[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzyły z niego ku niebu tysiące niebieskich oczek.— Niezapominajki — szepnął wzruszony Wojtek — już kwitną.— Przywiozłem je dla Hani ze wsi.Zabrałem się wojskowym samochodem.Zasadziłem je i patrz, jak się przyjęły.Tylko muszę dwa razy dziennie podlewać — krótko jak sprawo-zdanie wyjaśnił Skierka.Ostrożnie, aby się nie zmarnowała żadna kropelka, podlewał każdy krzaczek z osobna.Wojtek ogarnął jeszcze raz wzrokiem wypalone szkielety domów, spojrzał na niebo czyste, błękitne jak te niezapominajki i na mały kopczyk, który tak starannie opryskiwał wodą jasnowłosy Skierka.Kto i kiedy wróci życie tej sponiewieranej, bohaterskiej Starówce?VI.Cud w koszuWojtek siedział na ławeczce przed Hadesem i wygrzewał się na słońcu.U jego stóp ulokował się Pimpuś.Było ciepło, wiosennie.Od strony Wisły wiał lekki, łagodny wiatr.Wokoło było pusto i głucho.Gdzieś z ruin dochodziło gruchanie gołębi i świergot wróbli.Wojtek wsparty na zdobycznym kiju drzemał, a raczej starał się drzemać i nie myśleć o niczym, bo myśli były bolesne i gorzkie.Zazgrzytały podkute buty, Wojtek podniósł głowę zaniepokojony.Ale to nie był ani Rysiek, ani Niwiński.Szedł w jego stronę nieduży, przysadzisty chłopak o pucołowatej, czerwonej jak piwonia twarzy.Niósł sporych rozmiarów płócienny węzełek i widocznie się zmęczył, bo całą twarz miał usianą kropelkami potu.„Bronek-Cerber — domyślił się Wojtek — już wraca od mamy, straciłem wyrko na dzisiejszą noc.Gdzie ja będę spał? Może na łóżku Pioruna, jeśli nie wróci z terenu.Skierka gościnnie chce odstąpić mi swoje wyrko, ale to jakoś głupio pozbawiać go noclegu.”— Dzień dobry — mruknął niepewnie przybysz.— Dzień dobry — powiedział Wojtek.— Kolega Bronek?— Aha, a wy kto?— Wojtek.Bronek wyciągnął spoconą dłoń.— Cześć.Czemu masz taką obandażowaną głowę?— Nic ważnego.Miałem wczoraj wypadek.— Mieszkasz u nas?— Chwilowo.— Jest kto w izbie?— Nie ma nikogo.Dziś ja pełnię straż.— To dobrze.Wiesz, zawsze się martwię, że nas okradną, gdy tak wszyscy wyruszamy z rana.— Nie zamykacie?— Zamykamy.Klucz się chowa pod progiem, ale cóż to taka kłódeczka dla złodzieja.— Czy złodziejowi opłaciłoby się do was przyjść? Nawet by mu się nie wróciło za fatygę — zażartował Wojtek.— Wszystko się ludziom może przydać.A po wojnie ludzie zrobili się strasznie chciwi.— Wojna nie skończona — sprostował Wojtek — wprawdzie nie ma jej na naszej ziemi, ale pod Berlinem nasi walczą.Bronek nie odpowiedział i wszedł do Hadesu.Nadciągnęły z zachodu wełniaste chmurki, powiało chłodem.Pimpuś wstał, przeciągnąłsię i skoczył do sionki.Wojtkowi przypomniała się nienawiść między Bronkiem i Pimpusiem, więc w obawie, aby Cerber nie pokrzywdził kota podczas nieobecności Skierki, poszedł za nim.Bronek-Cerber siedział na swoim łóżku i połykał wielkie kęsy bułki z szynką.W przy-zwoitej odległości na łóżku Skierki Pimpuś obserwował Cerbera z godnością i spokojem.Od czasu do czasu oblizywał się różowym, cienkim językiem.„Apetyt musi ci się rozejść po kościach, Pimpusiu — pomyślał Wojtek — od tego grubasa nawet na polizanie nie dostaniesz, to pewne.”Bronek, zobaczywszy Wojtka, rękę z bułką schował do kieszeni i śmiesznie, szybko poruszył szczękami, by przełknąć ostatni kęs.Wojtek podszedł do kotła, zaczerpnął kubek zimnej kawy, wypił wolno, wziął Pimpusia na rękę i wyszedł przed sień.Obżerający się ukradkiem Cerber wydał mu się niesympatyczny i postanowił nie wracać do Hadesu, dopóki nie przyjdą inni chłopcy.Nie czekał długo.Wkrótce nadszedł kędzierzawy Piotrek-Hefajstos i ucieszył się, zobaczywszy Wojtka siedzącego na dworze.— Już ci lepiej, co? To morowo.Wiesz, kupiłem pół kilo kaszanki, chodź do sali, od-grzeję ją i zjemy.Jestem głodny, a do kolacji daleko.Ach, jakie u rzeźnika były fajne parów-ki, mówię ci.Zapach od nich szedł, aż mnie skręcało.Minęli się we drzwiach z Cerberem.— Bronek, jeszcze wychodzisz?— Tak, idę matkę odprowadzić na dworzec.Na noc wrócę.— Wiesz, bracie — mówił marzycielsko Piotrek, układając grube plastry kaszanki na patelni, gdzie skwierczała żółta słonina — jak tylko zarobię więcej forsy, to kupię trzy kilo parówek i wszystkim zrobię bal.Takie tłuste, chrupiące parówki.Gryziesz, bracie, a tu sos spływa ci po brodzie, po palcach, że nie nadążysz zlizywać.I do tego białe, prawdziwe kajzerki.Wojtek spojrzał na ciemne, ze śladami smarów ręce Piotrka i mimo woli zapytał:— A czemu ty, bracie, łap nie myjesz, kiedy wracasz ze szkoły?— I ty też się czepiasz — odpowiedział z łagodną wymówką Hefajstos, ale spojrzał na swoje dłonie i roześmiał się.— Myślisz, że to taka łatwa sprawa? Posiedź tak ze cztery godziny w warsztacie przy tokarce albo frezarce, to i twarz zrobisz sobie na Murzyna, rodzona matka ciebie nie pozna.— Byłeś dziś w warsztacie?— Nie, dziś były tylko lekcje, zajęć praktycznych nie było.— Więc od wczoraj nosisz te smary?— A, od wczoraj.No, niech tam, zrobię ci przyjemność.Piotrek dość długo szorował ręce proszkiem do prania i pumeksem, potem wytarł je z widocznym zadowoleniem.— Patrz, jakie białe i delikatne, panienka by się nie powstydziła.Tylko te paznokcie trochę za czarne, z żałobą po zdechłym szczurze, jak mówi Skierka.Kaszanka odsmażyła się, ukroili sobie po dużej pajdzie dynamitu i zaczęli wcinać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]