[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Szef, potrzeba wam szefa! - zakrzyknęła kobieta, wycofując się, ipo chwili powróciła w towarzystwie mężczyzny w poplamionym ubra-niu i zle zapiętej koszuli.- Dzień dobry! Nazywam się Lukengo.Co mogę uczynić, byuświetnić wasz dzień? - spytał z tym samym śpiewnym akcentem cojego rodacy.Zaskoczony, że nie zwrócono im uwagi na fakt, iż wstęp tutaj jestzabroniony, Guy zebrał się w sobie, położył dłoń na plecach mężczyzny,chcąc sprawić, by kobieta się oddaliła, i rzekł:- Szukam kogoś.Moja bardzo dobra przyjaciółki zginęła tutaj nie-dawno.Wydaje mi się, że potrzebujemy wzajemnie swojej pomocy, pani ja.Lukengo zmarszczył brwi i założył ręce na piersiach.Guy mówił da-lej:- Jestem tu, aby panu pomóc.Naszym zamiarem jest odnalezienietego, który to zrobił, i usunięcie go stąd.Jeśli zgodzi się pan podzielić znami tym, co pan wie, będziemy mogli was chronić.Wie pan, o czymmówię, prawda?245Lukengo potarł kilkakrotnie kciukiem kącik warg, wyraznie zdener-wowany.- Możemy wyzwolić was od lęku - dodała Faustine - ale w tym ce-lu musimy się dowiedzieć, co was tak przeraziło.- Wie pan, o kim mówimy - nalegał Guy - Owego wieczora, gdyzabito tę dziewczynę, coś zobaczyliście.Wie pan, kto to był?Lukengo nabrał głęboko powietrza do płuc.- Jakie to ma znaczenie, czy wiemy, skoro i tak nie możecie nic ztym zrobić?- Proszę nam zaufać - odparł Guy - Możemy wyzwolić was odstrachu, trzeba nas tylko naprowadzić na właściwy trop.- Mówić, to wywoływać jego gniew!- Nie, jeśli się go aresztuje - wtrąciła Faustine.- Pomagając nam, pomagacie sobie! - dodał Guy Lukengo przy-glądał im się, zagryzając wargi.- Mam wrażenie, że nie macie pojęcia, o czym rozmawiamy - rzekłponuro.- Proszę nas oświecić - poprosił pisarz.Lukengo rozejrzał się wokoło, po czym najwyrazniej uległ.Dał imznak, by poszli za nim.Weszli do niewielkiego pomieszczenia o oknachzasłoniętych czerwoną tkaniną.Dziesiątki bukietów ziół i kwiatów zwi-sały z sufitu zawieszone na gwozdziach wbitych w belkę.Lukengozamknął drzwi i zapalił świeczkę.Pokazał na drewniane taborety, naktórych usiedli w kręgu.Gdy znów się odezwał, mówił ściszonym głosem:- Tamtego wieczora widział go chłopiec z plemienia Lingala, ale tonie był pierwszy raz.Już od kilku tygodni widywały go kobiety i dwóchKongijczyków- Kogóż to? - niecierpliwiła się Faustine.246- U nas nazywa się go Ngungulu.Potworem, jeśli pani woli.Tam,skąd pochodzę, mówi się: Bestia o Księżycowej Skórze.Faustine i Guy wymienili powątpiewające spojrzenia, nie tego sięspodziewali.- Mógłby nam pan powiedzieć dokładnie, co takiego widzieliście?- spytała Faustine.- Wszyscy świadkowie mówią to samo: Ngungulu wychodzi pozmroku, wyłania się spod ziemi, porywa dzieci lub kobiety i powraca dopodziemi, by je pożreć.Guy nie mógł zrozumieć, do czego zmierza Lukengo, więc przerwałmu:- To wasze wierzenia, ale co tutaj widzieliście?- Mówię, że Ngungulu! Ponieważ nie mamy tu ze sobą dzieci, po-luje tylko na kobiety.Zabrał nam jedną! Chodzą słuchy, że poprzedniopolował u Senegalczyków.Mają swój obóz w obrębie wystawy, nadSekwaną, koło ogrodzenia.- Chce pan powiedzieć, że jakiś potwór wychodzi z ziemi i po-rywa kobiety? - powtórzyła Faustine z niedowierzaniem.- Wiedziałem! Nie wierzycie mi! Z wami zawsze to samo! Zaufa-łem wam! A.- Wierzymy - przerwał mu Guy, podnosząc głos.- Chodzi o to,że.potrzebujemy namacalnych dowodów.Jeśli chcemy go wytropić,musi pan mówić konkretnie, panie Lukengo.Szef plemienia kongijskiego skinął powoli głową.- Poczekajcie tu na mnie - powiedział, po czym wyszedł.Zwiatło dzienne wpadające przez drzwi oślepiło domorosłych detek-tywów, którzy musieli się odwrócić plecami.