[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ryby, jak sobie przypomniał, były symbolem bytówocalonych z oceanu ziemskich cierpień.To również niezlebrzmiało; Mike przypuszczał, że właśnie dlatego zaliczano jedo pomyślnych symbolów.Były to symbole buddyjskie, jako że jego ojciec był kiedyśbuddyjskim lamą lub nauczycielem, choć buddyzmwyznawało niewielu mieszkańców Kalapy.Zbyt wielu ludziza długo żyło w materializmie ChRL.Dlaczego starożytni umieścili te symbole wzdłużpodziemnej rzeki, tak daleko od miasta? Poświecił latarkąponad wodą i odkrył, że w skalnej ścianie po drugiej stronierzeki wykuto cały rząd nisz.Wyciągnął rękę jak najdalej iskierował strużkę światła do jednej z nich.Mało brakowało, aupuściłby latarkę do wody, bo tuż nad jej poziomem zobaczyłposąg człowieka siedzącego w pozycji lotosu.Uznał więc, żeowe pomyślne symbole postawiono tu, aby oznaczały rejonposągów w niszach.Po drugiej stronie niszy był jeszcze jakiś posąg, ale tentrochę się osunął, z głową pochyloną w kierunku, w którymMike szedł.Kiedy ruszył dalej w górę strumienia, chcącobejrzeć trzecią niszę i posąg, uderzył nogą w kolejny ołtarz zbrązu.Tym razem była to gTer-czen-phoi Bum-pa, czyli WazaZłotych Skarbów, zawierająca duchowe klejnoty.Trzeci posąg też nieco się osunął, a kiedy Mike poświęciłlatarką, dostrzegł błysk oka.Nagle zrozumiał, że postacie wniszach wcale nie są posągami, lecz ludzkimi ciałamiowiniętymi w pozłacane bandaże.Mumie, takie jakie te, któreniegdyś robili Egipcjanie.Ojciec mówił, że czasami ciaławielkich łamów mumifikowano.Dlaczego umieszczono jetutaj, w tej wilgoci? Może mumie były tak święte, że niepoddawały się rozkładowi.Oczy zaczęły Mike'a zwodzić, gdy odbity od wzburzonejrzeki promień światła latarki utworzył na twarzach mumiiroztańczone cienie, sprawiające wrażenie złośliwychgrymasów.Przyspieszył kroku i prawie wpadł na PadmabZang-po, Wspaniały Kwiat Lotosu, symbol pierwotnejczystości.Ruszył pospiesznie tunelem oddalającym go od jaskini zrzezbami.Musi odnalezć Chime, a choć pomyślne symbole irzezby są bardzo interesujące, ubranie ma już wilgotne, posągiszczerzą do niego zęby i nie byłoby w tym nic pomyślnego,gdyby w końcu wpadł na któryś z symboli i złamał nogę lubkark. Chime! krzyknął jeszcze głośniej niż przedtem iomiótł smugą światła ścianę i posadzkę przed sobą.Na ścianiedostrzegł pochodnię wetkniętą w specjalny uchwyt.No tak,przecież musieli czymś oświetlać to miejsce, a chyba nie mieliwówczas elektryczności w każdym razie nie w Kalapie.Wyciągnął pochodnię z uchwytu i zapalił ją drewnianymizapałkami, które zawsze nosił przy sobie w plastikowympudełeczku.Pochodnia dawała światło o wiele mocniejsze odlatarki, choć strasznie kopciła, pozwalała mu też oszczędzaćbaterię.Na szczęście widział teraz o wiele więcej i dalej, co goucieszyło, bo już zaczął się niepokoić, że Chime weszła dojakiegoś innego tunelu lub wpadła do wody.Biegł głównymtunelem, dysząc lekko, nie zdając sobie z początku sprawy ztego, że tunel zaczyna prowadzić w górę.A potem natrafił napierwsze stopnie i spostrzegł, że woda ryczy i bulgoczejeszcze wścieklej niż przedtem, a nad nią unosi się białywodny pył.Jeszcze wyżej korytarz pobiegł stromo tuż nadwielkim wodospadem, opadającym ponad litą skałą.Wspienionej wodzie nie kotłowało się żadne ciało, nie dostrzegłteż drobnej postaci przyklejonej do któregoś z głazów.Pomyślał, że gdyby utonęła, teraz przecież by ją zobaczył.ROZDZIAA VIPodeszwy stóp Chime zdawały się mieć własne oczy iodczucia, odnawiając znajomość z posadzką, przypominającsobie każde jej wznoszenie się i opadanie, każdą przeszkodę,którą należało ominąć, wysyłając do mózgu wrażenia iwspomnienia związane z mumiami rimpoczów na drugimbrzegu rzeki, z pomyślnymi symbolami znaczącymi ichostatnią drogę, z ceremoniami odprawianymi wówczas, gdyich śmiertelne szczątki przewieziono przez rzekę i złożono wtych maleńkich klasztorach, gdzie odtąd trwały jakbypogrążone w medytacji nad losami Szambali.Ich duchyobdarzone były taką potęgą, że przez całe wieki lamowieradzili się tych zmurszałych szczątków w ważnych sprawach.Chime przypominała sobie imiona i twarze owychmiłosiernych, mądrych i silnych mężów, których duszewładały tak wielką mocą, że nawet najsłabsza wońzabalsamowanych ziołami ciał, przesycająca tropikalnąmgiełkę nad brzegami podziemnej rzeki, napełniała ją radościąi siłą.Tak.Kroczyła właściwą drogą.Wypełniło ją poczucieulgi.Czuła, jak otwierają się w niej wszystkie zmysły.Nietylko owo trzecie, wewnętrzne oko cała była oczami,uszami, węchem, a powietrze, drogocenna atmosferaSzambali, niezwykłe i święte nawet tu, pod ziemią, było taknamacalne, że odczuwała je jak zbiorowisko paciorków zsandałowego drzewa lub jadeitu, przez które płynęłaswobodnie, ciesząc się ich gładkością.Jakie to dziwne, że choć Szambala jest ostatecznym celem,pozostawanie w niej czyniło ją na pół umarłą dla samej siebie,dla świata.To dopiero jest właściwe, to jest droga.Teniemowlęta były znakiem.Te niemowlęta były równie martwewewnętrznie, jak ona.Nie była już pośród swego ludu, ale to niewielka cena, jakąmusiała zapłacić, cena, jaką często płaciła w poprzednichwcieleniach.To część ryzyka, które z chęcią podejmowała,choć jednocześnie owa osiemnastoletnia dziewczyna, jakąbyła w tym życiu, żegnała się z żalem z tymi, których za sobąpozostawiła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]