[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mamo, czy wiesz, kto umieścił ten wypalony symbol na moich drzwiach? -zapytała.Usłyszała cichy śmiech Grace, który zabrzmiał niemal arogancko.- Powiem ci tyle - odrzekła matka.- Nikt, podkreślam, nikt tak nie pragnie,żebyś była bezpieczna, jak ja.Zapadło milczenie, bo Connie wreszcie zrozumiała.- Ale jak.- zaczęła, matka jednak nie dała jej dokończyć.- Bardzo cię przepraszam, kochanie, ale naprawdę muszę już iść.Bill niemoże dłużej czekać.Jego aura jest fatalna.- Mamo! - zawołała tonem sprzeciwu, ale Grace syknęła, by ją uciszyć.- Posłuchaj mnie.Wszystko będzie dobrze.Pamiętasz, co ci mówiłam o na-turalnych ziemskich cyklach? I o tym, że inni odczuwają je po prostu jako zmia-RLTny pogody? Ja się nie martwię ani trochę.Ufaj swojemu instynktowi, a będzieszwiedziała, co robić.To tak jak.- zawiesiła głos i spojrzała w niebo, szukającodpowiednich słów.- Jak tworzenie muzyki.Jest instrument.Jest ucho.Jest teżtechnika.Połącz wszystkie te trzy składniki i możesz grać.Są też nuty.Mogą cięprowadzić, służyć jako wskazówka.Ale same w sobie? To tylko znaczki na pa-pierze.Nagle Connie poczuła się tak zagubiona i zdezorientowana, jakby stała nadnie płytkiego strumienia i próbowała z jego mętnej wody wyłowić coś błysz-czącego i cennego.- Tylu rzeczy jeszcze nie rozumiem - szepnęła, przyciskając słuchawkę doucha z taką siłą, że przybrało ciemnoczerwoną barwę.- Ty widzisz w tym tajemnicę - powiedziała Grace z niezbitą pewnością.- Aja widzę dar.-I zanim Connie zdążyła otworzyć usta, zawołała: Już idę, Bill", apotem rzuciła do słuchawki: - Kocham cię, córeczko.Uważaj na siebie.Rozległ się trzask i Grace już nie było.- Ale to boli - powiedziała Connie do głuchej słuchawki, poruszając wolnąręką i coraz wyrazniej czując tuż pod skórą lekkie elektryczne mrowienie.RLTInterludiumBoston, Massachusetts28 czerwca 1692 rokuSzczur, stwór tłusty i rozleniwiony, spędził większą część ostatniego kwa-dransa na myciu, skrobiąc się za uszami i po szczeciniastych bokach pyska.Uszymiał już wylizane i lśniące, więc całą jego uwagę zajął różowo-brązowy ogonowinięty wokół tylnych łap.Zręcznymi pazurkami czesał go od nasady po samkoniec, usuwając po drodze pchły i drobiny gnoju, które mogłyby się tam zna-lezć.Podstawił czubek ogona pod rozedrgane wąsy, by móc dosięgnąć go języ-kiem.W jego zimnych, podobnych do koralików oczach jarzył się rozumnybłysk.Szczur zajmował miejsce w wąskim prostokącie słonecznego światła wy-malowanym przez promień sączący się od zakratowanego otworu na górze, zaktórym można było dostrzec przesuwające się stopy i kopyta.Podczas gdy pra-cował nad swoim ogonem, z najciemniejszego kąta celi dobiegło ciche jęknięcie ibrudna wiązka słomy, na której siedział, raptownie się poruszyła.Zaskoczonezwierzę czmychnęło ze słonecznego prostokąta, by dokończyć toalety gdzie in-dziej.Miejsce szczura w plamie światła zajęła teraz drżąca stopa, jej dwa brudnepalce wystawały z plątaniny sprutej włóczki w poplamionej wełnianej pończosze.Na pończosze zapięta była ciężka żelazna, okowa z przytwierdzonym do niejRLTkrótkim odcinkiem masywnego łańcucha.Stopa i kostka powyżej były tak drob-ne, że wewnątrz okowy, choć najmniejszej z możliwych, pozostawał blisko calwolnej przestrzeni.Pończocha pod żelazem cała poczerniała od rdzy.Właścicielka stopy, niejaka Dorcas Good, leżała na boku, skulona i drżąca wmrocznym kącie celi, z kolanami podciągniętymi pod brodę i twarzą przesłoniętąpajęczyną potarganych włosów.Oczy miała szeroko otwarte, ale puste, a ustamiobejmowała jeden z drobnych kciuków i ssała go jednostajnie.Przez ostatniekilka tygodni zapomniała mowy; chociaż miała cztery lata i wszyscy wspominaliją jako żywe i zaprzątające uwagę dziecko, teraz wydawała się wychudzona izmarniała, a z jej gardła dobywały się już tylko jęki i skomlenia niemowlęcia.Czyjaś ręka sięgnęła, by odgarnąć włosy, które warstwa potu przykleiła doczoła dziewczynki.Powietrze w celi było duszne od żaru rozpoczynającego sięlata i ciężkie od odoru spleśniałej słomy i pełnych wiader na odchody.Delive-rance Dane wyciągnęła rękę i z jej dłoni popłynęło mrowiące ciepło, wnikającepowyżej szeroko rozwartych oczu dziecka, a jednocześnie szeptała zaklęcie, to,które w tych ciągnących się bez końca dniach wydawało się działać najlepiej.Dorcas spuściła powieki, uchyliła je jeszcze i znów spuściła, odgradzając w tensposób resztki zdrowego umysłu od koszmaru, w którym pozostawało ciało.Jejoddech się pogłębił, zapadła w wolny od obrazów sen.- Zpi znowu, co? - zaskrzeczał głos z innego kąta celi.- Ano śpi - potwierdziła Deliverance, cofając rękę na kolano
[ Pobierz całość w formacie PDF ]