[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opadło namedalion i czubkiem dudki dotknęło okręgu, zabarwiając się naczerwono.Zachłysnęłam się powietrzem zrozumiawszy nagle, że jest toczerwień krwi.Zrobiło mi się słabo, ale nie byłam w stanie odwrócićspojrzenia.Naprzeciwko, w miejscu, gdzie z uniesionymi rękami stała Willa, cośbłysnęło i wybiło mnie z transu.Spojrzałam nieprzytomnie w tamtąstronę; początkowo nie skojarzyłam złotego punktu z kocim oczkiem wjej pierścionku.Nagle świeca zamrugała i zgasła, złoty błysk wsiąkł w mrok izostaliśmy w kompletnej ciemności, bez księżyca, gwiazd i znajomychświateł miasteczka w dole.Mój niepokój zamienił się w czysteprzerażenie.Willa krzyknęła, Luis zaklął.Travis zaniósł sięniesamowitym, triumfalnym śmiechem, od którego włosy zjeżyły mi sięna głowie.Jaskrawy zygzak przeciął powietrze i z łoskotem uderzył w skałę,gwałtowny podmuch rzucił mnie na ziemię.Oszołomiona, w potokach ulewy leżałam bezradnie na plecach1; strwożona, niezdolna dowykonania najmniejszego ruchu ani wyduszenia dzwięku ze ściśniętegogardła.Oblegająca nas czerń wzmagała poczucie czegoś straszliwego,koszmaru, którego nie potrafiłam nazwać.W ciemności nie widziałam nikogo.Otworzyłam usta, żeby zawołaćLuisa, ale zawahałam się.Chociaż musiałam być na Mount Sangre izdawałam sobie z tego sprawę, miałam nieodparte wrażenie, że jestem wdziwnym, potwornym miejscu, gdzie coś groznego wyciąga po mniemacki.Gdybym się odezwała, byłabym zgubiona.Wiedziałam, że muszęuciekać.Ale dokąd? W którą stronę? Wszędzie panował gęsty mrok.Niebyło najmniejszego znaku, który wskazałby bezpieczną drogę.Zaciskając zęby, by zdusić błaganie o pomoc, wyciągnęłam przedsiebie stopę, ostrożnie próbując odnalezć nią twardość kamienia.Gdywreszcie dotknęłam skały, obróciłam się plecami do niej i zaczęłam siępomału odsuwać.Początkowo starałam się poruszać cicho,niepostrzeżenie.Trwoga przemogła, jednak we mnie wszystkie inneodruchy, rzuciłam się więc w obłąkańczą ucieczkę prosto przed siebie,byle w dół.Potykałam się, padałam, by po chwili znów się zerwać dobiegu, aż w końcu wpadłam na dole na starą szopę.Uderzyłam głową takmocno, że przez chwilę w zamroczeniu musiałam oprzeć się o ścianę,żeby utrzymać się na nogach.Potem przemoczona do cna, dysząca z bólu i przerażenia, na chybiłtrafił zaczęłam obmacywać pełne zadziorów deski, póki nie znalazłamziejącej paszczy wejścia pozbawionego wrót.Wsunęłam się do środka.Chociaż dach miejscami przeciekał, z prawdziwą ulgą powitałamschronienie przed ulewą.W środku zdołałam dojść do siebie na tyle, żepomyślałam nieco jaśniej.Paraliżująca umysł trwoga, jaka chwyciła mnie na szczycie MountSangre, ustąpiła miejsca zwykłemu przerażeniu.Mrok burzy nadalrozstrajał mi nerwy, ale nie bałam się już, że w pobliżu czyha nieznane,potworne niebezpieczeństwo.Gdyby w szopie, do której weszłam, ktośbył, już by mnie napadł albo inaczej zdradził swoją obecność, uznałamwięc, że jestem tam sama.Odzyskałam dość odwagi, by zawołać w czerńnocy:- Luis! Willa! Travis! Wydało mi się, że słyszę odległe wołanie.Moje imię? Niepewna, razpo raz powtarzałam okrzyk.Już miałam zrezygnować, gdy bardzo bliskousłyszałam głos Luisa.- Valoro, gdzie jesteś?- W szopie.Potknął się na progu i wszedł.Przylgnęłam do niego zwdzięcznością,.Otoczył mnie ramionami i staliśmy tak w milczeniu,oboje przemoknięci do suchej nitki.Ciepło jego ciała i siła ramiondodawały mi otuchy, stwarzały poczucie bezpieczeństwa.Luis broniłbymnie, nie pozwoliłby, żeby stało się coś złego.- Gdzie reszta? - spytałam w końcu.- Ciebie znalazłem pierwszą - odparł, rozluzniając uścisk.Przytuliłam się do niego, z niechęcią myśląc o opuszczeniu tegobezpiecznego portu.- Tam na górze - szepnęłam.-To było okropne.- Nie powinienem był mu pozwolić - mruknął Luis.Zesztywniałam, bo przez głowę przebiegła mi straszna myśl.- Nie sądzisz chyba, że ten piorun trafił Willę albo Travisa?- To nie był piorun.Odskoczyłam i spojrzałam na niego szeroko rozwartymi oczami,mimo że w ciemności jego twarz była niewidoczna.- To musiał być piorun.Zaraz potem zaczęło lać.- Coś, co było tam uwięzione, wyrwało się z tej skały.- O czym ty, u licha, mówisz? - spytałam z naciskiem.- Mój dziadek opowiadał mi, że Mount Sangre jest miejscem zła.Travis uwolnił to zło.Nie mogłam tego przyjąć.Travis bez wątpienia wykuł na pamięćzaklęcia ze starej książki, której za żadne skarby nie powinnam była mupożyczać, a potem, tuż przed nadejściem burzy, straszył nas różnymibełkotliwymi bredniami.Ale żeby miał uwolnić zło? Pokręciłam głowąi właśnie miałam zacząć spór z Luisem, kiedy usłyszałam, jak woła mnieTravis.Odwróciłam się do drzwi.- Jesteśmy w szopie - krzyknęłam do niego.W chwilę pózniej Travisznalazł się w środku. - Gdzie jest Willa? - spytałam ostro, czując jednocześnie wyrzutysumienia i lęk o nią.Gdybym jej nie zaprosiła, biedna Willa poszłabysobie bezpiecznie na randkę z Jackiem i nic by jej nie groziło.- Nie wiem, gdzie jest Willa - powiedział Travis.- Musimy natychmiast ją znalezć! - krzyknęłam i wyskoczyłam zszopy.Księżyc przebił się akurat przez rzednące chmury.Deszcz prawie ustał, tylko jeszcze trochę mżyło.Przy rozbłyskującymco chwila świetle księżyca szukaliśmy Willi, nawołując ją po imieniu,ale bez skutku.- Pewnie tymczasem siedzi już w domu - powiedział Travis niedługopotem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl