[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Już rozpaliłemogień.Rand spojrzał na ojca.Tam był nadal pogrążony we śnie, na ten widok zaczął zno-wu ziewać. Wolałbym zostać tutaj, jeśli to wam nie przeszkadza.Może się przecież obudzić.Sprawy chorych były domeną pani al Vere i burmistrz jej zostawił to pod rozwagę.Wahała się krótko, a potem skinęła głową. Ale pozwól mu się obudzić samemu.Jeśli zakłócisz jego sen.Próbował powiedzieć, że zrobi wszystko, co mu się każe, ale jego słowa przerwało ko-lejne ziewnięcie.Pokręciła głową z uśmiechem. Nawet się nie zorientujesz, kiedy zaśniesz.Jeśli już koniecznie musisz tu zostać, topołóż się przy kominku.A przedtem napij się jeszcze bulionu. Zrobię to  obiecał Rand.Zgodziłby się na wszystko, żeby tylko móc zostaćw pokoju. I nie będę go budził. No, mam nadzieję  powiedziała pani al Vere stanowczym, choć przyjaznym to-nem. Przyniosę ci poduszkę i jakieś koce.Gdy drzwi zamknęły się wreszcie za nimi, Rand przystawił sobie krzesło do łóżkai usiadł tak, by móc patrzeć na Tama.Pani al Vere miała rację, gdy mówiła, że powiniensię przespać  szczęki mu trzaskały od tłumionego ziewania  ale nie mógł jeszcze za-snąć.Ojciec może się obudzić w każdym momencie, może odzyskać świadomość tylkona krótką chwilę.Musi poczekać na ten moment.Krzywił się i wiercił na krześle, bezmyślnie drapiąc rękojeścią miecza po żebrach.Nadal miał zamiar nie powtarzać nikomu tego, co powiedziała Moiraine, ale to w koń-cu był jego ojciec. To jest.  Nieświadomie zacisnął z całej siły zęby. Mój ojciec.Mojemu ojcu mogępowiedzieć wszystko. Powiercił się jeszcze trochę na krześle i położył głowę na oparciu.Tam jest jego ojcem i nikt mu nie będzie rozkazywał; co ma mówić, a czego nie mówićswemu ojcu.Nie może tylko zasnąć, dopóki Tam się nie obudzi.Nie może tylko. NAKAZY KOAARand biegł, łomotało mu serce, wpatrywał się z przerażeniem w otaczające go nagiewzgórza.Nie było to zwykłe miejsce, do którego wiosna zawitała z opóznieniem, wiosnynie było tu nigdy i nigdy przyjść nie miała.Z zamarzniętej ziemi, która chrzęściła podjego stopami, nic nie wyrastało, jedynie jakieś niskie porosty.Przedzierał się międzyogromnymi głazami, dwukrotnie wyższymi od niego.Pokryte były pyłem, jakby nigdynie obmywał ich deszcz.Słońce wyglądało jak nabrzmiała, krwistoczerwona kula, bar-dziej płomieniste niż w najgorętszy dzień lata i tak jaskrawe, że zdawało się przepalaćmu oczy.Stało nieruchomo na tle ołowianego kotła nieba, na którym, po obu stronachnad horyzontem, gotowały się gwałtownie czarne i srebrzyste chmury.Jednak mimoskłębionych chmur, krainy tej nie omiatał nawet najlżejszy podmuch wiatru, i mimoposępnego słońca powietrze buchało mrozem jak w samym środku zimy.Podczas biegu Rand przez cały czas oglądał się za siebie, ale nie widział swych prze-śladowców, jedynie wymarłe wzgórza i czarne góry o poszarpanych krawędziach, nadktórymi unosiły się wysokie pióropusze ciemnego dymu, mieszającego się z wirującymichmurami.Chociaż nie widział tych, którzy go gonili słyszał jednak ich gardłowe gło-sy wykrzykujące swój zachwyt pogonią, wycie wyrażające radość oczekiwania na krew.Trolloki.Były coraz bliżej, a jego siły wyczerpały się.Z rozpaczliwym pośpiechem wdrapał się na szczyt ostrej grani i tam padł z jękiemna kolana.Pod nim rozciągała się gładka, kamienna ściana: zbocze liczące jakieś ty-siąc stóp wysokości, wyrastające ze środka przepastnego kanionu.Dno kanionu pokry-wała parująca mgła, której gęsta, szara maz przetaczała się gniewnymi falami i rozbi-jała o zbocze, wolniej jednak niż fale jakiegokolwiek oceanu.W pewnej chwili strzępymgły rozjarzyły się na krótko czerwienią, jakby pod nimi rozbłysły nagle wielkie ogni-ska, a zaraz potem zgasły.W otchłani zahuczał piorun, błyskawica z trzaskiem rozdarłaszarość sięgającą w niektórych miejscach do samego nieba.Nie tylko widok kanionu wysysał z niego wszystkie siły i wypełniał powstałą pust-kę poczuciem beznadziejności.Pośrodku rozszalałych oparów wznosił się szczyt, wyż-szy od wszystkich szczytów jakie widział w Górach Mgły, szczyt tak czarny jak utrata114 wszelkiej nadziei.To ta iglica z wyblakłego kamienia, ten sztylet kaleczący niebo stano-wił zródło jego samotności.Rand nigdy go przedtem nie widział, a jednak poznawał.Wspomnienie zamigotało jak rtęć, kiedy próbował je pochwycić.Wspomnienie.Wie-dział, że należy do tego właśnie miejsca.Dotykały go jakieś niewidzialne palce, ciągnęły za ręce i nogi, usiłowały zawlec do tejgóry.Ciało naprężyło się, gotowe do posłuszeństwa.Ręce i nogi zesztywniały, jakby my-ślał, że jest w stanie zaryć się palcami w kamień.Serce owijały upiorne struny, ciągnącgo i wzywając na spiczasty wierzchołek.Przywarł do ziemi, po twarzy spływały mu łzy.Czuł, że cała wola ucieka z niego, niczym woda z dziurawego wiadra.Jeszcze chwila,a pójdzie tam, gdzie go wzywają.Musi być posłuszny i zrobić to, co mu się każe.Lecznagle odkrył w sobie inne uczucie: gniew.Pchają go, ciągną, a przecież nie jest owcą,którą można zapędzić do zagrody.Gniew zasupłał się w ścisły węzeł, więc uczepił się gojak tratwy podczas powodzi. Musisz mi służyć  wyszeptał jakiś głos w jego znieruchomiałym umyśle.Znajomy głos.Gdyby się w niego lepiej wsłuchał, na pewno by go poznał. Musisz mi służyć!Potrząsnął głową, jakby chciał się go pozbyć. Musisz mi służyć!Rand pogroził pięścią czarnej górze. Niech Zwiatłość cię pochłonie, Shai tanie!Nagle otaczający go zapach śmierci zgęstniał, a nad nim zamajaczyła jakaś postaćodziana w płaszcz koloru zaschłej krwi, postać z twarzą.Nie chciał widzieć twarzy,która się nad nim pochylała.Nie chciał myśleć o tej twarzy.Myśl o niej bolała, zamie-niała umysł w żar.Zobaczył zbliżającą się ku niemu dłoń [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl