[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To mi przypomniało również frustrację małego Garreta, jaki był wściekły na rodziców, że sięrozwodzą, i jak daremnie usiłowałam wtedy nawiązać z nim kontakt.Kiedy zamieszkaliśmyrazem z Paulem, Garret często buntował się przeciwko mnie, raz nawet uderzył, mówiąc, że mnienienawidzi.Głównie z tego powodu tak bardzo się cieszyłam, kiedy w końcu mnie zaakceptował.W mojej głowie odżył plan, żeby przekazać mu narzędzia ojca.Gdy odebrał telefon,zapomniałam nagle, że głos ma tak bardzo podobny do Paula, i poczułam smutek, gwałtownyi przejmujący, aż głos uwiązł mi w gardle. Halo! powtórzył.Wzięłam się w garść. Cześć, Garret, to ja, Nadine. Niesamowite.Właśnie rozmyślałem, że w tym tygodniu powinniśmy się wreszcie spotkać. Zaśmiał się i ten zarazliwy odgłos, o wiele łagodniejszy od gardłowego rechotu Paula, rozluzniłmnie i pomógł ostatecznie ich odróżnić.Dużo trudniej przychodziło mi to zaraz po śmierci Paula, kiedy jeszcze raziło fizycznepodobieństwo, miękkie blond włosy.Garret miał delikatne dłonie artysty odziedziczone pomatce.Paul duże dłonie, choć umiał nimi operować łagodnie, zwłaszcza gdy trzymał skalpel alborobił zabieg małemu kociakowi.Garret bardzo chciał pójść w jego ślady i zostać weterynarzem,ale jego nerwowość udzielała się zwierzętom i raz został nawet dotkliwie pokąsany.Dopierowtedy wybrał aparat fotograficzny i w krótkim czasie stał się doskonałym fotografem.Powiedziałam mu, że mam jeszcze narzędzia ojca, i zapytałam, czy chciałby je zabrać. To byłoby wspaniałe.Właśnie kupiłem dom i dobudowuję przy nim atelier. A więc jednak kupiłeś dom.Bardzo się cieszę.Do tego interes fotograficzny idzie całkiemniezle, jak słyszę? Tak, całkiem dobrze.Telefon dzwoni prawie bez przerwy. Fantastycznie.Jestem podekscytowana tak samo jak ty.Wiem, jakie masz świetne oko. Dzięki! Powinnaś tu wpaść i zobaczyć moje studio. Zrobię to z przyjemnością. A co u Lisy? Odzywała się do ciebie ostatnio?Zawahałam się, rozmyślając, jak najlepiej odpowiedzieć.Zawsze przeżywałam podobnerozterki, kiedy ktoś pytał o moją córkę.Ogarniał mnie smutek, ale także wstyd za swojąrodzicielską porażkę.Zdając sobie sprawę, że Garret czeka na odpowiedz, rzuciłam: Nadal mieszka na ulicy, gdzieś w śródmieściu Victorii. Myślisz, że wciąż się narkotyzuje?Z jednej strony miałam ochotę aktywnie bronić swojej córki, wyczuwając w jego głosieoprócz braterskiej troski także oskarżycielską nutę, a jeśli się nie myliłam, było to równieżoskarżenie mnie jako matki.Jak mogłaś do tego dopuścić? Jesteś lekarzem i nie umiałaś pomócswojej córce? Wydaje mi się, że na razie niczego nie bierze odparłam ale nie jestem pewna. Niedobrze powiedział Garret. Wiem, jak ciężko to przeżywasz.Ja też o niej dużomyślę.Ale nie możesz się obwiniać.Lisa decyduje sama o sobie.Nigdy nie przestałam się obwiniać, ale miło było usłyszeć takie zdanie od niego.Uzmysłowiłam sobie nagle, że Garret pozostał moim jedynym bliskim członkiem rodziny, a jużna pewno ostatnim ogniwem łączącym mnie z Paulem.Rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas,próbując ustalić termin jego wieczornej wizyty u mnie w tym tygodniu.I kiedy odłożyłamsłuchawkę, byłam bardzo zadowolona, że zadzwoniłam.Do końca tygodnia koncentrowałam się na pracy, choć nie zaprzestałam wieczornychposzukiwań Lisy na ulicach.Raz zauważyłam wysoką kobietę skręcającą w boczną uliczkę,z ciemnymi włosami, poruszającą się w znajomy sposób, toteż zaparkowałam w pośpiechu.Pobiegłam za nią, ale natknęłam się na zwykłą prostytutkę, i to w trakcie dobijania targu.Zasypała mnie stekiem wulgarnych wyzwisk, toteż szybko przeprosiłam i uciekłam stamtąd.A któregoś wieczoru ktoś zadzwonił z prywatnego zastrzeżonego numeru, lecz gdy podniosłamsłuchawkę, usłyszałam tylko ciągły sygnał.Czy to była Lisa? Mogłam jedynie mieć takąnadzieję.W szpitalu kilka razy wpadłam na Kevina i zawsze witał mnie serdecznie, pytał, co słychać.Któregoś popołudnia, gdy oboje mieliśmy przerwę, znów wybraliśmy się razem na kawę.Wygadałam się o swojej pasji uprawy ogrodu, na co powiedział: Mnie wyrasta więcej chwastów niż warzyw.Obiecałam pokazać mu kilka moich drzewek bonsai, a on obiecał, że nauczy mnie grać nagitarze.Z rozbawieniem przyjęłam informację, że z kilkoma innymi lekarzami gra w zespoleo nazwie W dobrym tonie.Zażartowałam, że pewnie ma liczne grono fanek. Hej, gramy naprawdę niezle. Roześmiał się. Dajemy nawet koncerty latem i na BożeNarodzenie.Pacjenci nas uwielbiają, i to nie tylko wtedy, gdy są na lekach.Zachichotałam razem z nim, ciesząc się, że dał mi sposobność oderwania się choćby nakrótko od ponurych rozważań i przypomnienia sobie o pogodnych stronach życia.Pewnego dnia po zakończeniu zebrania personelu dyrektorka odciągnęła mnie na bok.Elainebyła już dobrze po sześćdziesiątce, ale nie zamierzała jeszcze iść na emeryturę, częstoprzychodziła do szpitala nawet wtedy, gdy miała dzień wolny.Była powszechnie szanowana zauczciwe podejście do współpracowników i brak tolerancji dla wszelkich dramatów, ale teżniewiele umykało jej uwadze. Na pewno wszystko w porządku? Wyglądałaś dziś na rozkojarzoną. Przepraszam.Nie spałam dobrze tej nocy.Zrobiła zatroskaną minę i rzuciła: Już kilka razy w tym tygodniu sprawiałaś wrażenie przemęczonej.Utrata pacjentki totraumatyczne przeżycie, więc gdybyś chciała trochę odpocząć od pracy. Dziękuję, ale nic mi nie jest. W porządku.Moje drzwi są zawsze otwarte, gdybyś chciała porozmawiać.Mimo to odniosłam wrażenie, że będzie mi się przyglądać szczególnie uważnie, bo przecieżmiała prawo do niepokoju.Rzeczywiście byłam ostatnio w pracy rozkojarzona i przemęczona.Przez kilka nocy z rzędu budziłam się z przekonaniem, że słyszałam warkot samochodupodjeżdżającego pod mój dom.Za któryś razem wstałam, wyjrzałam przez szczelinę międzyżaluzjami i zobaczyłam zieloną furgonetkę, która odjechała w pośpiechu, gdy zapaliłam światłoprzed frontowymi drzwiami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]