- Proszę mi nie mówić, że przekonał pana tym swoim folklorem! -szepnęła Faustine.247- Najwyrazniej Hybris bardzo ich przestraszył.Musi być w nimcoś, czego nie pojmują, patrzą więc na jego czyny przez pryzmat swoichlegend.Tak czy owak, jeśli jego ofiarą padły tu jeszcze inne osoby,bardzo chciałbym coś więcej na ten temat wiedzieć.Lukengo powrócił z niewielkim drewnianym pudełkiem, które otwo-rzył w blasku rzucanym przez świeczkę.Znajdował się w nim skrawek skóry długości około trzydziestu cen-tymetrów, czerwono-pomarańczowy, bardzo zniszczony, o wystrzępio-nych brzegach.Lukengo odwrócił go delikatnie, odsłaniając ciemno-czerwoną powierzchnię z odchodzącymi od niej kawałeczkami suchegomięsa.Faustine cofnęła się instynktownie, lecz po chwili fetor zgnilizny takmocno uderzył ją w nozdrza, że aż odskoczyła do tyłu.- Mój Boże! Cóż to jest?Guy zakrył usta dłonią.- Dziewczyna, która u nas zaginęła, była żoną chłopca Lingala, októrym wam mówiłem.Gdy pewnej nocy dostrzegł on Ngungulu, śledziłgo, dopóki ten nie zszedł pod ziemię.Oto co Ngungulu zostawił za sobą.- Kawałek skóry - szepnął Guy- Zrzuconej skóry.On rośnie! - ostrzegł Lukengo.- Twierdzi pan, że zabiera ze sobą ofiary? - Guy odwrócił się doFaustine.- Anna została porzucona na szczycie wieży.- Niech mi pan powie - podjął Lukengo - wasza przyjaciółka, którazostała tutaj zabita tamtej nocy, miała otwarty brzuch, prawda?- Tak, skąd pan wie?- I brakowało jej części wnętrzności?Guy skinął ponownie głową.- Więc to Ngungulu! Pożarł je! Pożera narządy! By jeszcze bar-dziej urosnąć!248- Czy ten chłopiec Lingala umiałby pokazać nam, gdzie potwór za-szywa się pod ziemię?- Tak, na razie pracuje w pawilonie, nie może przyjść, ale powi-nien wrócić na obiad, wtedy wam pokaże.W oczach Lukenga odbijało się blade światło świecy, nie wystarcza-ło jednak do zamaskowania czającego się w nich lęku.- Czy jesteście wielkimi myśliwymi? - spytał.- Dlaczego?- Tylko wielcy myśliwi mogą się zmierzyć z Ngungulu.Najlepsi.Pozostali stają z nim do walki powodowani próżnością.Nie sądzcie, żeuda się wam go zabić.Może najwyżej zranicie go i sprawicie, że uciek-nie.Trzeba go zmusić do wycofania się, zanim urośnie zbyt wielki,zanim się rozrośnie pod całym miastem.Potem będzie za pózno.Jeślibędziecie za długo zwlekać, pozwalając gnić temu, co powinno zostaćposprzątane, ziemię stoczy gangrena.A wówczas przemoc spadnie nawas i na wasze dzieci.Miasto będzie zgubione!Bomengo pojawił się koło południa i po dłuższej rozmowie z Luken-giem przywitał się z Faustine i Guyem, po czym odszedł.- Wrócę - powiedział tylko.Co też uczynił po upływie pięciu minut, niosąc pod pachą długi pa-kunek owinięty w kozlą skórę.- Chodzcie, pokażę wam.Ruszyli za bosym mężczyzną przepasanym kawałkiem białej tkani-ny.Wyszli poza teren obozu kongijskiego i skręcili w przepełnioneludzmi alejki prowadzące w stronę Sekwany.- To pańska żona zaginęła? - spytała Faustine ze współczuciem.- Tak, trzy tygodnie temu.249- Jak miała na imię?- Elikya.- Widział pan mordercę w ubiegłą środę.Czy pamięta pan, z którejstrony nadszedł?- Od rzeki.Zszedł z tamtego mostu.I dziewczyna również.Biegłaszybko.- W stronę pałacu?- Tak, widziałem, jak wchodzi do środka! A Ngungulu ją śledził.Przestraszyłem się, więc czekałem.Kiedy wreszcie zdecydowałem siętam podejść, mając w pamięci to, co stało się z moją żoną, już ich nieznalazłem.To taka wielka budowla.A nocą wiele drzwi jest zamknię-tych na klucz.Po jakimś czasie jednak usłyszałem hałas i wtedy gozobaczyłem, jak wychodzi i zmierza w stronę swojej nory.Więc posze-dłem za nim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]