[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzał na Kathleen.Spodziewał się, że będzie blisko.I była, choć żadne z nich sięnie poruszyło.To ich serca zbliżyły się do siebie.A oczy Kathleen błyszczały.i przygasły,166kiedy spojrzała w jego oczy.- Tak.- Głos Sama był ochrypły i zimny, tak jak jego oczy.- Kochałem go.Ale to byłowiele lat temu.W innym życiu.Zauważył, że poczuła się zraniona, jakby nie rozumiała, że chce dać mu więcej, dużowięcej, niż on może zaoferować jej w zamian.Jakby nie czuła, że on też toczy walkę naśmierć i życie.Walczył o to, co będzie najlepsze dla niej, nie o to, czego sam chciał.A chciałjej dotknąć, przytulić i nigdy nie wypuścić z objęć.Dotknij mnie, przytul mnie, kochaj mnie.Jego dusza znowu śpiewała pieśń tęsknoty inadziei, ale tym razem refren był inny.Nie jest za pózno.Nigdy nie jest za pózno.Przytul ją!Dotknij jej! Kochaj ją!Sam uśmiechnął się.-Oto, co wymyśliłem.Ty się położysz, a ja przemyślę sobie wszystko, co od ciebieusłyszałem.Wierzę w to, co mi powiedziałaś.Ale muszę poszukać w tym wszystkimsensu.-Chcesz zrozumieć, dlaczego twoja matka kłamała.Ale to nie ma sensu.-Mylisz się - odparł.- Muszę tylko dojść, czego ona chciała.Jej kłamstwa były tylkośrodkiem do osiągnięcia jakiegoś celu.-Słyszałeś kiedyś powiedzenie, że matka nigdy nie jest szczęśliwsza niż to z jej dzieci,które jest najbardziej nieszczęśliwe?-Nie.Ale szczęście mojej matki było niezależne od tego, czyjej dzieci czuły sięszczęśliwe, czy nie.Więc może to powiedzenie należałoby uzupełnić.Idealna matka.Dobra matka.-Taka, która nie jest egoistką, nie pragnie zemsty.Bez urazy.-Nie uraziłaś mnie.Myślisz, że kłamała, by zemścić się na Ianie?-Nie wiem.Ian wierzył, że była szczęśliwa, kiedy mieszkaliście razem, i wyjechałatylko dlatego, że trafił jej się ktoś lepszy.Mason Hargrove.Ale zawsze sięzastanawiałam, czy Ian nie patrzył na jej życie przez różowe okulary, bo sam był takbardzo szczęśliwy z tobą.To ty, a nie twoja matka, byłeś najważniejszy w jego życiu.-To nie mogło się jej podobać.Ona wymaga bezustannej adoracji.Powiedziała mi, żeIan był wobec niej okrutny.%7łe się nad nią znęcał.-Nigdy!-Wierzę ci.Ona go nienawidziła, Kathleen.I chciała, żebym i ja go znienawidził.-%7łeby ukarać go za to, że jej nie kochał?-Możliwe.Kiedy miałem sześć lat, Mason chciał odesłać mnie do Iana.Nie chciał,167żebym był w pobliżu przyrodniego brata, który miał się wkrótce urodzić.Matkazareagowała bardzo gwałtownie.Była oburzona, że zaproponował oddanie mniepotworowi, który nie kochał ani mnie, ani jej.-Nienawidzę jej - w oczach Kathleen błysnęły łzy.-Nie rób tego, Kathleen.-Mam jej nie nienawidzić?-Nie płacz.-Dlaczego nie?- Bo to moje łzy, nie twoje.Moje i Iana.I już zostały wylane.Jezioro łez.Wielkie,głębokie jezioro, w którym utonie każdy, kto odważy się do niego wejść.Kathleen już zaczyna tonąć, pomyślał Sam, widząc na jej twarzy zagubienie i rozpacz.I samotność.Samotność, którą zdawała się akceptować, jakby nie była kimś, kogo wartoratować.Ani pragnąć.- Kathleen - wyszeptał, wyciągając do niej rękę.Dotknij mnie.Przytul mnie.Kochajmnie.W pierwszej chwili poczuła się jeszcze bardziej zagubiona.A potem ujęła jego dłoń.Tonęła.Oboje zaraz utoną.Razem.Albo razem zostaną ocaleni.Rozdział 20Piątek, 2 styczniaGodzina 7.00Kiedy Kathleen weszła do kuchni, Sam stał przy oknie, spoglądając w ciemny zimowyporanek.Dostrzegł odbicie jej postaci w szybie i odwrócił się szybko.-Dzień dobry.-Dzień dobry - odpowiedziała mężczyznie, który dotykał jej jak nikt dotąd.i któregodotyku pragnęła tak, jak nigdy nie spodziewała się niczego pragnąć.Ona także go dotykała.Wiedziała, jak go dotykać.instynktownie.Nie powiedział jejtego, nie pokazał.A jednak wiedziała.W ciemności była śmiała i namiętna.On także.Ibardzo, bardzo delikatny.168To złudzenie.Kobieta leżąca w łóżku z Samem Collierem nie istnieje.Ta zmysłowaistota, kobieca i wyzwolona, jest tylko ulotnym wytworem emocji, które wymknęły się spodkontroli.Jakie to banalne.Kathleen słyszała o obcych sobie ludziach, którzy zbliżają się dosiebie po utracie kogoś bliskiego i potwierdzają własną żywotność w akcie seksualnym.Takjak ona i Sam.To naturalne.To się zdarza.Ale to tylko złudzenie.A może nie? Zdawało się, że Sam chce, by nie było to złudzeniem.Wierzy, że to niezłudzenie.Wierzy, że ona nie jest złudzeniem.-Dobrze spałaś? - spytał.-Tak.- Tak dobrze, że kiedy usnęła w jego ramionach, obudziła się dopiero rano.Czyon też dobrze spał? Czy opuszczał ją tylko co trzy godziny, by wyprowadzić Holly, apotem wracał do łóżka? Nie wiedziała.Ale tej nocy nie miała koszmarów.- Bardzodobrze.-Wcześnie wstałaś.-Siódma to dla mnie pózna pora.- Kathleen oderwała wzrok od zbyt przenikliwychzielonych oczu i spojrzała na Holly.Leżała w klatce otwartej na oścież, pochrapując.-Ale dla niej to wczesna godzina.-Fakt, nie należy do rannych ptaszków.Ale założę się, że kiedy nadejdzie wiosna,będzie na nogach od świtu.Kathleen?-Tak?-Lepiej porozmawiajmy o tym.-O czym?-Wiesz, o czym myślę.Ta noc.Ty i ja.W łóżku.- Kochaliśmy się.- Pamiętasz?Kiwnęła głową.- Ta noc była.Czekał, usiłując zachować spokój, choć wyobraznia podsuwała mu słowa, których niechciał usłyszeć.Jak na przykład: Wielki błąd".Albo Tego właśnie potrzebowałam, Sam, tejłatwej, trywialnej bliskości.Jesteś bardzo dobry.Wiesz o tym.Może następnym razem, gdybędzie mi smutno, moglibyśmy to powtórzyć?"Albo.próbował opisać słowami, co czuł, kochając się z Kathleen.Jego serce już tozrobiło.To było jak.powrót do domu.-Była uspokajająca, kojąca i uzależniająca? - zasugerował.Kathleen zmarszczyła brwi.169-To nie byłam ja.-Jak to?-Tej nocy.To nie byłam ja.Ja nie jestem.namiętna.-Więc udało ci się mnie nabrać.-Tak, nabrałam cię.-Wyobrażałaś sobie, że jestem Ianem?-Co? Nie! Ian i ja nie byliśmy kochankami.Już ci mówiłam.-Powiedziałaś mi też, że chcieliście mieć dzieci.-Z pomocą współczesnej medycyny.Za pomocą strzykawek.-Więc nie wyobrażałaś sobie, że jestem Ianem.-Nie.-Więc kim?Kim jest ten mężczyzna, którego tak pragniesz?- Sobą.Sam uśmiechnął się i delikatnie dotknął jej twarzy.-Ty też byłaś sobą, Kathleen.- Taką, pomyślał, jaką chcesz być i jaka jesteś przy mniei będziesz, jak długo zechcesz.Już zawsze, jeśli chcesz.On pragnął, żeby tak było jużzawsze.Mógł jej to powiedzieć, bo nie miał cienia wątpliwości.Ale jeśli nawet onatakże tego pragnęła, nie uwierzyłaby mu.jeszcze nie.Więc Sam, tak jakby był totylko pierwszy z niekończącego się pasma ich wspólnych poranków, zapytał tylko:-Może zjemy śniadanie i omówimy plany na dziś?-Czy świat nie rozumie, że powinien się zatrzymać? - westchnęła Natalie, odkładającsłuchawkę.Asystentka z biura zadzwoniła do niej o ósmej trzydzieści rano.-Przynajmniej do uroczystości albo nawet do spotkania z Kathleen
[ Pobierz całość w formacie PDF ]