[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ale numeru nie znam.- Dziewięć dziewięć siedem - westchnął Strażnik.- Aty odwracaj się i na kolana!Kiedy student wezwał policję, Strażnik Parku wręczyłmu żeglarską linkę i kazał związać recydywiście nogi iręce.To był nowy patent, kupował cienkie, ale mocne linyw sklepie żeglarskim i zostawiał policji bandytów związa-nych jak paczki z prezentami.Nadzorował całą operację zwyciągniętym pistoletem.Buldog nie robił problemów,gadał tylko nieustannie.- Panie Strażniku, no i po co to wszystko, możemy sepogadać jak ludzie z miasta, my się przecież rozumiemy.Rozumiemy się, pomyślał Gabriel.Obaj gardzimy tympociągającym nosem okularnikiem, który po raz piątypróbuje zaciągnąć sznurek, bo trzęsą mu się ręce.- Zamknij mordę! - krzyknął.- Nie mam nic wspól-nego ze złodziejami.Ja robię tu porządek.Na końcu ulicy pojawił się radiowóz.- Związałeś, ty cioto?! Cholera jasna.Gabriel wskoczył na rower i odjechał.Buldog zacząłsię wyrywać z luznych jeszcze więzów, ale z radiowozujuż wybiegli policjanci.Rzucona w krzaki kobieta jeszcze płakała, miała nacią-gniętą na brzuch sukienkę i porwane rajstopy, a on stał tużprzed kościstym czterdziestolatkiem, trzymał lufę przyjego piersi i wpatrywał się w rekinie oczy, ozdobione pobokach niebieską kropką.Rekin złapał za ściskającą pisto-let rękę chłopaka i wygiął ją do góry, siłowali się i pewnietylko dzięki ćwiczeniom w obiekcie sportowym ApollonGabrielowi udało się wyrwać pistolet gwałcicielowi.Strze-lił nad jego ramieniem tuż przy uchu, tamten skulił się ipadł na ziemię.Wściekły za zmarnowaną szczęśliwą kulęnumer siedem Gabriel zaczął go kopać.Miał zimowe butyprzypominające glany, ciężkie gumowe podeszwy uderza-ły o żebra dziwnie cichego mężczyzny.Jego głowa byłatak blisko, parę kopniaków i społeczeństwo odetchnie.Zniknie jedno ziarenko czarnego piasku.Sam go związał, kobieta tylko płakała i nie chciała sięruszać.Wziął od niej komórkę i zadzwonił na policję.- Pozdrowienia od Strażnika Parku, lenie śmierdzące- powiedział.- Do odebrania na rogu Szaserów i Garwo-lińskiej.Potem spojrzał na kobietę.Pod rozchylonym płaszczemi rozerwaną bluzką całkiem w porządku piersi.Zaczęłanaciągać majtki, ale zauważył, że ma wygoloną cipkę.Niespodziewała się, dla kogo to robi, kiedy przejeżdżała wdole brzucha damską golarką.Stanął nad nią i patrzyłw milczeniu.Coś mu się przecież od życia należy.Dokoń-czy sprawę i nikt się nie dowie.Uniosła na niego błysz-czące od łez oczy.Dziwne zwierzę z lasu zakaszlało i po-trząsnęło głową.- Chcesz go zastrzelić? Wyjdzie za parę lat i znowubędzie to robił.Wycie radiowozu.Zwierzę syknęło i wskoczyło na ro-wer.Rodzice organizowali sylwestra w domu.Miała przyjśćciocia z wujkiem, jeszcze parę osób.Spytał, czy będzieMarcin, leśny człowiek, ale ojciec odparł, że nie zna go natyle dobrze.Więc Gabriel powiedział, że ktoś z klasy za-prosił go na sylwestra.Wyszedł z domu wcześniej niż zwykle, w telewizjiakurat zaczął się program sylwestrowy.Ubierając się,słuchał z korytarza bełkotu zebranych w studiu aktorów.W czym lepsze od ściganych przez niego bandytów są tegwiazdy z seriali, tyle tylko, że żrą lepsze rzeczy i nosząlepsze ubrania.Prowadzący talk-show, budujący karieręna chamskim traktowaniu gości, albo łysy grubas, któryskacze przed kamerą jak wiejski wodzirej, wypindrzona izmanierowana aktorka udająca hrabinę.Gdyby nie mielidobrze płatnej pracy, gdyby chowali się w biedzie, wy-szłaby z nich bestia.A tak tylko podgryzają się nawzajemw brukowcach.Ludzie na ulicach też się bawili.Tłukli szyby.Nieod-powiedzialnie strzelali fajerwerkami w tłum.Bili się naskutek alkoholowych nieporozumień.Dziwne zwierzę,śmieszny przyjaciel z lasu, krążyło w cieniu, pilnowałoporządku, patrząc z nienawiścią na pijane mordy, cieszącesię na nowy rok tego samego gówna.Nie kryjąc się, wyjechał przed wesołą grupę.Zatrzymałsię na środku ulicy.W otworach maski błyszczały oczy.- Panie Polmanie! Szczęśliwego nowego roku! - za-wołał młodzieniec w wielkiej czapce wojsk radzieckich.Reszta zaczęła bić brawo.Nie wierzyli, że go naprawdęspotkali.- Szczęśliwego - odpowiedział z godnością.- Nazy-wam się Strażnik Parku.- Niech się pan napije z nami!- Jestem na służbie - powiedział.- Tylko łyczka! - Młodzieniec ruszył w jego stronę,wymachując butelką.Gabriel cofnął się.- Superbohatero-wie nigdy nie piją? Alkohol pana zabija?- Dziękuję, mówiłem już.- A ukarze nas pan? - zapiszczała dziewczyna.- Byli-śmy niegrzeczni!- Bardzo niegrzeczni! - zawtórowała jej koleżanka.- No, czas na mnie.- Gabriel zawrócił.- Do widzenia, panie Strażniku! Powodzenia w walcez łotrami i wszelką kanalią!- Idioci - mruknął Gabriel.Pojechał na Marszałkowską, pod klub Tiffany's.Zgangsterskiego sylwestra wyszło akurat dwóch młodychmężczyzn w smokingach i czarnych okularach, palili pa-pierosy, oparci o ścianę.Gabriel rozejrzał się, czy niktinny ich nie widzi, zatrzymał się przed imprezowiczamii wycelował w nich.Papierosy wyślizgnęły się z palców, zsykiem spadły w śnieg.- Któremu mam najpierw rozjebać mózg? - spytałGabriel.- Chcecie poznać smak gangsterki? Chcecie, żebymoi chłopcy wsadzili was do plastikowych worków i zaka-towali?Wpatrywał się przez chwilę w przerażone mordy.Chcieli się pobawić w udawanie gangsterów na imprezieThe Sylvester 2009.Teraz srali ze strachu.Napluł na jed-nego i drugiego i odjechał.Powinni się cieszyć, dostali, zaco zapłacili.Odjechał za place budowy, za wiadukty i tory, tamgdzie było ciemno i cicho.Oblodzone grudy ziemi skrzyłysię na połaciach nieużytków.Położył rower i nie zdejmu-jąc maski, patrzył na fajerwerki nad miastem.Eksplozjekolorów na zamrożonym niebie.Znieg zmieniał barwę,kiedy wybuchały.Zielony.Czerwony.Ciekawe, czy matka nie zmęczyła się w swojej świetli-cy i da radę dzisiaj tańczyć.Syn dziwki i nieudacznika.Strażnik Parku zsunął maskę na czoło.Włożył do ustlufę Glocka 17.Zimna jak śmierć.Na czarnej lufie zabieli-ła się mgła ciepłego oddechu.Wcześniej nie myślał o tym, że kula z pistoletu robidziurę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]