[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Idę.- W razie potrzeby mogę panią zawiezć - zaofiarował się.Elinor zmierzyła go podejrzliwym wzrokiem.- Czy to on kazał mnie sprowadzić?- Nie rozmawiałem z panem hrabią, mademoiselle.Jestem tylko jego zarządcą.Poprostu chciałem pomóc.Długo mierzyła go wzrokiem.Wieczór był mrozny, a ona nie wiedziała dokładnie,gdzie znajduje się rezydencja Rohana.- Idziemy - oznajmiła.Przejazd z dzielnicy biedoty do wielkiego świata okazał się zaskakująco krótki.Dobrze się stało, ponieważ Rolande miał tylko zwykły wóz, wolne miejsce było nakozle, a lodowaty wiatr przenikał do szpiku kości.Elinor trudno było się skupić nagadaninie zarządcy, bo trzęsła się z zimna.RLT- Jesteśmy na miejscu, mademoiselle - powiedział Rolande.- Czy chciałaby pani,żebym z nią wszedł? To nie jest dom, w którym tacy ludzie jak my są ciepło witani, wkażdym razie nie przy frontowych drzwiach. Tacy ludzie jak my?" - pomyślała zaskoczona.Uprzytomniła sobie jednak, żesługa hrabiego był lepiej ubrany od niej.Wahała się tylko chwilę.- Pan hrabia mnie przyjmie - oświadczyła, choć wcale nie była tego pewna.Zeskoczyła z kozła, zanim Rolande zdążył jej pomóc.- Na wszelki wypadek poczekam, mademoiselle.- Nie ma potrzeby.- Na wszelki wypadek.- Pan jest bardzo uprzejmy, Rolande - powiedziała.- Wspomnę panu hrabiemu,żeby podwoił pańską płacę.- Jego lordowska mość płaci bardzo szczodrze.Poza tym robię to dla pani, nie dlaniego.- Spojrzał z niechęcią na wielki dom.- Proszę iść, zanim pani zamarznie.Oczywiście, niekończące się schody, pomyślała z niechęcią, rozpoczynającwspinaczkę.Oczekiwała świateł i licznych oznak zabawy, tymczasem dom wydawał sięniemal wymarły.Sięgnęła do mosiężnej kołatki, ale zanim zdążyła zastukać, drzwi sięotworzyły.Kamerdyner w liberii spojrzał na nią tak, jakby była brudna jak nieboskiestworzenie.- Wejście dla służby jest z boku - burknął i zaczął zamykać drzwi.Zrobiła krok naprzód, żeby mu to uniemożliwić.- Chcę się widzieć z panem hrabią.Proszę mu powiedzieć, że przyszła pannaHarriman.Kamerdyner bardzo niechętnie spojrzał na stojący w pobliżu wóz, a potem znowuna Elinor.- Nie znam takiego nazwiska - oznajmił i zatrzasnął jej drzwi przed nosem.- Poczekaj - syknęła ze złością.- Sam się prosiłeś.Wróciła do Rolande'a, w duchu dziękując pani Clarke za buty.- Jedziemy do wejścia dla służby - powiedziała.RLTW sieni było czysto i ciepło.Słyszała rozmowę służących, prawdopodobnie przy-gotowujących kolację.Zadała sobie w duchu pytanie, czy mogłaby zostać służącą.Nie-stety, niczego właściwie nie umiała dobrze robić.Miała dziurawe ręce, co wykluczałopracę pokojówki, ze swoim koślawym szyciem nie mogłaby też zostać osobistą służącąpani, a o gotowaniu wiedziała doprawdy niewiele.Może nadawałaby się na pomockuchenną.- Mademoiselle? - wyrwał ją z głębokiej zadumy Rolande.- Proszę iść do końcasieni, jest tam frontowy hol i schody do części mieszkalnej.Proszę uważać na Cavalle'a,on rządzi tutaj żelazną ręką.- Dziękuję bardzo - odparła zakłopotana.- %7łałuję, że nie mam pieniędzy.- Nie trzeba.Jest mi przyjemnie, że mogłem pomóc - powiedział i skłonił głowę.Ruszyła na spotkanie swojego losu.Nie bardzo wiedziała, co dalej, kiedy znajdziesię po drugiej stronie.Mężnie jednak pchnęła drzwi i wkroczyła do jaskini lwa.W holubyło ciepło i jasno, paliły się tu najlepsze woskowe świece.Takie same jak teraz u niej wdomu.Wszędzie pełno było złoceń, kunsztownej snycerki, lśniących posadzek i zwier-ciadeł.Zajrzała do biblioteki, do nieużywanego saloniku, niewątpliwie urządzonego zmyślą o pani domu, i do pokoju muzycznego, gdzie stały klawesyn i harfa.Obokznajdowała się sala balowa, w tej chwili mroczna i pusta.Na parterze nie było ani śladu pana domu.Nie pozostawało jej nic innego, jakwspiąć się po schodach.Jeśli Rolande się mylił i hrabiego nie ma w rezydencji? Jednakgdy dotarła na piętro, dobiegł ją niski i dzwięczny głos Rohana.Zamarła w bezruchu,oczekując, czy usłyszy również odpowiedz kobiety.Rozmówca hrabiego okazał sięmężczyzną, choć słów nie sposób było rozróżnić.Wysunęła się z mroku i skierowała kumiejscu, w którym prowadzono rozmowę.Nagle jej oczom ukazał się kamerdynerspotkany już przy drzwiach.Niósł na tacy karafkę i kieliszki.- Ty! - powiedział z głęboką pogardą, ale był zbyt dobrze wyszkolony, by upuścićtacę.Musiał odstawić ją na stolik, a Elinor tymczasem zerwała się do biegu.Drzwi do pokoju były uchylone, przez szparę wylewało się na korytarz światło.Miała do celu jeszcze kilka kroków, gdy kamerdyner chwycił ją za włosy i boleśnieszarpnął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]