[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Mogę się już ruszać?— Tak — odpowiada, więc obracam się twarzą do niego.— Proszę.— Podaje mi kawałek papieru.Podsuwa mi wykonany ołówkiem rysunek, na którym poznaję siebie.Jest prześliczny.— Podoba ci się? — pyta.Nachylam się i całuję go.—Jest cudowny.Ile ci to zajęło czasu?—Nie wiem, spałaś jakieś pół godziny.Znowu patrzę na rysunek.Czy naprawdę wyglądam na taką szczęśli-wą, kiedy śpię?SJack przygląda się mojej twarzy.— Nie całkiem mi się udało.Wyglądałaś tak pięknie.— Głaszcze Rmnie po policzku.Nagle przypominam sobie, że przecież kiedyś malował Sally, i choć tego nie chcę, zastanawiam się, czy i z nią był wtedy tak blisko jak dzisiaj ze mną.—Założę się, że to samo mówisz wszystkim dziewczynom.— Miało to zabrzmieć jak żart, nie udało mi się jednak ukryć w głosie napięcia.—Nie ma żadnych innych dziewczyn.Już nie.Jesteś teraz tylko ty.Odkładam rysunek na stół i przyciągam go do siebie.Leżymy obok siebie na łóżku i czuję, że mu wierzę.Całkowicie.Wierzę, że jest mój, i kiedy wdycham jego oddech, mam świadomość, że nigdy wcześniej nie byłam taka szczęśliwa.Całujemy się i głaszczę go po włosach.— Dziękuję — szepczę.— Chodź, zapraszam cię na kolację.Uśmiechając się do mnie, Jack siada na brzegu łóżka i nakłada koszulę.Jeszcze raz chcę się przyjrzeć rysunkowi.Kiedy na niego patrzę, nie mogę się zdecydować, czy ucałować rysunek czy też jego auto-ra — obaj tyle dla mnie znaczą.Wszystkim wiadomo, że tydzień to zdecydowanie za krótko na wakacje.Ja pamiętam tylko, że minęło zaledwie pięć minut i już był piątek.Dopiero zaczynam naprawdę wypoczywać, opaliłam się w sam raz i już musimy wracać do domu.To nie fair.W ostatni wieczór elegancko ubrani jemy kolację w naszej ulubionej tawernie.— Nie chcę jeszcze wracać — jęczę.Siedzimy na tarasie, a pod nami rozciąga się zatoka.Jedyne światło pochodzi ze świec ustawionych na nakrytych kraciastymi obrusami stolikach i z wielkiego księżyca wiszą-cego nad nami niczym lampa.— Ależ chcesz — śmieje się Jack.— Masz nową pracę, na którą się cieszysz, i piękną opaleniznę, której ci wszyscy pozazdroszczą.Zobaczysz, będziesz zachwycona po powrocie.SPodchodzi kelner i chwilę z nim gawędzimy.Pyta nas o wakacje, a my zapewniamy go, że były fantastyczne.Na wieść, że już jutro wyjeż-Rdżamy, udaje wielką rozpacz.Odchodzi, a my, oparci o balustradę tarasu, podziwiamy rozpięte nad nami, iskrzące się od gwiazd niebo.—Masz rację — wzdycha na koniec Jack.— Zlikwidujmy wszystko i zostańmy tu na zawsze.—Masz głos — mówiąc to, siadam i obracam się twarzą do niego.—Znajdziemy w górach jakiś dom.Ty zajmiesz się hodowlą kurzajek i wąsów — żartuje.— Ja będę rzeźbił kozie odchody.— A jeśli się sobą znudzimy?—Cóż, zawsze będę mógł się zainteresować którąś z kóz.Nie mam też wątpliwości, że znajdzie się niejeden młody rybak gotów zaspokoić twoje potrzeby.—Wyśmienicie.Zostajemy.— Nachylam się i całuję go w policzek.—Nic by z tego nie wyszło — szepcze Jack.— Musiałbym trzymać cię nieustannie w zamknięciu, żeby mieć cię tylko dla siebie.Przykładam mu dłoń do policzka.—Dziękuję za dotrzymanie obietnicy.—Której?