[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tutaj znówujrzałam oficerów sztabowych ze słuchawkami aparatów telefonicznychprzy uszach, chociaż tym razem wszyscy siedzieli na ziemi.Zamiastpułków meldowały się kolejno bataliony; rozstawiano je przez telefon, toje odsyłając na tyły, to rzucając do ataku.Czyli prawdziwa bitwa toczyłasię jeszcze dalej, tam, gdzie stały bataliony. Wciąż nie dosyć ekscytujące? zapytał ojciec. Chodz, może udanam się przyjrzeć akcji.Poszukamy sobie punktu obserwacyjnego. Ibiorąc mnie pod ramię, ruszył szybko w dół zbocza.Adiutanci wymienili między sobą spojrzenia i pośpieszyli za nami.Huk artylerii sprawiał ból w uszach, a gryzący swąd dymu i prochuszczypał w oczy.W pewnej chwili nad naszymi głowami rozległ sięświst.Ojciec odciągnął mnie na bok i osłonił własnym ciałem.150-niilimetrowy pocisk upadł na lewo od drzewa, obsypując nas ziemią.Podmuch wybuchu zwalił z nóg adiutantów.Po chwili wstali niedraśnięci i zaczęli otrzepywać swe nieskazitelne mundury. To zbłąkana bomba, ale wkrótce wróg skoryguje ustawienie dział powiedział ojciec do adiutantów z ledwo wyczuwalną ironią w głosie, poczym zwrócił się do mnie: No, teraz, kiedy już przeszłaś chrzestbojowy, możemy wracać. Tatusiu, obiecałeś, że zobaczymy akcję! Tak, hmmm.Nie spodziewałem się, że to będzie tak blisko.Jednak. Znów objął mnie swym stalowymramieniem i zaczęliśmy zsuwać się w dół stoku, a adiutanci za nami.Jakieś pięćset metrów niżej zagrodził nam drogę szereg brzóz i wierzb,rosnących wzdłuż krętego strumyka.Jedną ręką przytrzymałam brzegspódnicy, a drugą podałam ojcu, by przeskoczyć przez potok, który powczorajszym deszczu wyraznie przybrał.W ziemiance obok strumienia siedział dowódca batalionu, major, i bezprzerwy podnosił jedną po drugiej słuchawki telefonów jakby się bawił.Ojciec przystanął i spojrzał przez lornetkę.Potem podał ją mnie i po razpierwszy w życiu ujrzałam idącą do ataku piechotę.Nierówny szereg mężczyzn postępował do przodu, posuwając się nibyzielony wąż.Niektórzy żołnierze czołgali się, inni skradali na kolanach.Tylko oficerowie szli wyprostowani.Białe, czarne i żółte wybuchyznaczyły pole bitwy, chwilami dym zupełnie przesłaniał widok.Zielonalinia przyspieszyła swój wężowy ruch.Dobiegło mnie przeciągłe raaaaa" pojedynczego hura".W pewnej chwili kanonada ustała i rozległsię trzask karabinów i terkot broni maszynowej.Znów dym przesłoniłcałe pole.Kiedy się uniósł, ujrzałam biegnących w różne stronysanitariuszy w białych fartuchach.Sam okop, tam, gdzie wrzała bitwa,osłaniał dym ścielący się w całym wąwozie u stóp wzgórza. Czy akcja przebiega zgodnie z planem? zapytał ojciec majora, którywciąż bawił się telefonami. Zdobyliśmy okop, Wasza Ekscelencjo. Jakie są straty? Nie mam łączności z dwoma kompaniami.Ojciec i dowódca batalionuzamilkli.A więc już po bitwie, pomyślałam.Czy to możliwe, by scena, którejbyłam świadkiem taka spokojna, niemal zainsecnizowana na wzórjakiegoś stylizowanego obrazu batalistycznego była powodem śmiercii kalectwa, była przyczyną agonii ciał i umysłów?Jakby w odpowiedzi na moje myśli ujrzeliśmy młodego szeregowca,który biegł jak oszalały w górę zbocza.Potężna postać ojca zagrodziła mudrogę. %7łołnierzu, a dokąd to?Szeregowiec wyprężył się na baczność i patrzył przed siebie, nic niemówiąc. Za porzucenie broni i ucieczkę z pola bitwy grozi sąd wojenny.Czynie lepiej stanąć twarzą w twarz z wrogiem niż z plutonemegzekucyjnym? Nie przydzielono mi karabinu, Wasza Ekscelencjo.Ojciec zbladł.Pochwili powiedział tym samym, pełnymautorytetu głosem: Podnieś jakiś z ziemi, żołnierzu.No, ruszaj w dół wzgórza i licz kroki,póki nie dojdziesz do swych towarzyszy.Odmaszerować!Młody szeregowiec zasalutował, zrobił w tył zwrot i pomaszerowałsztywno w dół zbocza.Z okrywającego stok dymu zaczęli się wyłaniać ranni; niektórychpodtrzymywali zdrowi towarzysze, niektórzy utykali, niektórzy szli zręką zwisającą w nienaturalnej pozycji, niektórzy mieli zakrwawionetwarze, roztrzaskane nosy i szczęki.Na mój widok przystawali i patrzyli znadzieją. Nie mam bandaży ani lekarstw. Poczułam się winna inieszczęśliwa. Musicie iść do punktu opatrunkowego. Ach, tam nie mają czasu odpowiedział bez pretensji w głosie jedenz mężczyzn i poszedł dalej.Spojrzałam z wyrzutem na ojca. Papo, czemu nie można od razu opatrzyć tych ludzi? A czemu musimy wysyłać żołnierzy w bój bez karabinów? odpowiedział pytaniem na pytanie. To straszne! wykrzyknęłam. To okropne!A więc tak wygląda bitwa pozbawiony sensu koszmar i szaleństwo.Wiedzieli o tym generałowie.Wiedzieli o tym żołnierze.A mimo toruszali do boju i tylko jeden na cztery tysiące uciekał.Cóż w takim raziekazało im tam iść? Niemogła to być nienawiść do wroga, którego nawet nic widzieli przez dym,ani miłość do odległej ojczyzny i cara. Szkolenie i dyscyplina, dyscyplina i szkolenie odpowiedział miojciec.Pogratulował dowódcy batalionu za wspaniałą akcję jego ludzi i obiecałwspomnieć o niej naczelnemu wodzowi.Tą samą drogą ruszyliśmy wgórę zbocza.Ojciec znów pomógł mi przejść przez strumień międzybrzozami i wierzbami; na brzegu leżał twarzą w dół żołnierz, jakby chciałsię napić wody.Ale zobaczywszy jego bezwładną pozycję, wiedziałam,że już nigdy nie dołączy do swych towarzyszy, którzy nas minęli.Przypomniałam sobie pierwsze martwe zwierzę (był to wilk), któreujrzałam na polowaniu, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką, i jak sięzastanawiałam, dokąd uleciała jego dusza.Teraz, patrząc na ciałożołnierza, zadałam sobie to samo pytanie.Uczyniłam znak krzyża. Straszno"? zapytał ojciec po rosyjsku. Niet, nie straszno.Naprasno.Niepotrzebnie. odparłam.Ojciec w milczeniu skinął głową.Wspinaliśmy się w górę stoku, mijając rannych.W końcu dotarliśmy dopunktu dowodzenia pułkiem, gdzie czekał nasz samochód.Ojciecpogratulował pułkownikowi i uścisnął mu dłoń.Wyboistą drogąwróciliśmy do kwatery głównej dywizji.Podczas jazdy ojciec rozpostarł na kolanach mapę i wskazał adiutantomjakieś miejsce. Sądzę, że tu jest luka w linii nieprzyjacielskiej, którą możewykorzystać nasza kawaleria.Chcę, by wysłano tam nocny patrol.Przekazawszy rozkaz i pogratulowawszy dowódcy dywizji, ojciec wsiadłdo samochodu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]