[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedenaście z nich miało szczęście zginąć na miejscu od eksplodującej bombylub w wyniku ran od kawałków metalu, które poleciały we wszystkie strony.Dziewięć pozostałych zmarło po miesiącach agonii na szpitalnych łóżkach.Nikt nie przeżył w promieniu dziesięciu metrów od mojej matki.Większośćpasażerów straciła jedną lub więcej kończyn, które odnaleziono we wraku auto-busu.Kilku ofiarom wybuch urwał głowę.Lekarze sądowi obliczyli, że na każdym ciele znajdowało się przynajmniejpiętnaście ran.Niektóre zwłoki złożono do hermetycznych trumien tuż po sekcji,nie pokazując ich nawet rodzinom.Aadunek wybuchowy składał się z pół kilograma dynamitu oraz kilkusetgwozdzi i śrub.Mechanizm zapalnika byl bardzo prosty: kupiony w drogerii bu-dzik, który nastawiono tak, by bomba eksplodowała w godzinie szczytu.Sprze-dawca pamiętał dobrze, że kobieta, której wygląd odpowiadał dokładnie rysopi-sowi mojej matki, kupiła go u niego dzień wcześniej.Widziałem zdjęcia tego, co zostało z autobusu po wybuchu.Stał na środkudrogi i wyglądał jak rozpruty ogromnym otwieraczem do konserw.Następnegodnia zdjęcie to znalazło się na pierwszych stronach europejskich gazet.Stało sięsymbolem niedopuszczalnego zła, na długo przed zdjęciami ciał spadających zWorld Trade Center.I to zrobiła moja rodzona matka.Byłem potomkiem największej morderczy-ni, jaka stąpała po włoskiej ziemi.Nawet w krwawym kontekście lat ołowiu, jejczyn wyróżniał się wyjątkową absurdalnością i okrucieństwem.Nic go nieusprawiedliwiało, ani nadużycia wrogiego obozu, ani tym bardziej jej zaangażo-wanie polityczne.Moja matka była potworem, a ja nosiłem w sobie jej geny.Jej szaleństwoczaiło się we mnie.Nie opuszczało mnie.Towarzyszyło mi, choć nie zdawałemsobie z tego sprawy, gotowe ujawnić się w każdej chwili.Dorastałem w wewnętrznym przekonaniu, że stąpam po niepewnym gruncie.Wokół tej myśli zbudowałem cały swój świat.Nie opuszczała mnie ani na chwi-LRTlę, nawet gdy sprawiałem wrażenie wzorowego nastolatka, przykładnego uczniaw ciągu dnia, a wieczorem - wspaniałego syna.Starałem się, by wszyscy uważalimnie za spokojnego i zrównoważonego człowieka, ale wewnątrz byłem stale bli-ski załamania.Nikt się tym nie przejmował.Zresztą, nigdy nie przyszłoby mi do głowy po-rozmawiać z kimś o tym, nawet z ojcem.Zwłaszcza z ojcem.Kiedy miałem dwanaście lat, trafiłem przypadkiem na monografię Goi, którawalała się po jego bibliotece.Ojciec zaznaczył zakładką stronę z czarnymi ma-lowidłami, wykonanymi przez Goyę w jego domu Quinta del Sordo, a obecniezebranymi w sali Muzeum Prado w Madrycie.Czternaście malowideł przedsta-wiających najbardziej mroczny okres życia malarza.Czternaście obrazów prze-syconych totalnym okrucieństwem.Najbardziej znane malowidło z całej serii przedstawia Saturna pożerającegoswe dzieci.Dopiero dużo pózniej zrozumiałem, dlaczego ojciec zaznaczył tęstronę zakładką.Detonując bombę, matka pozbawiła mnie prawa do prowadzeniatakiego życia, jakie chciałem.Pochłonęła mój los.Po prostu zabroniła mi istnieć.Nosiłem w sobie wszystkie tragedie ludzkości.W moich żyłach płynął ołów,ciemny i lodowaty.Przez cały czas miałem w ustach cierpki smak metalu.Przykażdym wdechu czułem smród - odór rozkładających się w trumnach zwłok nie-winnych ofiar.Gdyby oskarżono mnie o zabójstwo Natalii, psychiatrzy wykorzystaliby napewno ów uraz przeciwko mnie.Byłem ciekawym przypadkiem dla socjologadeterministy: matka terrorystka, żyjący na wygnaniu ojciec, dzieciństwo w nie-pełnej rodzinie, spędzone na ciągłym wypieraniu własnych emocji, i zamknięciew sobie.Z tego nieprawdopodobnego nagromadzenia negatywnych czynników po-wstał człowiek zdolny wydać swoją miesięczną pensję na zakrwawiony ochra-niacz do zębów Mohammeda Ali, i w dodatku właściciel galerii sztuki wypełnio-nej przerażającymi rzezbami Sama Burtena.Byłem stracony raz na zawsze i pozbawiony najmniejszej szansy na resocja-lizację.Aawa przysięgłych bez problemu wysłałaby mnie na resztę życia do celio wymiarach dwa na trzy metry.LRTPrzez dwa lata Natalia dała mi pozory równowagi i pozwoliła mi wyjść zdołka.Od jej śmierci znów pogrążałem się w otchłani z prędkością światła.Niemiałem za co się chwycić.Osiągnięcie dna byłoby niemal ulgą.Ojciec wyczuł moje wahanie.Nie zastanawiając się, złapał fotografię, któraznajdowała się mniej więcej pośrodku stosu dokumentów i położył ją na biurkumiędzy Dimitrim a mną. To z pewnością wam pomoże.Zdjęcie pochodziło z lat siedemdziesiątych.Kolory wypłowiały, a powygi-nane rogi świadczyły o tym, że często je oglądano.Fotografia przedstawiała czte-ry osoby w niemodnych ubraniach.Ojciec znajdował się w środku.Jego policzkinie były jeszcze zapadnięte z powodu choroby.Uśmiechał się radośnie.Wyglą-dał na szczęśliwego.Nigdy go takiego nie znałem.To stwierdzenie było bolesnesamo w sobie.Jego prawa dłoń spoczywała na udzie stojącej obok niego młodej kobiety,której lekko pyzata twarz obudziła we mnie falę wspomnień.Ojciec potwierdziłmoje przypuszczenia. Twoja matka, Francesca. A ci dwaj pozostali? Wtedy uważaliśmy ich za naszych najbliższych przyjaciół.Po bokach moich rodziców stało dwóch mężczyzn.Twarz tego, który znaj-dował się po stronie ojca, nic mi nie mówiła.Nigdy go nie widziałem.Za to tendrugi, przytulony do zgrabnego ciała matki i obejmujący ją ramieniem, dawał sięrozpoznać mimo upływu lat.Nie mogłem powstrzymać okrzyku zdumienia. To on! Ten gość próbował mnie zabić!Nie zmienił się bardzo przez trzydzieści lat.Oczywiście na jego twarzy po-jawiło się kilka zmarszczek mimicznych, ale poza tym czas obszedł się z nim ła-godnie.Wciąż widać było jego pewność siebie, wręcz zarozumiałość.Jegoszczupłe i umięśnione ciało napinało podkoszulek do granic możliwości.On teżuśmiechał się szeroko.Między zdjęciem a obrazem na ekranie komputera byłytylko minimalne różnice.LRT Chirurgia plastyczna - potwierdził Dimitri tonem znawcy.Napięto skóręna czole, podciągnięto powieki i usunięto małe zmarszczki. Wcale mnie to nie dziwi.Już w tamtych czasach miał obsesję na punkcieswojego wyglądu.Nie znosił myśli o starzeniu się.Całymi wieczorami uprawiałsport.To było u niego chorobliwe.Prawdziwa obsesja. Wciąż nie powiedziałeś nam, jak się nazywa - przypomniałem ojcu. Ach, tak, przepraszam.Nazywa się Mario Monti.Ten drugi to Sergio Te-nenti.Zdjęcie zostało zrobione w dniu, w którym postanowiliśmy założyć LottaRossa, latem 1974 roku.Spędziliśmy razem kilka dni na wsi.Po zamachu, poli-cja przesłuchała go, ale nie postawiono mu żadnego zarzutu.Byłem we Francji,kiedy się to stało.Wygłaszałem serię wykładów.To Mario do mnie zadzwonił,by powiadomić mnie o śmierci twojej matki.Poradził, żebym nie wracał doWłoch.Policja była przekonana o mojej winie bez przesłuchiwania mnie.Mariobył zdania, że jeśli oddam się w ich ręce, to jakbym rzucił się w paszczę lwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]