[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Schilling zatrzymał się przy limuzynie, żeby oswoić wzrok z półmrokiem na dworze.Był nie więcej niż sześć metrów ode mnie.Zastygłem w bezruchu.Nie miałem odwagichoćby mrugnąć powieką.Wstrzymałem nawet oddech i tylko serce waliło mi jak młotem.Zrobił krok do przodu i znowu przystanął, jakby wyczuł moją obecność.Przekrzywiłgłowę na ramię, nadstawiając ucha.Po drugiej stronie ulicy zaskomlał pies.Schilling poprawił sobie worki na ramionach, minął białe coupe stojące na podjezdzie iruszył w kierunku frontowego podwórka, zapewne niosąc pieniądze do granatowego sedana.Wyłoniłem się zza krzaków na palcach i błyskawicznie nabrałem prędkości.Usłyszał mnie,gdy był mniej więcej w połowie drogi.Natychmiast przykucnął i odwrócił się błyskawicznie,ale było za pózno.Z całej siły zdzieliłem go między oczy kolbą pistoletu, po czym złapałemza kark, żeby nie narobił hałasu, waląc się na ziemię, i przyłożyłem jeszcze dwa razy.Opuściłem go powoli, wymacałem mu pod koszulą pistolet i wetknąłem go sobie zapasek spodni.Ruszyłem w pośpiechu do tylnego wyjścia.Drzwi były otwarte, w kuchninikogo.Z głębi domu nie dolatywały żadne hałasy i ta cisza wydała mi się przerażająca.Ibo iFallon mogli pojawić się w każdej chwili z kolejnymi workami wyładowanymi gotówką, alecisza napawała mnie strachem z całkiem innego powodu.Bałem się, że najgorsze już sięstało, że zrealizowali kolejny punkt swego planu.W końcu prawie wszystkie porwania dlaofiar kończą się tak samo.Powinienem był zaczekać na Pike a, ale pod wpływem lęku wszedłem do kuchni iruszyłem w kierunku korytarza.W głowie mi szumiało, a serce waliło jak oszalałe.Pewniedlatego usłyszałem za sobą kroki Fallona, kiedy było już za pózno.BenMike skręcił w wąski podjazd biegnący wzdłuż niewielkiego, pogrążonego w ciemnościdomu. Gdzie jesteśmy? zapytał Ben. Na końcu drogi.Mike wyciągnął go z auta od strony kierowcy i popchnął do wejścia.Eric czekał nanich w obskurnej, pokrytej zaciekami różowej kuchni z wielką dziurą w ścianie powymontowanej lodówce.Na środku podłogi stały dwa wypchane worki marynarskie zzielonego płótna.W kątach zalegały kłęby zbitego kurzu wielkości kota. Pojawił się drobny problem.Spójrz. Z pieniędzmi? Nie, z tym tępakiem.Przeszli za nim do małej sypialni.Ben najpierw zobaczył Maziego przekładającegopaczki banknotów z torby podróżnej do kolejnego worka, a dopiero pózniej ujrzał swojegoojca.Richard Chenier leżał na podłodze pod ścianą i przyciskał ręce do brzucha.Całe spodniez przodu i rękaw koszuli miał zakrwawione. Tato! wykrzyknął chłopak.Podbiegł do ojca, przez nikogo niezatrzymywany.Ale ten tylko głośno jęknął, kiedygo uściskał, toteż Ben zaczął płakać.Kiedy poczuł pod palcami świeżą lepką krew, zalał sięłzami. Hej, spokojnie, kolego.Ojciec uniósł dłoń, pogłaskał go po policzku i też zaczął szlochać.Ben był przerażony,że ojciec umiera. Strasznie mi przykro, kolego.Naprawdę.To wszystko przeze mnie. Wyzdrowiejesz tato, prawda? Nic ci nie będzie?W oczach ojca było tyle smutku, że Ben zaczął chlipać jeszcze głośniej.Z trudem łapałoddech. Bardzo cię kocham rzekł cicho Chenier. Chyba o tym wiesz, prawda? Kochamsię.Benowi głos uwiązł w gardle.Mike i Eric zaczęli coś mówić, ale ich nie słyszał.Po chwili Mike kucnął przy nim,żeby obejrzeć ranę jego ojca. Niedobrze.Wygląda na to, że dostałeś w wątrobę.Nie chce przestać krwawić.Możesz swobodnie oddychać?Ojciec wycedził przez zęby: Ty łajdaku, zdradziecki sukinsynu. Aha, możesz oddychać.Eric także podszedł i stanął obok Mike a. Wpadł z powrotem do samochodu.Co mieliśmy robić? Musieliśmy jak najszybciejsię stamtąd wynosić, z tym kretynem na tylnym siedzeniu.Mike wstał i popatrzył na stertę pieniędzy. Nie ma się czym martwić.Robimy dalej swoje.Przepakujcie forsę i załadujcie ją dosamochodu.Na razie wszystko idzie zgodnie z planem.Zajmiemy się nim tuż przedwyjazdem. Ktoś jeszcze był na lotnisku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]