[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nasz wzrok powędrował posłusznie za ręką wskazującą ceglany kościół.- Drewniany spłonął i postanowiono wybudować nowy.Kilka tygodni przedpoświęceniem doszło do tragicznego wypadku.Otóż, przy pracach stolarskich w kościelepracował tutejszy majster, niejaki Koschnick.Pomagał mu młody czeladnik, który pewnegowieczora miał sam dokończyć robotę.Proboszcz zaprosił nas do wnętrza kościoła, który przywitał nas chłodem zmieszanymz zapachem kadzidła.- Po zapadnięciu zmroku Koschnicka zaniepokoiła nieobecność czeladnika, któryzwykle jadał u majstra - ciągnął duchowny, zapraszając nas ruchem ręki do zajęcia ławek wnawie głównej.- Na próżno żona go uspokajała, że chłopak zabałamucił jakąś dziewczynę.Gdy majster dotarł do kościoła i zawołał ucznia po imieniu, usłyszał w odpowiedziprzerażającą ciszę.Kiedy zaś podszedł bliżej kruchty, stanął osłupiały.Proboszcz miał dar opowiadania, gdyż na twarzach chłopców dostrzegłemautentyczne zainteresowanie, jakby ta historia wydarzyła się dosłownie wczoraj.Ale także i jaz Małgorzatą byliśmy ciekawi dalszych losów Koschnicka i jego ucznia.- Proszę sobie wyobrazić, że na podwieszonym do stropu haku wisiał martwyczeladnik - ksiądz wszedł do kruchty i palcem wskazał na łukowate sklepienie.- To byłogdzieś tutaj.Była to niewielka kruchta, do której wejście zaczynało się w dolnej kondygnacjiwieży.- I co dalej? - zapytaliśmy.- Jak tylko przerażony Koschnick odkrył tragedię, wybełkotał króciutką modlitwę iuciekł z kościoła.Zdenerwowany odwiedził właściciela wioski.Ten kategorycznie nakazałmu milczenie, bojąc się, że wieść o śmierci chłopca odstraszy parafian od uczęszczania doprzybytku bożego.Jeszcze tej samej nocy Koschnick potajemnie wyniósł ciało czeladnika, apotem rozgłosił, że młodzieniec nieszczęśliwie upadł w drodze do domu mistrza.Jak twierdzili miejscowi, duch zmarłego mścił się za kłamstwo, strasząc w nowymkościele.Szczególnie upodobał sobie dzieci przychodzące do świątyni na naukę.Na darmopastor próbował wypędzić ducha.- To znaczy, że duch ciągle tutaj straszy? - wystraszył się Młokos.- Oprócz nabożeństw - rzekł lekkim tonem proboszcz.- Przestraszył pan nie tylko chłopców, ale i mnie - wstała z ławki Małgorzata i zaczęłapocierać dłońmi wystające spod krótkich rękawów gołe ramiona.- Ale dlaczego pytacie o Koschnicka? - zmienił nagle temat proboszcz.- Czy ma tomoże związek z jakąś tajemniczą sprawą dotyczącą rodu von Lipowów?Domyślność księdza nas zadziwiła.- Skąd to przypuszczenie? - popatrzyłem na niego uważnie.- Pytał się o Koschnicka jeden przyjezdny.- Niemiec?- Niemiec, ale nazwiska nie znam.Czasami przyjeżdżają do Nożyna Niemcy i pytająckościół i dobra von Massowów i Puttkamerów.Cóż, niemieccy ziomkowie nie ustają wnamiętnych studiach nad Kaszubami i Pomorzem.Czasami posiadają rozleglejszą wiedzą ohistorii tej ziemi niż my.- Ale ten Niemiec, któremu opowiedział ksiądz tę legendę, nie za bardzo sięorientował w historii? - spytała Małgorzata.- Nie za bardzo, więc z przyjemnością opowiedziałem mu tę samą legendę.- A jak on wyglądał? Ten Niemiec.- Wysoki szatyn z wąsikiem.Miał taki męski, niski głos.Mówi słabo po polsku.- Przyjechał może alfa romeo?- Tak! - wykrzyknął zdumiony ksiądz, aż jego podniecony głos wypełnił wnętrzekościoła.- Czy powiecie mi, o co tutaj chodzi?- Sami nie wiemy, proszę księdza, ale jakiś Niemiec szuka skarbu w tych okolicach.Niewykluczone, że należącego właśnie do rodu von Lipowów.