— Że dasz mi najwspanialsze wakacje.— Całuję jego rękę.— Nie kłamałeś.Przykłada mi palec do nosa i uśmiecha się.— Nie rozczulaj się zanadto, mamy jeszcze przed sobą prawdziwą ucztę.Wypijamy dwie karafki wina i nagle okazuje się, że północ dawno już minęła.Czuję się tak napchana jak faszerowane liście winogron, które właśnie zjadłam.—Pora na nas — oświadcza Jack, gdy kelner wręcza nam rachunek.Jak zwykle, wychodzimy z knajpy ostatni.—Nie chcę.—No, co ty? Chyba nie chcesz przegapić dyskoteki FunSun.Poza tym Smam zamiar spróbować swoich sił w karaoke.—Nie odważysz się — wybucham śmiechem.R—Nie wiedziałaś? Masz przed sobą króla karaoke.—Co zaśpiewasz? — pytam.—No jak to? Letnie noce, ma się rozumieć.W drodze do miasta, z policzkiem wtulonym w jego plecy, nucę sobie pod nosem.Och, jakaż jestem szczęśliwa.Ciepły wiaterek rozwiewa mi włosy i dopiero po dłuższej chwili zauważam, że nie jesteśmy na drodze wiodącej do hotelu.—Dokąd jedziemy? — pytam.—Zobaczysz — odpowiada, zatrzymuje skuter i spuszcza nóżkę.Prowadzi mnie po skałach, aż wreszcie docieramy na skraj urwiska.— Musiałem popatrzyć po raz ostatni — tłumaczy Jack.Pod nami, z rosnącymi po bokach dwoma drzewkami oliwkowymi, rozciąga się nasza plaża.Nigdy nie widziałam jej pod takim kątem.Stoję, oczarowana księżycem i srebrzystą poświatą na wodzie.Jack jest tuż za mną.Wpewnej chwili obejmuje mnie w pasie ramionami.Oddycham głęboko, a powietrze jest aż gęste od zapachów i śpiewu cykad.Lepiej być nie może.Odnalazłam to, czego tyle czasu szukałam.—Jack? — szepczę.—Hmm? — mruczy, wtulając nos w moje włosy.— Czy ty także to czujesz? — pytam.—Co takiego?Serce wali mi jak oszalałe.— Że tak właśnie powinno być.Że my powinniśmy być razem? Że to jest coś poważnego? — trudno mi uwierzyć, że właśnie wypowiedzia-łam tak ważne słowa, ale naprawdę wyrażają one to, co myślę.Bardziej niż wszystko inne, co do tej pory mówiłam.Jack obejmuje mnie mocniej i przytula głowę do mojej szyi.Sięgam za siebie, żeby pogłaskać go po włosach, on jednak powstrzymuje mnie, chwytając za nadgarstek.Obracam się do niego i przyglądam się jego twarzy oświetlonej księżycowym blaskiem.Wiem, że zaraz to powie.SJest lepiej niż we wszystkich filmowych scenach, jakie sobie przypominam.Z dygoczącymi kolanami wstrzymuję oddech.R—Powinniśmy już jechać — mówi Jack, nie patrząc na mnie.—Słucham?Puszcza moją rękę.Wciąż nie patrzy na mnie.— Jest już późno.Zbierajmy się.Siadam za Jackiem na skuterze, z trudem nad sobą panując.Nie chwytam, o co chodzi.Dlaczego? Tylko to chcę wiedzieć.Co jest ze mną nie tak?Wydawało mi się, że wszystko układa się wspaniale.Było nam ze so-bą naprawdę wyśmienicie, rozśmieszaliśmy się nawzajem, w łóżku było fantastycznie, a on wciąż nie może się zdobyć na to, aby mi powiedzieć, że mu na mnie zależy.Może za bardzo nalegałam.Może przeraża go myśl o związaniu się z kimś.Być może jeszcze do tego nie dorósł.A może po prostu uznał, że nie jestem dla niego.Możliwe, że wszystko sobie tłumaczyłam opacznie, a on po prostu chce czegoś więcej.Tyle że ja nie mam już nic do dania.Ofiarowałam mu całą siebie, bez ograniczeń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]