[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najlepiej, byuśmieszek był odrobinę krzywy: jeden kącik ust nieco wyżej niż drugi.Zabarwiło to lekką ironią jego słowa, kiedy powiedział:- Przecież to ty weszłaś do mojego pokoju.Skinęła głową, ale bardzo słabo i chyba bezwiednie.Kiedy sięodezwała, w jej głosie słychać było oszołomienie.Wydawało się, że mówido siebie:- Więcej tego nie zrobię.To by dopiero była tragedia!- Wolałbym, żebyś się nie zarzekała - rzekł z rozbrajającymuśmiechem.Wyciągnął rękę i zanim Grace zdążyła się zorientować w jegozamiarach, ujął jej dłoń i podniósł do ust.- To było najrozkoszniejsze powitanie w Belgrave! I nie puszczającjej palców, dodał:- Tak przyjemnie dyskutowało się nam o tym obrazie.Była to szczera prawda.Zawsze pociągały go inteligentne kobiety.139RS- Mnie także sprawiło to przyjemność - odpowiedziała, po czymlekkim szarpnięciem wyswobodziła dłoń z jego uścisku.Zrobiła kilkakroków w stronę drzwi, zatrzymała się i odwracając się do niego, dodała: -Tutejsza kolekcja dzieł sztuki z powodzeniem mogłaby rywalizować zniejednym muzeum.- Już się cieszę na wspólne zwiedzanie razem z panią.- Zaczniemy od galerii.Uśmiechnął się.Sprytna dziewczyna.Zanim dotarła do drzwi,zawołał za nią.- Są tu również akty? Skamieniała.- Po prostu byłem ciekaw - wyjaśnił z niewinną miną.- Owszem, są - odparła, nie odwracając się do niego.%7łałował, że niewidzi barwy jej policzków.Szkarłatne czy tylko różowe?- W galerii? - spytał, dobrze wiedząc, że z czystej uprzejmości Gracebędzie musiała odpowiedzieć na jego pytanie.Chciał koniecznie spojrzeć jej w twarz.Jeszcze ten jeden raz.- Nie, w galerii ich nie ma - odpowiedziała, odwracając się, jakprzewidział.Dostrzegł iskierki w jej oczach.- To galeria portretówrodzinnych.- Rozumiem.- Przybrał odpowiednio poważny wyraz twarzy.-Wtakim razie nie ma oczywiście mowy o żadnych aktach! Przyznam zresztą,że nie tęsknię za widokiem pradziadka Cavendisha au naturel.Zacisnęła usta.Był pewien, że zrobiła to, by ukryć uśmiech, a nie dlaokazania swojej dezaprobaty.Jak tu sprawić, żeby się bardziej odprężyła iwybuchnęła śmiechem, który z pewnością dusił ją w gardle?140RS- Albo, nie daj Boże - mruknął - aktu księżny wdowy! Gracewyraznie się zakrztusiła.Przyłożył rękę do czoła.- O, moje oczy! - jęknął.- Moje biedne oczy! I tym sposobemprzegapił zachwycający widok.Grace parsknęła śmiechem.Był tego pewien, choć dotarł do niegojedynie zdławiony chichot.Miał, niestety, rękę na oczach!- Dobrej nocy, panie Audley.- Dobrej nocy, panno Eversleigh.- I wówczas, choć mógłby przysiąc,że pozwoli jej spokojnie odejść, usłyszał własny głos: - Spotkamy się przyśniadaniu?Grace zatrzymała się z ręką na zewnętrznej klamce drzwi.- Chyba tak.jeśli z pana ranny ptaszek.Bynajmniej nim nie był.- Ależ oczywiście!- Zniadanie to ulubiony posiłek księżny - wyjaśniła.- Bardziej jej odpowiada niż czekolada z poranną gazetą? Czyżbyzapamiętał każde wypowiedziane przez nią słowo? Całkiem możliwe.Pokręciła głową.- Czekoladę pija o szóstej.Zniadanie podają o siódmej.- W pokoju śniadaniowym?- Wie pan, gdzie to jest?- Nie mam pojęcia - przyznał.- Spotka się pani tutaj ze mną, żebysprowadzić mnie na dół?- Nie - odparła z lekkim rozbawieniem w głosie.A może to byłozniecierpliwienie? Nie miał co do tego pewności.- Ale zadbam o to, byktoś inny wskazał panu drogę.141RS- Szkoda - westchnął.- To już nie będzie to samo.- Spodziewam się - odparła, zamykając bez pośpiechu drzwi.I już zadrzwiami dodała: - Przyślę lokaja.Jack parsknął śmiechem.Ubóstwiał kobiety z poczuciem humoru.Następnego dnia rano, punktualnie o szóstej, Grace weszła dosypialni chlebodawczyni i przytrzymała ciężkie drzwi, żeby się niezatrzasnęły przed nosem służącej, która szła tuż za nią z tacą.Księżna już nie spała, co nie było niczym osobliwym.Zwyklebudziła się wcześnie, zarówno w słoneczne lato, jak i pochmurną zimą.Grace natomiast chętnie wylegiwałaby się do południa, gdyby tylkomogła.Spała więc - od chwili przybycia do Belgrave Castle - przyrozsuniętych zasłonach, w nadziei, że każdego ranka światło słonecznebędzie jej świeciło prosto w oczy.Niewiele to jednak pomagało, podobnie jak budzik ustawiony nanocnym stoliku.Grace łudziła się, że dzięki temu zdoła przywyknąć dorozkładu dnia księżny.Najwidoczniej jednak biologiczny zegar Grace niepoddawał się żadnym naciskom.Była to ostatnia cząstka jej osobowości,która nie chciała pogodzić się z myślą, że już na zawsze pozostanie damądo towarzystwa księżny Wyndham.Ogólnie rzecz biorąc, nawiązanie przyjaznych stosunków ze służbąbardzo się Grace przydało.Księżna mogła zmusić ją do rozpoczynaniadnia o tej nieprawdopodobnej porze, ale Grace mogła liczyć na służące,które każdego ranka po kolei wślizgiwały się do jej pokoju i póty szarpałyją za ramię, aż wreszcie jęknęła:- Dobrze już, dobrze.Wstaję!142RSZdumiewające, że z pana Audleya taki ranny ptaszek.Grace nigdyby go o to nie podejrzewała.- Dzień dobry, wasza książęca mość - powiedziała, podchodząc dookna i rozsuwając ciężkie aksamitne zasłony.Było chmurno i mgliście, ale słońce starało się przebić przez chmury.Być może do popołudnia choć trochę się przejaśni.Księżna siedziała prosto, oparta o poduszki i wyglądała imponującow ozdobnym łożu z kopulastym baldachimem.Uporała się już prawie zserią swoich porannych ćwiczeń: zginaniem palców u rąk, prostowaniempalców u nóg, a na koniec odwracaniem głowy to w lewo, to w prawo.Nigdy nie zataczała nią pełnych obrotów, w każdym razie Grace tego niewidziała.- Moja czekolada! - rzuciła niecierpliwie.- W tej chwili, madame.- Grace podeszła do biurka, na którympodkuchenna postawiła tacę, zanim pospiesznie opuściła pokój.- Proszęuważać, madame, bardzo gorąca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]