[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Masz coś na myśli – powiedział.– Coś, czego nie wiem.Gdzie byłaś wczorajprzed kolacją?Wracała z bardzo daleka.– Z mamą – wydała się zaskoczona pytaniem.– Przecież widziałeś nas tutajrazem.– A wcześniej?– Byłam w centrum, przeszłam się po sklepach.– nagle przerwała i spojrzała naniego, zdumiona.– Chyba nie powiesz, że mnie podejrzewasz.– Nieważne, co ja podejrzewam.Bardziej martwi mnie policja.Przyglądała mu się jeszcze przez chwilę, a potem wypuściła zatrzymane w płucachpowietrze.Nie wyglądała na obrażoną, raczej zakłopotaną.– Policjanci są głupi – mruknęła.– Ale nie do tego stopnia.Przynajmniej mamtaką nadzieję.Zaczynało się robić gorąco.Quart rozpiął marynarkę i stał nieruchomo przedMacareną.Była jedynym atutem, jaki dawał mu przewagę nad Simeonem Navajo,choć dystans skracał się z każdą chwilą.Może już znaleźli Oscara Lobato, a onopowiedział im swoją wersję zdarzeń.– Jutro jest czwartek – powiedziała.Opierała się o cembrowinę fontanny, bardzo smutna, a Quart zrozumiał w jednejchwili, o czym myślała przez cały czas, od kiedy policja przyniosła jej wiadomość: jeślinastępnego dnia nie zostanie odprawiona msza, przywilej kościoła Matki BoskiejPłaczącej wygaśnie.Arcybiskup Sewilli, magistrat i Bank Kartuski rzucą się nazdobycz jak sępy.– Teraz kościół jest mniej ważny – powiedział ze złością.– Jeśli ksiądz Ferro siępojawi, prawdopodobnie jutro będzie siedział w areszcie.– Chyba że nie ma z tym nic wspólnego.– Najpierw trzeba go znaleźć.I zapytać.Lepiej, żebyśmy zrobili to my niż policja.Macarena potrząsnęła głową, jakby nie o to chodziło.Podniosła do ust rękę,zatopiona w myślach i zaczęła obgryzać paznokieć kciuka.Quart nie chciał jejprzestraszyć, przerwać jej zamyślenia.Była jego jedyną nadzieją.– Jutro jest czwartek – powtórzyła Macarena, nadal nieobecna.Ton jej głosu był zupełnie inny niż poprzednio.Teraz brzmiała w nim wściekłapewność i groźba przeciwko czemuś albo komuś.Quart zauważył, jak kiwa powoligłową, ze złowrogą miną.Pucybut skończył polerowanie butów Octavio Machuki, sprzedał mu los na loterięi odszedł ze skrzynką na szczotki pod pachą, podśpiewując pod nosem.Słońce stałopionowo, a jeden z kelnerów La Campany skrzypiącą korbką opuszczał markizę, żebyschronić w cieniu stoliki ustawione na tarasie.Siedząc obok Machuki, Pencho Gaviraz przyjemnością sączył zimne piwo.Szyby samochodów odbijały jasne światło ulicy wjego słonecznych okularach i w lśniących, czarnych włosach, zaczesanych brylantynądo tyłu.Stary bankier opowiadał jakiś epizod z ostatniego posiedzenia akcjonariuszy, aGavira potakiwał nieuważnie, odwrócony do niego, choć bez specjalnej atencji.Sekretarz Machuki odszedł, a prezes Banku Kartuskiego spędzał tam właśnie ostatnieminuty przed pójściem na obiad do Casa Robles.Od czasu do czasu Gavira ukradkiemspoglądał na zegarek.Zaraz miał biznesowe spotkanie – obiad z trzema członkamirady nadzorczej, która w przyszłym tygodniu miała zadecydować o jego przyszłości.Gavira był zwolennikiem teorii, że strzeżonego Pan Bóg strzeże, w ostatnichgodzinach uruchomił więc skomplikowany program presji.Spośród dziewięciuczłonków rady, ta trójka była najbardziej podatna na właściwe argumenty; mógł liczyćna jeszcze jednego, którego pewne szczegóły intymnej natury – poparte zdjęciami zjachtu w towarzystwie pewnego tancerza rozmiłowanego w dojrzałych bankierach i wkokainie – pozwalały przewidzieć współpracę raczej entuzjastyczną.Dlatego, wbrewswoim zwyczajom, tego południa nie zwracał szczególnej uwagi na słowa swego szefa iprotektora, ograniczając się jedynie do potakującego gestu między kolejnymi łykamipiwa.Koncentrował się jak samuraj przed walką, zastanawiając się nad ustawieniemkrzeseł podczas obiadu, sformułowaniami, w jakich będzie przedstawiał sprawę,potem punkt kulminacyjny i rozwinięcie.Gavira doskonale wiedział z doświadczenia,że nie jest tym samym przekupienie trzech członków rady nadzorczej banku cojakiegoś pismaka.Choć koniec końców łatwiejsi okazują się członkowie rady, styl jestjednak zupełnie inny, a pozory o wiele droższe.Kelner przerwał monolog Machuki: dzwonią do pana Fulgencio Gaviry.Przeprosiłwięc na chwilę i wszedł do środka, zdejmując słoneczne okulary.Na pewno dzwoniPeregil, który nie dawał znaków życia przez cały poranek.Podszedł do narożnika barui wziął od kasjerki słuchawkę.Nie był to Peregil, tylko sekretarka, dzwoniła z biuraprzy ulicy Arenal.Przez kolejne trzy minuty Gavira słuchał w ciszy, bez słowakomentarza.Potem podziękował i rozłączył się.Minęła cała wieczność, zanim podszedł do drzwi, dotykając węzła krawata, jakbychciał go rozluźnić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl