[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niezdą\yłam ich zawiadomić przed opuszczeniem Atlanty.PoproszęScotta, \eby przejął trójkę moich pacjentów.Wiem, \e nale\ycie onich zadba.- I nic więcej im nie powiesz.- Oczywiście, \e nie.Nic by nie zrozumieli, tylko bym ichzmartwiła.Sama, cholera, niewiele rozumiem.Rozumiała jednak, \e za kilka godzin będzie w drodze do cyrkuCarmegue i strach narastał w niej z minuty na minutę.Dr Jason Gardner okazał się osobą bezpośrednią i pełną ciepła,tak jak opisywał go Grady.- Czytałem raport dotyczący pani wuja.Nic nie mogę obiecać,ale zrobię, co w mojej mocy, \eby sprowadzić go z powrotem -mówił łagodnym głosem.- Nie będę pani oszukiwał, doktor Blair.Wie pani, jak cię\ki jest jego stan, a pacjentom w śpiączce daje sięprzewa\nie bardzo małe szanse.- Oczywiście.Większość pacjentów pozostaje w głębokiejkomie nie dłu\ej ni\ miesiąc.Pózniej albo umierają, albo prze-Iris Johansen 115 Córka Pandorychodzą w stan wegetacji.Co mo\emy zrobić, \eby nie dopuścićdo takiego końca?- Podejrzewam, \e pan Grady opisał procedury, które stosujęwobec moich pacjentów.- Czy one działają?- Nie tak często, jak bym chciał.Cieszyłbym się, gdybymmógł ich wszystkich przywrócić do \ycia - powiedział zmęczo-nym głosem.- Cały czas walczę, \eby klinika nie zamknęłamojego oddziału, bo nakłady finansowe nie przekładają się nawyniki terapii.Nie potrafię im wytłumaczyć, \e ocalenie jednegoludzkiego \ycia warte jest ka\dej inwestycji.Ale cały czas mamnadzieję.1 urabiam się po łokcie, \eby u\yć ka\dej metody, któramo\e obudzić moich pacjentów.Zapewniam, \e w wypadkuPhillipa Blaira zarówno ja, jak i mój personel, doło\ymywszelkich starań.- Czy mogę jakoś pomóc? Mo\e powinnam przy nim być?- Nie, dopóki nie pojawią się oznaki, \e śpiączka ustępuje.Niektórzy pacjenci reagują.Inni nie.W końcu nigdy nie wiem,czy to moje działania zakończyły się sukcesem, czy taka była wolabo\a.Jak to się ma do naukowego podejścia?- To uczciwe podejście.Mogę zadzwonić jutro?- Kiedy tylko pani zechce.Gdy odkładała telefon, szalały w niej sprzeczne emocje.Gardner nie był optymistą, ale Megan nie oczekiwała optymizmu.Dobrze, \e Phillip trafił pod opiekę człowieka, który wierzy, \eśpiączkę mo\na pokonać.Potwierdziły się słowa Grady'ego:Gardnerem kierowała pasja, czyli siła mogąca przenosić góry.Albo, być mo\e, wydobyć Phillipa z mroku.- To Gardner? - Grady stanął w przejściu między ich po-kojami.- Tak.Zawsze podsłuchujesz pod drzwiami?- Chciałem ci powiedzieć, \ebyś nie przeciągała rozmowy.Odteraz \adna rozmowa telefoniczna nie mo\e być dłu\sza ni\ trzyminuty.Telefony to cudowne zabawki, ale mo\na je namierzyć.- Zapamiętam.- Spojrzała na zegarek.Dopiero minęła pół-Iris Johansen 116 Córka Pandorynoc.Jeszcze trzy godziny do wyjazdu.Wielkie nieba, ale\ siędenerwowała.Chciała mieć to ju\ za sobą.Chciała wyjechaćnatychmiast.- Napijesz się kawy? - zapytał Grady.Odmówiła ruchem głowy.- Mo\e się przejdziemy?Zmarszczyła brwi.- O północy? Co ty kombinujesz?- Oczekiwanie zawsze jest trudne.Jakzwykle potrafił wyczuć jej emocje.- Wytrzymam.- Usiadła przed laptopem.- Potrafię znalezćsobie zajęcie.Poczuła na plecach wzrok Grady'ego, a chwilę pózniej za-mknęły się za nim drzwi.Gramy w Nie rozpraszaj się".Jeszcze tylko trzy godziny.CYRK CARMEGUETransparent wiszący nad wejściem do lunaparku lekko wy-blakł, ale czerwone litery były jeszcze krzykliwe i radosne.Paskinamalowane na namiocie cyrkowym, stojącym w centrumlunaparku, miały taki sam odcień czerwieni.Było po trzeciej nad ranem i lunapark świecił pustkami.Wszystkie stoiska były pozamykane.