[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rozpakuj - polecił.Pociągnęła za wodorostowy sznurek.Tkanina opadła, ukazując mały koszyczek upleciony z traw.Stella wiedziała, że zdobiące go pióra, muszelki i cienkie witki różowych82i żółtych roślin zostały zebrane w okolicy.Spojrzała na Zefa.Oto ktoś - pomyślała - kto tak jak onalubi zbierać takie skarby i wykonywać z nich różne przedmioty mimo że nie jest już dzieckiem.- Piękny - powiedziała.- Zrobiłem go dla ciebie.Stella zagryzła wargi.Skąd wiedział, że przyjdzie? Czy przywykł do tego, że wszystkie nowo poznanedziewczyny stawały się do razu jego przyjaciółkami?- Zamierzałem go tu zostawić - ciągnął.- Tam, gdzie gromadzą się kawałki drewna wyrzucanegoprzez morze, przy rozlewisku.Z karteczką Dla Stelli.Z życzeniami wesołych świąt od Zefa i Carli".- Chciałabym mieć tę karteczkę - uśmiechnęła się.Chwila zwątpienia minęła, Stella poczuła beztroskąulgę.Oddała mu koszyczek.- Przyjdę po niego jutro.Wyciągnął rękę gotową do uścisku.- Umowa stoi.Podała mu dłoń.Nie chwycił jej tak mocno jak wtedy, kiedy pomagał wejść na pokład.Pozwoliłmiękko spoczywać w swojej dłoni, jakby to nie była ręka dziewczyny umiejącej filetować tak dużąrybę jak płaskogłów tygrysi w ciągu dziesięciu sekund albo trzymać rumpel, póki palce niezesztywnieją i nie zrobią się sine z zimna, ale jakby ta ręka była czymś delikatnym i cennym.Zostawiwszy Zefa obok żółtych poduszek, Stella wyskoczyła na brzeg i przeszła po kamieniach napiasek.Oddalała się plażą.Tym razem była pewna, że chłopak za nią patrzy.Jej ramiona kołysały sięz gracją.Wyprostowana szyja podtrzymywała wysoko podniesioną głowę.Zaokrąglone biodraporuszały się zalotnie poniżej wąskiej talii.A włosy, świeżo umyte na świąteczny poranek, falowałyna plecach niby jedwabna peleryna, błyszcząca w słońcu.83Zapach pieczenia wpełzł do pokoju, gdy poranne światło zaczęło przeciskać się przez szczeliny wzasłonach.Stella leżała w łóżku.Słuchała szmeru rozmów i odgłosu kroków krzątających się pokuchni rodziców - dreptania Grace i ciężkiego stąpania Williama - znajomych, krzepiącychdzwięków.Wszystko było tak, jak trzeba.Wodziła wzrokiem po pokoju, po różowych ścianach, zasłonach w baletnice i po starej szafce, naktórej boku wisiały sportowe wyróżnienia ze szkoły: kilkanaście niebieskich wstęg na pierwszymplanie, a dalej kilka czerwonych.Spojrzała na kamiennego aniołka stojącego na półce w towarzystwielalek.Była tam lalka niemowlę, o miękkich, wyglądających na prawdziwe, rączkach i nóżkach, lalkaaborygeńska z czarnymi włosami i ciemną buzią i ukochana Miranda, chodząca lalka z długimi,rudymi włosami.William kupił Mirandę, gdy Stella, jako uczennica czwartej klasy, wygrała ogólnostanowy konkurs nawypracowanie.W sklepie z zabawkami w St Louis można było dokupić dla Mirandy dodatkoweubranka i kilkakrotnie - kiedy Stella zrobiła coś, co cieszyło ojca - przynosił jej w nagrodę kolejnekreacje.Stella spojrzała na dolną półkę, gdzie ułożone równo na kupce leżały lalczyne ubrania: para dżinsów,strój tenisowy z kremowej bawełny, garnitur z paskiem ze złotego łańcuszka, granatowy sweterekpodobny do tego, który Grace zrobiła na drutach Williamowi, i najpiękniejsze ze wszystkich - sukniaślubna.Matka uszyła ją, wykorzystując resztkę jedwabiu ze swojej własnej sukni ślubnej.Patrząc na otaczające ją rzeczy i sprzęty, Stella poczuła w piersiach bolesny strach.Niedługo będziemusiała to wszystko zostawić, wyjedzie do miasta, do znacznie większej szkoły.Wprawdzie Jamie,Laura i inni także tam będą, ale trzeba będzie zmierzyć się z tyloma nowymi i nieznanymi sprawami.I znów przypomniał jej się Zef.Wyobraziła go sobie, jak87stawia żagle, samotny - jeśli nie liczyć kota - i nie oglądając się za siebie, wyrusza ku nowejprzygodzie.Oto odpowiedz - pomyślała.Powinna być bardziej podobna do Zefa, odważna,nielękająca się ryzyka.Uświadomiła sobie, że takie podejście do życia jest całkowitymprzeciwieństwem postawy Williama.Odepchnęła od siebie tę myśl, poczuła się winna, złapana nagorącym uczynku, jak dziecko, które zabazgrało podręcznik długopisem i teraz nie może wytrzećtuszu gumką.Skupiła uwagę na odgłosach dochodzących z kuchni.Pobrzękiwanie metalu oznaczało, że Grace myjerondle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]