- Niewykluczone - powtórzył z przejęciem.- Pytał o dworki von Lipowów.Ale ichjest przecież tutaj na ziemiach bytowskiej, lęborskiej i słupskiej na pęczki.Jak to na PomorzuZrodkowym.Pełno tu było przez wieki von Lipowów, Zitzewitzów, Puttkamerów, vonMassowów, von Dewitzów i wielu innych.Jedni z nich kupowali od drugich majątki, a ichcórki wychodziły za mąż najczęściej za synów sąsiednich rodów.- Czy ksiądz słyszał o jakimś skarbie? - zmieniłem temat.- Przykro mi - pokiwał przecząco głową.- Ten Niemiec w alfa romeo również niewspomniał o skarbie.Zapytał tylko o dworki po von Lipowach i interesował go Koschnick.Ale na historyka nie wyglądał.Swoją drogą, pan też nie wygląda, ale wierzę panu na słowo.Zapytaliśmy także o kłusownika noszącego pseudonim Mały Ziutek, ale proboszcz nieznał takiego.Podziękowaliśmy i wręczywszy mu moją wizytówkę, na wypadek pojawienia się wNożynie Herr Kaltza, przeszliśmy się jeszcze nad pobliskie jezioro, do którego prowadziłstromy jar opasany starymi drzewami.Ogołocony z turystów zbiornik tonął wprzedpołudniowym słońcu i ściągał do siebie ptactwo na przedpołudniowe rozmowy.Legenda o Koschnicku zrobiła na nas duże wrażenie i czuliśmy, że byliśmy na tropieniezwykłej zagadki.Rozmowa dwóch kłusowników z jeziora Jasień okazała się prawdziwąsensacją i deptaliśmy niejakiemu Kaltzowi po piętach.To już dzisiaj mieliśmy szansę poznaćgo osobiście.Podnieceni pojechaliśmy do Lęborka, nie wiedząc jeszcze, jaką rolę odgrywał wtej sprawie Koschnick i jego czeladnik, o jaki skarb chodziło i jaki związek z tamtymisprawami miał któryś z tutejszych dziedziców wywodzących się z rodu von Lipowów.Pojechaliśmy przez Czarną Dąbrówkę.Ominęliśmy przezornie lokal, w którym nie takdawno wypytywałem właściciela o kłusowników, i popytaliśmy się tu i ówdzie o miejscanoclegowe.Wskazano nam wprawdzie kilka ładniejszych domów, ale nikt nie przypominałsobie Niemca jeżdżącego alfa romeo.Potem pognaliśmy na Oskowo, a dalej przez Cewice i Osowo Lęborskie, wciążprzyglądając się przez szybę monotonnemu krajobrazowi, który tchnął w nas nieco nostalgii.Na otwartym terenie falowały trawy wzgórz, szare pola pokrywały zbocza utworzone przezzwały moreny czołowej i dalej na północ moreny dennej, miejscami drogę przecinałyzłocisto-szare wsie i osady o charakterze jednoulicówki, to znów otaczały nas zewsząd leśnebory, w których sosna mieszała się z dębem, towarzyszyły nam rzeczki i liczne kanały,mokradła, a zmierzwione od naporu słonego powietrza liście traw na bujnych łąkach zdawałysię mamrotać pod nosem jakąś kołysankę.Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ziemia lęborska - ukształtowana przez lądolódskandynawski i zlodowacenie bałtyckie - posiadała jakąś zadziwiająco usypiającą moc, wktórej wiatr o posmaku morza szeleścił bez ustanku liśćmi i czochrał łąki aż do znudzenia, asłońce wypalało na tej ziemi swojskie piętno Błękitnej Krainy.Położony w dolinie rzeki Aeby i okolony pasmem wzgórz Lębork pocił się wczerwcowym słońcu.Piękna i nieco podniszczona zabudowa miasta dochodzi tutaj aż dopodnóża porośniętej lasami wysoczyzny, a na północnym wschodzie sięga do stóppięćdziesięciodwumetrowego zbocza moreny dennej, legendarnej siedziby króla Kaszubów2.Dziś w tym miejscu znajduje się park miejski imienia Bolesława Chrobrego, ale początkimiasta sięgają dalej w przeszłość, niż wskazuje na to historyczny czas epoki, w której żyłpatron parku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]