- Przyczepa Edmunda Gillema stoi na samym końcu placuszeptał Grady.- Zajmuje ją jeden z pracowników cyrku,Pierre Jacminot, ale Harley przekupił go, \eby spędził tę noc wmieście.Drzwi miał zostawić otwarte.- Co za ulga, \e nie zamkną nas za włamanie.- Poszła zanim aleją.Nerwowy i z lekka upiorny był spacer tą dró\ką, na codzień zatłoczoną rozradowanymi ludzmi, a obecnie ciemnąi pozbawioną \ycia.Tak samo pozbawiona \ycia była przyczepa, do której zmie-rzali, miejsce, w którym człowiek w potworny sposób popełniłsamobójstwo.Iris Johansen 117 Córka Pandory- Nie byłbym a\ tak nieudolny - odpowiedział Grady.- I bez u\erania się z miejscową \andarmerią masz du\o nagłowie.- Mo\e.- Widziała pobłyskującą w oddali niską, srebrnąprzyczepę.Czuła pot na swych dłoniach.- Co, jeśli Edmund niepojawi się na imprezie?- Będziesz wolna, a ja poszukam innej drogi.- On te\ jakurzeczony wpatrywał się w przyczepę.- Mo\esz odło\yć to dojutra.- Nigdy nie cierpiałam takich, co to wszystko odkładają napózniej.Ja jestem inna, Grady.- Dotarli do drzwi przyczepy.- Po prostu wpuść mnie tam.- Wedle \yczenia.- Otworzył drzwi i zszedł jej z drogi.Podałjej małą latarkę.- Nie zapalaj światła.Na pewno nie chcesz,\ebym z tobą wszedł?- W tej chwili cieszyłabym się, gdyby towarzyszył mi choćbysam Dracula.- Wkroczyła w mrok pomieszczenia i natychmiastzaatakowały ją zapachy cytrynowego środka czyszczącego i potu.- Czuję się świetnie.- Zatrzasnęła za sobą drzwi.Ciemność.Odosobnienie.Na odosobnienie nic nie dało się poradzić; inna sprawa zciemnością.Włączyła latarkę.Stała w małym pokoiku wyposa\onym w kozetkę, którasprawiała wra\enie wygodnej, i w telewizor stojący na stoliku.Zpokojem łączył się mniejszy od niego aneks kuchenny.Nakozetkę ktoś rzucił sportową bluzę.Bluzę Edmunda?Nie, skąd jej to przyszło do głowy? Na pewno nale\y do tegorobotnika, Pierre'a.jak mu tam, który zajął przyczepę po śmierciEdmunda.Po prostu potrafiła teraz myśleć tylko o EdmundzieGillemie.Wyczuwała go w tym pomieszczeniu.Wyobraznia.Albo i nie.I co teraz? Nie chciała siadać na tej kozetce, ani dotykaćniczego, co nale\ało do Edmunda.Opadła na podłogę przyIris Johansen 118 Córka Pandorydrzwiach i przesunęła po pokoju tańczącym promieniem latarki.Nad telewizorem wisiała reprodukcja pejza\u, przedstawiającapole maków.Meble były lanie i zu\yte, ale szary dywan wyglądałna nowy.Oświetliła ściany.Powierzchnia drewnianej boazeriitak\e wyglądała staro i bezbarwnie.Oprócz jaśniejszego kwadratu między zasłonami.W tymmiejscu ściana miała zdecydowanie inny kolor.Kiedyś musiałotam wisieć zdjęcie lub obrazek.Albo lustro.Gardło miał podcięte wyszczerbionym odłamkiem lustra.Nowy dywan.Ze starego nie zeszły plamy krwi?Poczuła mdłości.Biedny człowiek.Był dobrym człowiekiem, mógłbym go polubić.Byłeś dobrym człowiekiem, Edmundzie?Co sprawiło, \e odebrałeś sobie \ycie?Ogarnął ją przejmujący smutek.śycie było darem.Psychicznecierpienia Edmunda musiały być wyjątkowe, skoro zdecydowałsię z tego daru zrezygnować.Có\, pora zakończyć te rozwa\ania i przekonać się, czy ten lakzwany talent był jednorazowym fuksem, czy rzeczywiściepotrafiła poznać odpowiedzi na swoje pytania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]