[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wciąż bowiem mieszkała pod tym samym adresem. Rozdział dwudziesty trzeci- Seks to narkotyk - powiedziała mi kiedyś Eleanor.- Gdyw grę wchodzi seks, ludzie tracą rozum.Robią rzeczy, którychw innej sytuacji nigdy by nie zrobili.Rzeczy, które robią,mogą być szalone.Może nawet niebezpieczne.Mogą łamaćserca sobie lub innym.Dla Eleanor i być może dla mnie w wieku trzynastu lat -leżącego na wąskim łóżku, przyciskającego się do ściany, zaktórą stało łóżko mojej matki, a w nim ona i Frank kochającysię - to, co wydarzyło się w domu podczas tamtego długiegoweekendu, sprowadzało się jedynie do seksu.Dla mnietamtego lata wszystko w taki czy inny sposób sprowadzało siędo seksu, choć gdy w końcu nadarzyła się okazja, bydoświadczyć tego na własnej skórze - spróbować tegonarkotyku - zrezygnowałem z niej.Prawdziwym narkotykiem, w który zacząłem wierzyć,była miłość.Wyjątkowa miłość, której w żaden sposób niedało się wytłumaczyć.Mężczyzna wyskoczył z okna nadrugim piętrze i krwawiąc, uciekł, by ukryć się wsupermarkecie.Kobieta zabrała go do swego domu.Byli parąludzi, którzy nie mogli pokazać się światu, dlatego w żółtymdomu o zbyt cienkich ścianach sami dla siebie byli całymświatem.Przez niespełna sześć dni żyli nadzieją na wspólneżycie.Potem ona przez osiemnaście lat czekała na moment, wktórym on będzie mógł do niej wrócić.I w końcu wrócił.W związku z jego statusem byłego więznia emigracja doKanady nie była możliwa, dlatego przeprowadzili się takblisko granicy, jak to było możliwe.Do stanu Maine.ZNowego Jorku to kawał drogi, a podróż z małym dzieckiemnie jest sprawą łatwą.Mimo to jezdzimy tam częściej, niżmoglibyście przypuszczać.Gdy nasza córeczka płacze, zatrzymujemy się na poboczu,odpinamy jej pasy bezpieczeństwa i nosimy na rękach. Czasem miejsce, w którym się zatrzymujemy, nie jest zbytwygodne.Najczęściej jest to międzystanowa autostrada.Czasem na przykład dwadzieścia minut drogi od ich domu -wystarczająco blisko, by można było powiedzieć, że nie wartosię już zatrzymywać.Zawsze jednak zatrzymuję się, by uspokoić naszącóreczkę.By ktoś z nas ją uspokoił.Jeśli mijają nas wielkieciężarówki, odchodzimy kawałek od drogi, gdzie hałas jestnieco mniejszy.Ewentualnie zasłaniam dłońmi jej uszy.Jeśliprzy drodze jest trawa, kładę się i trzymam dziecko na nagiejpiersi, a zimą chowam ją pod kurtkę lub kładę kawałek śnieguna język.Gdy jest noc, przez chwilę wpatrujemy się wgwiazdy.Doszedłem do wniosku, że dziecko - mimo że niezna jeszcze słów, nie ma informacji i nie zna zasad życia - jestnajbardziej godnym zaufania sędzią uczuć.Wszystko, czymdziecko może ocenić świat, to jego pięć zmysłów.Trzymam jena rękach, śpiewam, pokazuję nocne niebo, powiewający nawietrze liść lub robaka.To jest sposób, jedyny sposób, w jakimoże poznać świat, niezależnie od tego, czy jest to bezpiecznei urocze miejsce, czy nie.Tym, co w końcu odkryje, będzie fakt, iż nie jest naświecie sama.A z własnego doświadczenia wiem, że jeślipodejdę do tego w ten sposób - powoli, z odpowiednią uwagą,postępując zgodnie z prostym instynktem miłości - reakcjabędzie pozytywna.Generalnie sprawdza się to z dziećmi, abyć może i z większością ludzi.Również z psami.A nawetchomikami.I ludzmi tak bardzo doświadczonymi przez życie,że można by rzec, iż nie ma dla nich żadnej nadziei.Właśnie dlatego mówię do niej.Czasem tańczymy.Gdyoddech naszej córeczki znowu jest spokojny i równomierny -może zasnęła, może nie - przypinamy ją pasem do fotelika ikontynuujemy podróż na północ.Niezależnie od pory dnia,kiedy wjedziemy na polną drogę prowadzącą do ich domu, wiem że światła zawsze będą zapalone, a drzwi otwarte, zanimtam dojedziemy.Matka stoi na progu, a Frank tuż obok niej.- Przywiezliście dzieciątko - mówi moja matka. PodziękowaniaNajgłębsze ukłony kieruję w stronę Kolonii MacDowell - iwszystkich, którzy sprawili, że było to możliwe - zazapewnienie najbardziej przyjaznego środowiska, jakiegomoże oczekiwać kolonia artystów, a także w stronę artystów, zktórymi dzieliłam tam rezydencję, oraz Korporacji Yaddo,gdzie wszechobecne zamiłowanie do pracy stanowiło dla mnieznakomitą motywację.Bardzo wiele zawdzięczam Judi Farkas, która zachęcałamnie do pracy i przekazała mój rękopis osobie, która okazałami nie tylko entuzjazm i wiarę, ale też wspaniałą pomocwydawniczą - mojemu agentowi Davidowi Kuhnowi.Wyrazyszacunku i uznania również dla Jennifer Brehl z wydawnictwaWilliam Morrow - posiadaczki idealnego słuchu i czułegoserca o wyjątkowych rozmiarach.Z wielu innych osób zwydawnictwa William Morrow, które przyczyniły się dowydania tej książki - każdy zasługuje na wielkiepodziękowania - chciałbym wyróżnić niezrównaną LisęGallagher.Autor ma wielkie szczęście, jeśli ma okazjęwspółpracować z Lisą.Nie mogę sobie wyobrazić pisarskiego życia bez rodziny iprzyjaciół, w tym także tych - wielu znanych mi jedynie zlistów - którzy są moimi czytelnikami.Każdą historięopowiadam z myślą o was.W świętowaniu po zakończeniu prac nad tą książkątowarzyszyła mi moja pierworodna córka Audrey Bethel,wspinając się ze mną w dniu Zwięta Pracy na moją ulubionągórę Monadnock.Na koniec chciałabym szczególniepodziękować człowiekowi, którego wiara i wsparcie nigdy niezachwiały się w trakcie długich dwunastu lat: DavidowiSchaffowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl