[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak, sab, ale tylko jarskie.- Z curry?- Z ostrym czy łagodnym?- dociekał kelner, czarny wąs miał podkręcony dziarsko, biały nakroch- malonyturban i pokarbowane końce sterczały jak pęki piór.- Woda mineralna? Coca-cola? Sok po- marańczowy? A może piwo z puszki? Mamyświeże z Niemiec- pytał zgodnie z rytuałem.- Proszę wodę.Kosztowała więcej niż tamte napoje.Prawdziwa Vichy, skrzyniamisprowadzana z Francji.Butelka zamgliła się, szklaneczka sperlona, musującabudziła pragnienie.- Napije się pan?- spytał Jugosłowianina.- Chętnie, przypomina nasze zródła bijące w jaskiniach.Niezapomniana woda,zwłaszcza gdy ją chłeptałem po śmiertelnym wyścigu z Niemcami, smakowała jaksamo życie.- O czym mówili na kongresie?- Rabindranath Tagore jako akwarelista.- Jak go oceniają? Dziennikarz wzruszył ramionami.Sięgnął po rzodkiew,zostawiała na talerzyku fioletowe plamy roztworu kali, w którym ją dladezynfekcji moczono.- Kiedy się już jest zaliczonym w poczet świętych, wszystko staje siędoskonałością.Nawet koszu- la, którą nosił.Wierni domagają się relikwii.- Ale według was?- Wystarczy przytoczyć cudze opinie, tam autorytetów nie braknie.- To aż tak niedobre?- On się bawił w malarstwo, a teraz próbują celebrować.Dam notę o wystawie ispokój.Wieczo- rem przyjęcie, niestety suche, zbyt uduchowione towarzystwo.Tereya śmieszył grymas zniechęcenia, z jakim Jugosłowianin mówił o party.Salaszumiała zmęczo- nymi głosami, tęgi pisarz włoski piał z takim zachwytem ourodzie Hindusek, jakby skandował wiersze d'Annunzia.Przysiadł się do nichubrany po europejsku czarnoskóry mężczyzna zwabiony, indyjskimi potrawami.- Jestem delegatem Cejlonu- przedstawił się, nie podając ręki.- Nie przeszkodzi panom, jeśli będę spożywał zgodnie z naszym obyczajem? Miesiłryż prawą dłonią, żółty sos, gdy ścisnął garstkę ryżu, wyciekał spomiędzypalców, wtedy z dziecięcym zadowoleniem zlizywał go bezwstydnie.Grube,niebieskawe wargi rozchyliły się w ła- komym uśmiechu.- Niech pan spróbuje.Ryż z curry należy jeść zgodnie z naturą, dłonią możnasmakować, cieszyć się gęstością tej papki.A jak pan obgryza kurczaki? Całyurok, że się je trzyma w garści, jak praojco- wie.A kraby? Bez rąk i zębów,stosując cały wasz arsenał kleszczy, dłut i haków, jedzenie zmienia się woperację ginekologiczną, zatraca pierwotną urodę.W Londynie na każdym przyjęciubudziłem sen- sację, ale ja jestem uparty, nie dam się pozbawić rozkoszytradycyjnego jedzenia.Mogą się krzywić, udawać obrzydzenie, ale ja wiem, żezazdroszczą, bo jestem w pełni sobą, gdy oni imitacją innych- zapędzał się zbierając sos z talerza wskazującym palcem i łapczywie chłonącgrubymi wargami.- Ja też jadłem ręką, jeśli musiałem- wzruszył ramionami Jugosłowianin- mnie to nie imponuje.Ani zbytnio nie razi.W partyzantce, w dębowych lasachWelebitu.Istvan nawet nie słuchał, przypomniały mu się pieczone na ogniskukukurydze, aromat dymu z ba- dyli, kawałki mięsa zwęglonego po wierzchu, a nawpół surowe od środka, natarte szarą bydlęcą solą i czosnkiem.Do tego winoczerwone i cierpkie, pite aż do utraty tchu, wielkimi łykami z pękatej butli.- Nie czekałeś na mnie- położył mu z nagła rękę na ramieniu Maurice Nagar.- I słusznie, bo mnie tam złapali.Czy mógłbyś nadać mój komunikat, wysyłającwłasny? A ja bym się na chwilę zdrzemnął.Czuję zmęczenie.Gwar mnie usypia.- Z największą chęcią- odebrał stroniczki zapisane równiutkim pismem- właśnie wybierałem się na pocztę.Zmierzali ku wyjściu żegnani ukłonamisłużących.W cieniu pergoli powiało im w twarz gorącym tchnieniem, woniąprzekwitających pnączy, zeschłymi liśćmi i kurzem.- Lubię cię- powiedział Nagar niespodzianie.- I trochę się o ciebie martwię.- Wiem o tym- uścisnął mu małą, suchą dłoń, z góry spoglądał na łysiejące ciemiędziennikarza, opalone i lśniące.- Jakieś chmury się nade mną gromadzą?- Nie.Ptasi niepokój.Przeczucie.Zbyt wiele razy musiałem wszystko rzucać iuciekać, żebym te sygnały lekceważył.Coś niedobrego jest w powietrzu.Podniósłżałosne oczy pierrota, uśmiechnął się lekko.- Do wieczora.Idę odpocząć.Podreptał ceglanym chodnikiem w stronę gościnnychpokoi.Istvan ruszył do wozu.Cień się prze- sunął, blachy buchały żarem ioparami benzyny.Otworzył drzwiczki z obu stron, zanim zdecydował się usiąść.Drobniutki pot od razu wystąpił mu na plecach, jak przy ataku malarii.On coś wie- myślał- chociaż nie chce mówić.Chyba to było ostrzeżenie? Ale o co chodzi? Margit?Doszły go jakieś plotki z ambasady? Tekst do nadania, który mu Francuzpowierzył, był dowodem zaufania i uprzejmości, mógł z niego skorzystać, wybraćsobie, co uzna za przydatne do własnego komunikatu.Co prawda był spoza kręguzawodowców, nie liczył się jako rywal, więc przyjazny gest niewiele kosztowałNagara.Goście już się wysypali z jadalni.Chciał być sam.Zapalił motor ipowoli wyprowadził austina ku otwartej bramie.Od popołudniowej sesji,poświęconej metaforom Tagorego, zapragnął uciec bodaj do Tadż Mahalu.Doskonałość grobowca, kopuła podobna do obłuskanej cebuli i cztery szparagiminaretów na tle nieba koloru farbki przypominały tani plakat "Air India".Znieskazitelnego piękna biła nuda.- Ach, więc to stworzyła miłość szacha- mówiła chuda Angielka, przyglądając się grobowcowi z grymasem kwaśnegopodziwu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]