[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy zegarzaczął wybijać godzinę, wyprostowała się i mocniej chwyciła oparciekrzesła.Bonnie powiedziała jej, że nie może puścić oparcia do końcarytuału.Och, to jednak było głupie.Może nie wypowie tych słów.Ale kiedyzegar wybił dwunastą.- Wejdz - powiedziała z zażenowaniem w stronę pustego pokoju,odsuwając krzesło.- Wejdz.Wejdz.Zwieca zgasła.Elena drgnęła w ciemności.Poczuła wiatr, chłodny podmuch, któryzgasił świecę.Napływał od strony przeszklonych drzwi za jej plecami, aona obróciła się szybko, jedną dłoń wciąż trzymając na oparciu krzesła.Przysięgłaby, że drzwi do ogrodu są zamknięte.Coś poruszyło się w mroku.Elenę ogarnęło przerażenie, spychając na dalszy plan zażenowanie irozbawienie.O Boże, co ona narobiła? Co na siebie sprowadziła? Sercejej się ścisnęło i poczuła, jakby bez ostrzeżenia została rzucona w samśrodek najgorszego koszmaru.Nie tylko było ciemno, ale i zupełniecicho.Nic nie widziała, nic nie słyszała, wydawało się jej, że spada.- Pozwól - powiedział jakiś głos i jasny płomyk rozświetlił mrok.Przez okropną, krótką chwilę wydawało jej się, że to Tyler, boprzypomniała jej się ta zapalniczka w ruinach kościoła na wzgórzu.Alekiedy świeca na stole zapłonęła, zobaczyła dłoń o bladych długichpalcach.Miała nadzieję, że to ręka Stefano, ale potem spojrzała na twarzgościa.- To ty! - zdziwiła się.- Skąd się tu wziąłeś? - Przeniosła wzrok zniego na przeszklone drzwi.Były otwarte.- Zawsze tak wchodzisz docudzych domów; nieproszony?- Przecież chciałaś, żebym wszedł.- Głos miał taki, j zapamiętała,spokojny, ironiczny i rozbawiony.Przypomni sobie też ten uśmiech.-Dziękuję - dodał i z wdzięki usiadł na odsuniętym przez nią krześle.Szybkim ruchem zdjęła dłoń z oparcia.- Nie ciebie zapraszałam - powiedziała bezradnie, roz-darta międzyoburzeniem a wstydem.- Co ty tu robisz? Dlaczego kręcisz się przydomu Bonnie?Summer & PolgaraouslandascUśmiechnął się.W świetle świecy jego czarne włosy mia-ły niemalpłynny połysk, zbyt miękkie i delikatne jak na włosy człowieka.Twarzmiał bardzo bladą, ale jednocześnie ogrom-nie pociągającą.Spojrzał jejw oczy i przytrzymał jej wzrok.- Heleno! Dla mnie urok twój jest jak te barki, co przed laty koiłyciężki drogi znój, cicho wędrowca w swoje światy niosąc przez wonnebławaty." - zacytował.- Lepiej sobie idz.- Nie chciała, żeby do niej mówił.Jego głoszaskakująco na nią działał, sprawiał, że czuła się dziwnie słaba, jakbyrozpuszczała się w środku.- Nie powinieneś tu wchodzić.Proszę.-Sięgnęła po świecę, chcąc ją zabrać i wyjść, walcząc z ogarniającymi jązawrotami głowy.Ale zanim zdążyła to zrobić, uczynił coś nieoczekiwanego.Złapał jejwyciągniętą dłoń.Nie brutalnie, ale łagodnym gestem i przytrzymał jąchłodnymi, szczupłymi palcami.A potem odwrócił jej dłoń, pochyliłciemną głowę i pocałował ją w rękę.- Nie rób tego.- szepnęła Elena, zdumiona.- Chodz ze mną - powiedział, zaglądając jej w oczy.- Proszę, nie.- Zwiat wkoło niej zawirował.Zwariował.O czym wogóle mówił? Dokąd ma z nim iść? Ale czuła się taka słaba, takabezsilna.Wstał i podtrzymał ją.Oparła się o niego, czując jego chłodne palcena pierwszym guziku bluzki pod szyją.- Proszę, nie.- Tak trzeba.Zobaczysz.- Rozpinał jej bluzkę, drugą dłoniąpodtrzymując głowę Eleny.- Nie! - Nagle wróciła jej siła.Wyrwała mu się, potykając się okrzesło.- Powiedziałam, że masz wyjść i mówiłam serio.Wynoś się.Natychmiast!Na moment w jego oczach zabłysła niczym niezmącona furia,mroczna fala grozby.Ale potem znów stały się spokojne i chłodne.Uśmiechnął się olśniewająco, ale po chwili ten uśmiech zniknął bezśladu.- Pójdę sobie - powiedział.- Na razie.Pokręciła głową, patrząc, jak wychodzi przez przeszklone drzwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]