdy młodzieniec doniej podchodził.- Stawiają jej kwiaty - szepnęła z wymuszonym uśmiechem.Wydawałasię tak wrażliwa, tak krucha.- Zwieże kwiaty, w każdy wiosenny i letnidzień.Oni.Mówiła tak, jakby nie należała do tego domu ani rodziny.- Może w zimie mogłabyś codziennie rysować jakiś kwiat i zostawiaćtutaj - podsunął również szeptem Duncan.Dziewczyna była jak sarna, go-towa czmychnąć przy najlżejszej zmianie wiatru.- Mam farby.Moglibyśmydodać barwy, malować całe bukiety.Ta myśl zdawała się cieszyć Sarah, wyrywając ją na moment ze zwykłej114 dla niej melancholii.Posłała Duncanowi następny przelotny uśmiech, ma-chinalnie odgarnęła kosmyk z twarzy i zerknęła na towarzysza zielonymioczami, po czym pospiesznie odwróciła wzrok.- W pokoiku obok są trzy stoliki, panno Ramsey - zauważył Duncan.-Z pewnością nie będziesz musiała siedzieć na tych samych lekcjach co twójbrat i siostra.- Ależ tak - powiedziała Sarah, mówiąc do zwiędłych kwiatów w wa-zonie.- Nie znam arytmetyki.Ledwie umiem pisać.- Posłała mu następnespłoszone spojrzenie.- Proszę - dodała głosikiem małej dziewczynki.- Chcęjak najwięcej czasu spędzać w klasie.Zabrzmiało to tak, jakby chciała uciec z tego domu.Jakaż to tajemnicza choroba przykuła ją do łóżka na czas całego rejsuprzez Atlantyk, zadawał sobie pytanie Duncan.Co powstrzymywało Ever-inga, uczonego i filozofa, który wydawał się mieć obsesję na jej punkcie, odopisania tej choroby w swoim dzienniku? Czy naprawdę chorowała takdługo, że straciła dziesięć lat nauki, cały okres dorastania? Usiłował nadaćnazwę jej chorobie, połączyć drżenie rąk i podkrążone oczy z jakąś znanąmu dolegliwością.Spojrzała na niego wilgotnymi, niespokojnymi oczami dziecka.Nigdynie znał takiego stworzenia.W jednej chwili zdawała się dzwigać na bar-kach cały świat, w drugiej wyglądała na naiwną i nieświadomą; raz świato-wa, raz nieokrzesana.- %7łałuję, że nie mogliśmy się poznać na pokładzie statku - rzekł.- Poznałam niewielu współpasażerów - odparła Sarah.Znów z trudemznajdowała słowa.- Byłam zmęczona, nieustannie zmęczona.Profesor czy-tał mi, niech go Bóg błogosławi.- Spojrzała na rubinowy krzyżyk na kafta-nie matki.- Mówią, że to byłeś ty.Nie podziękowałam ci za wyciągnięciemnie z morza - dodała szeptem.- Straszny wypadek.Miałam szczęście, żetam byłeś.Jednak jej poczynania w trakcie burzy nie można było uznać za przy-padkowe.Celowo i z niesamowitą zręcznością wspięła się na bom i skoczyłado morza.Czy powodem tego była jej choroba, która skłoniła ją do tegoskoku? Duncan z dreszczem zgrozy przypomniał sobie, jak jego współwięz-niowie zostali zmuszeni do samobójstwa.- Straszny wypadek - powtórzył Duncan, powoli skinąwszy głową.-Tamtego dnia sztorm wpłynął na poczynania wielu ludzi - dodał.- Mojababka na czas burzy zamykała okiennice, ryglowała drzwi i siadała przy115 nich na straży z toporem.Mówiła, że to walczą duchy ziemi i nie pozwoli imwejść w takim gniewie.Powiedział to z uśmiechem, lecz gdy Sarah odwróciła się do niego, jejoczy były poważne i pełne namysłu.- Czy profesor czytał ci poprzedniej nocy? - spytał w nadziei, że łagod-ny ton głosu uspokoi dziewczynę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl