[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyglądało to tak, jakby na zatokę nakładana była gigantycznazasłona.Jimmy obserwował, jak skóra Verity robi się biała niczymmarmur.Odwróciła głowę, by śledzić ciemność, która dotarła do nichi nie zatrzymując się, wędrowała w głąb lądu niczym wielka, szarafala, powoli odbierając kolor wszystkiemu, czego tylko dotknęła.Kochał ją za to, jak zareagowała.Kochał ją za wyraz zachwytu najej twarzy, ponieważ oznaczało to, że ona także czuje magię tegomiejsca.Kochał dzielenie się tym z Verity, sekunda po sekundzie,ponieważ pozwoliło to, by ich serca zaczęły bić jednym rytmem, iumożliwiło tym samym, by na ułamek sekundy stali się jednością.- Szybko robi się zimno - odezwała się Verity kilka minutpózniej, na dowód swoich słów przykładając do szyi Jimmy'egowierzch swojej dłoni.Drżała w panującym teraz półmroku i Jimmy uświadomił sobie,że on także.Oboje wpatrywali się w liliowy księżyc i obserwowali, jak stajesię widoczna pierwsza z nocnych gwiazd.Jimmy spojrzał na twarzVerity, na sposób, w jaki uniosła ją ku górze, jakby się modliła.Poczuł, że ten moment jest tak intymny, że prawie się nachylił, by jąpocałować.Jednak powstrzymał się.- Chodz - rzekł, wstając i podnosząc swoją torbę.Wyciągnął zniej latarkę i włączył ją.- Jest jeszcze jedno miejsce, które, jak sądzę,może ci się spodobać.Bał się tego, że powie, iż powinna iść już do domu albo że jest jużzbyt ciemno, by urządzać sobie przechadzki po klifach, ale nic takiegosię nie stało.- Którędy? - zapytał tylko, rozglądając się.- Jesteś pewna? - Jimmy nie chciał, by miała poczucie, że ją doczegoś zmusza. Uniosła ramiona nad głowę i wydała z siebie niski jęk,rozcapierzając przy tym palce.- No cóż, nie boję się ducha Leona Jacobsona, jeśli o to właśnieci chodzi - odparła ze śmiechem.Ten dzwięk przepełnił Jimmy'ego szczęściem.Poczuł się nagletak lekki, że najmniejszy nawet powiew wiatru mógł go porwać wniebo jak latawiec.- W takim razie dobrze - rzekł.- Chodzmy.Przeszli jakieś stopięćdziesiąt metrów ścieżką wiodącą na południe, aż doszli doniewielkiej polany, znajdującej się na końcu drogi dla traktorów, gdzieodegrali scenę samobójstwa Caroline Walpole.Jimmy nie chciał zatrzymywać się tutaj ponownie.Wystarczającotrudno mu było tamtego popołudnia obserwować, jak Verityprzechodzi przez polanę, kończącą się przy Wzgórzu StraconychDusz, w tym samym miejscu, z którego Ryan zjechał w skradzionymkabriolecie, a które miało na Jimmy'ego osłabiający wpływ.Czuł, jakwysysa z niego całą energię, tak jakby jakaś część niego na zawszenależała do tego miejsca.- Właśnie tutaj się to stało, prawda? - Do jego uszu dobiegłopytanie Verity.Jimmy przyspieszył jedynie kroku.- Ryan - kontynuowała, kiedy nie doczekała się odpowiedzi.-Tutaj to zrobił, prawda?Dopiero gdy Jimmy skręcił, podążając ścieżką, i wiedział, żeWzgórze Straconych Dusz zniknęło z zasięgu jego wzroku, wreszciesię zatrzymał.- Tak - odpowiedział jej.