[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ażeby dostać się pod sam mur, trzeba było wyciąć sobie dro-gę wśród splątanych krzewów różanych. Czy aby dobrze sprawdziłeś, Janku, że nie ma drogi dotego fragmentu od strony wewnętrznej?Zabawa w chowanego z Różyczką służyć miała temu właśniecelowi: stwierdzeniu, czy istnieje dostęp w pobliże zaginionegookienka od wewnątrz.Niestety, zwały gruzów całkowicie unie-możliwiały dojście.Na dodatek, ów fragment muru położonybył poniżej parteru dawnego zamku, tak, jak gdyby owe okien-ka stanowiły otwory pomieszczeń płytkich piwnic, czy teżpierwszej kondygnacji podziemi.Przystąpiliśmy wobec tego do dzieła.Z szopy SzymonaAaguny zabraliśmy ze sobą rozmaite narzędzia, które mogłynam pomóc w kruszeniu zaprawy i wybijaniu cegieł.Wymierzyliśmy calówką skrupulatnie odległość pomiędzypozostałymi okienkami. Zgadza się mruknął Janek, kreśląc kredą na murze znak. W tym miejscu murowano w naszym stuleciu lotówkosmicznych, a nie za Chrystiana Rozenkranza, czy jak mu tambyło.Przy dokładniejszym i bliższym przyjrzeniu się rzeczywiścieznać było miejsce, gdzie chociaż użyto starych cegieł ja-śniejsza i gładsza zaprawa odcinała od reszty muru wąski pro-stokąt, rzucając na ścianę jak gdyby nieco jaśniejszy cień. Duch okna. zażartowała Różyczka.Pracy mieliśmy jeszcze sporo.Musieliśmy poznosić betonowepłyty, ażeby Janek mógł swobodnie stanąć na nich i wybijaćcegły.Robiło się coraz ciemniej i przyznam się, że o ile w dzieńgruzy te sprawiały niemiłe wrażenie, o tyle wieczorem przed-stawiały się całkiem niesamowicie.Poszarpane sylwetki baszt iścian odcinały się ostro na niebie iskrzącym się gwiazdami icoraz bardziej błękitniejącym od księżyca.Nocne ptactwokrążyło i popiskiwało, spłoszone obecnością ludzi.Ciemnecienie nietoperzy i sów polatywały w górę, jak gdyby od murówodrywały się zwietrzałe kawałki i unosiły w powietrze.Nieukrywam: miałam stracha.Na moich młodych wszystko to nie robiło jednak żadnegowrażenia.Janek spokojnie wyskrobywał zaprawę spomiędzycegieł, Różyczka nadstawiała płachtę, aby spadający gruz nierobił niepotrzebnie hałasu.Po pewnym czasie Janek zszedł, że-by odpocząć.Zajodynowała mu pokaleczone palce.Piszczałprzy tym tak samo, jak wówczas, gdy dokonywałam tych anty-septycznych zabiegów dziesięć lat temu. To potrwa szeptał, podczas gdy Różyczka poiła go her-batą z termosu cegły są tam ułożone w dwie warstwy.Ale żeza tą drugą jest skrytka, ręczę.Jak się stuknie, słychać odgłospustki.Znów zabrał się do roboty.Po jakimś czasie usłyszeliśmyciche: Jest!Teraz cegły zaczęły się sypać z góry coraz częściej.Janekpracował gorączkowo.Gdy otwór został już wybity, wspięłyśmysię z Różyczką na zaimprowizowane rusztowanie, aby razemzajrzeć, co też ukrywało przed ciekawością ludzką zamurowaneokienko.Różyczka poświeciła latarką.W otworze widniały dłu-gie paki, starannie zaszyte w impregnowaną tkaninę.Nie mówiliśmy prawie nic.Emocja pozbawiła nas mowy.Cóżdziwnego? Oto Janek odzyskuje dar ojca i możność pro-wadzenia dalej rozpoczętej przez Juliusza Lingwena pracy.Różyczka ma pewność, iż ofiara życia jej dziadka nie poszła namarne.Oboje mogą już bez przeszkód wierzyć w urzeczywist-nienie swoich marzeń o ciekawym życiu i wspólnym domu nadsrebrną rzeką wśród rozległych, pachnących łąk.Ja cieszę się,że będę mogła mieć ich oboje blisko przy sobie i że koszmar takniewinnie zapowiadającej się, a tragicznie powikłanej sprawy,ma się nareszcie ku końcowi.Mogę od jutra znów spokojniesprzedawać moje gazety, o resztę niech się martwi Chmura.Janek, Różyczka i ja utworzyliśmy mały łańcuch.Janek po-został na podwyższeniu, najbliżej otworu.Różyczka stanęłanieco niżej, ja na samym dole.Janek wyjmował paki i podawałje Różyczce, ona zaś mnie.Ja stawiałam je na ziemi.Na-liczyliśmy ich dwadzieścia cztery.Były bardzo ciężkie.Z led-wością utrzymywałam je w obu ramionach drżących z wysiłku.Wreszcie Janek zeskoczył.Staliśmy we trójkę niczym my-śliwi-triumfatorzy nad upolowaną zwierzyną. Trzeba otworzyć chociaż jedną i zobaczyć, co tam jest.Resztę zostawimy zamkniętą, ja będę pilnować do rana, a cio-cia u ty pójdziecie do miasta.Dacie znać Chmurze.Niech tuprzyśle tych swoich frajerów komenderował Janek.Ostrymi nożyczkami rozcięłam brezent, okrywający jedną zpaczek.Spod niego ukazało się drewno skrzynki, oplecionejstalową taśmą, którą Janek niecierpliwie przeciął obcęgami.Gwozdzie, żeby nie tracić czasu, podważała Różyczka.Mimonocnego chłodu zrobiło się nam gorąco.Czułam, że po czolespływają mi krople potu.Kiedy wieczko skrzynki odskoczyło zcichym skrzypnięciem, jednocześnie pochyliliśmy głowy nad jejzawartością.Milczeliśmy, nie patrząc sobie w oczy.Skrzynka pełna byłastarannie opakowanych granatów.Musieliśmy chyba być bardzo zaaferowani i zdenerwowani,gdyż żaden szmer nie dotarł do naszych uszu.Gdy jednakwstaliśmy z klęczek i unieśliśmy w górę głowy, cichy okrzykprzerażenia wydarł się sama już teraz nie wiem mnie, czyRóżyczce, czy też nam obu jednocześnie, a może razem całejtrójce.Tuż przy nas, w pozycji świadczącej o absolutnej równowadzeduchowej, z ramionami skrzyżowanymi na piersiach i wyrazemżyczliwego zainteresowania na twarzy, stał kapitan Chmura.Gwizdnął cicho i spoza zarośli wyłoniły się sylwetki jego frajerów , jak ich niezbyt dystyngowanie określił Janek przedchwilą. Proszę zabrać to rozkazał Chmura swojej ekipie, wska-zując ręką stos skrzynek tylko jak najmniej hałasu! %7łeby niktnie słyszał i nie widział.Przewiezć na posterunek.Uważajcieprzy rozpakowywaniu.Zawiadomcie natychmiast WOP.Niechna wszelki wypadek przyślą kilku saperów.A otwór trzeba zpowrotem zamurować, żeby znać nie było. Frajerzy krzątali się sprawnie i cicho jak duchy.Gdyby ktośpodglądał tę scenę, powstałaby zapewne nowa legenda o tłumie zjaw , tańczących w noce księżycowe u stóp ruin.Nie troszcząc się o dalszy los naszego znaleziska, Chmurazwrócił się do nas z wyszukaną uprzejmością: A państwo.Poproszę ze mną.Nie odzywałam się ani słowem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]