- Tutaj właśnie umarł.Omiótł otaczający ich teren światłem latarki.Roślinność corazbardziej tu dziczała, a ściany paproci rosnących po obu stronach byływyższe od nich obojga.Wykorzystując gruby rękaw swojej skórzanejkurtki, Jimmy odsunął na bok kilka gałęzi jeżyn, które opadały naścieżkę niczym kurtyna z zadziorami.Gdy Verity przechodziła obokniego, ich spojrzenia na ułamek sekundy skrzyżowały się, ale Jimmysię nie odezwał.Nie było nic więcej do powiedzenia.Nie o Ryanie.Nie przyprowadził jej tutaj ze względu na Ryana.Przyprowadził jątutaj z powodu życia - z powodu tego, jak bardzo czyniła goszczęśliwym, kiedy znajdowała się w pobliżu - a nie śmierci, o którejpozwoliła mu na jakiś czas zapomnieć. - Idz prosto - rzekł Jimmy, idąc teraz za nią, gdyż ścieżka stałasię węższa.Oświetlał im drogę latarką.- Jesteśmy prawie na miejscu.Jednak Verity nie zrozumiała aluzji.- Co myślisz o sobotnim koncercie upamiętniającym? - zapytała.- A o czym tu myśleć? - odparł.- Nie ma to ze mną nicwspólnego.- Ale z Ryanem tak.- Jej głos brzmiał poważnie i z jakiegośpowodu Jimmy cieszył się, że nie widzi jej twarzy.- Postanowionoprzecież urządzić go w rocznicę jego śmierci - dodała.- W pewiensposób jest on dla niego, prawda?- Czy tak właśnie myślisz? - zapytał.- Tak nam powiedział Clive na jednej z prób.Jimmy mruknął coś niezobowiązująco.Doszedł do wniosku, żeto, iż ktoś próbuje uzyskać coś pozytywnego w związku ze śmierciąRyana, nie jest w końcu takie złe.A Clive był w porządku.Dziś ranoznowu pożyczył Jimmy'emu należącą do Klubu Młodzieży przenośnąkamerę z magnetowidem.- Przyjdziesz popatrzeć?Dotarli do miejsca, gdzie ścieżka się rozwidlała, i Verityzatrzymała się.A chcesz tego? - miał ochotę zapytać.Dlaczego pytasz? Bo ci natym zależy?- Będę pomagał Scottowi - odparł zamiast tego.- Ale nawetgdybym tego nie robił - wyznał, przechodząc obok niej i wybierającścieżkę po lewej stronie - i tak bym przyszedł, by zobaczyć ciebie.Jimmy zastanawiał się, co Ryan sądziłby o tym, że Verity będzieśpiewać na koncercie upamiętniającym jego śmierć.Czy naprawdęgówno by go to wszystko obchodziło? Jimmy miał nadzieję, żespodobałoby mu się to.Nie potrafił sobie wyobrazić ducha Ryana jakosmutnego, złośliwego czy mściwego.A jeśli duch Ryana rzeczywiścieistniał, Jimmy miał nadzieję, że wiatr przyniesie aż tutaj głos Verity, akażda śpiewana przez nią nuta wzruszy go, ukoi i przybliży dowiecznego spokoju.Zostawiając za sobą szlak turystyczny, wspinali się teraz pod górędrugą ścieżką, która zakręcała w głąb lądu.Rosnące po obu jejstronach zarośla gęstością przypominały dżunglę, zmuszając ich, byponownie ruszyli gęsiego. Jednak wtedy dotarli do kolejnej polany i Jimmy, odsunąwszy sięna bok, zatoczył latarką szeroki krąg, tak by Verity mogła wszystkozobaczyć.- Wow.Wpatrywała się we Wrak.Był piękny, połyskujący w świetlelatarki i księżyca, jakby był fatamorganą.- Pewnie z tysiąc razy szłam tą właśnie ścieżką - odezwała sięVerity - i w ogóle nie miałam pojęcia, że to miejsce istnieje.-Rozejrzała się ze zdumieniem, jakby próbowała się zorientować wterenie.- To pewnie przez te zarośla - uznała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl