[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.48Click here to get your free novaPDF Lite registration key- To niemożliwe! - odparł szeptem jezdziec, kurczowo ściskając w ręku pistolet.-Zorro znikł bez śladu! Od czasu ustąpienia księcia Ramida ze stanowiska wielkorządcy niepokazuje się.- Możliwe! Lecz fakt pozostanie faktem.Widziałem go w pobliżu.Zdawał się czekaćna kogoś!- Carramba! - syknął jezdziec, chwytając się za kieszeń na piersiach.- Oby nie namnie! Zbliży się do mnie tylko po moim trupie!Chwycił Zefiria za ramię:.- Senor Zefirio, czy nie ma innej drogi do Saragossy?- O, senor, żadna droga nie uratuje cię przed Zorrą! - zawołał Zefirio, chwytająckonia za uzdę.- Błagam cię, senor, dbaj o swoje życie! Ty nie pojedziesz, ty nie możesz jechać!Wracaj tam, skąd przybyłeś.Ani kroku dalej.- Puść mego konia, senor Zefirio! - zawołał śmiało jezdziec, choć mu włosy stanęły nagłowie.- Wdzięczny ci jestem, że dbasz o moje życie.Lecz doprawdy nie mogę zawrócić!Zresztą oficer hiszpański nie może tchórzostwem splamić swego honoru.- Senor, nie jedz, proszę cię! Ii.- Honor oficera.- Senor, co cię obchodzi honor oficera, przecież jesteś tylko gwardzistą pałacowym.- Precz, puść uzdę!.- wrzasnął wściekle jezdziec.- Zorro cię osmaga jak psa!.- jęczał Zefirio.- Wypruje ci flaki.Rozbierze do naga ipopędzi do miasta!Tego już było za wiele dla dumnego jezdzca.Pchnął Zefiria z taką siłą, że ten zatoczyłsię i upadł.- Masz, skończony głupcze! - zawołał uderzając konia ostrogami.- To cię nauczytrzymać język na uwięzi!Pogalopował dalej i wkrótce znalazł się poza wąwozem.Zefirio pozostał na ziemi.Ledwie jezdziec znikł mu z oczu, młodzieniec podniósł się i otrzepał odzienie.Następnie udał się do groty, skąd wydobyło się nagle końskie rżenie.Jezdziec w masce wyśpiewywał głośno smętne strofy, strzelając jednocześnie zdługiego bata z bawolej skóry.Czarny jak smoła rumak sunął pomiędzy głazami, wyciągniętyjak struna.Księżyc skrył się za chmuramiAka tak smutno ma gitaraI z melodią echo gra miSłucha pieśń mą Alcantara.W Alcantarze na balkonieStoi cudna senoritaOgniem liczko donny płonieKto to gra tak pięknie? - pyta.Stał w strzemionach, śpiewał na całe gardło, strzelał z bicza, a jednocześnie rozglądałsię czujnie dookoła.Podobny był w tej chwili do jastrzębia wypatrującego zdobyczy.Smętnata pieśń nie licowała ze śpiewakiem.Szeroki, drapieżny uśmiech, odsłaniał białe, równe zęby.Z postaci jezdzca biła młodość i radość życia.Koń sunął jak strzała, wiatr rozwiewał końcejedwabnego zawoju, a jezdziec śpiewał ciągle, wybijając rytm strzelaniem z bicza.Pieśń tę dosłyszał drugi jezdziec galopujący inną drogą i przedzielony od pierwszegojezdzca pasmem głazów i skał.Gdy pierwsze strofy obiły się o jego uszy, jezdziec ten zbladł, zatrzymał konia iobejrzał się trwożnie dookoła.Nikogo jednak nie spostrzegł, pomimo że słyszał wyrazniesłowa pieśni.Popędził skręcając w' prawo.Zaczął smagać konia jak szalony.Rzekłbyś,49Click here to get your free novaPDF Lite registration keyprzestraszył się pieśni.A przecież uzbrojony był od stóp do głowy.Pieśń zamiast słabnąć,stawała się coraz głośniejsza.Jezdziec kluczył, zdzierał konia, skręcał w prawo i lewo,wszystko na próżno.Pieśń rozbrzmiewała coraz bliżej, trzaskanie z bicza rozlegało się corazgłośniej.Na chwilę niewidzialny śpiewak umilkł.Uciekający jezdziec tłukł swego rumaka, który wydobywał z siebie wszystkie siły.Potlał się z czoła wystraszonego człowieka.Wtem pieśń znów rozbrzmiała, lecz teraz z innej strony.Słowa piosenki dobiegły go zprzodu:Rywal donnie odpowiada:To wilk wyje nocną porą!Biada ci, kanalio, biada,To nie wilk, to śpiewa Zorro!Ledwie jezdziec dosłyszał ostatnie słowa, dostał jak gdyby paroksyzmu szału.Zawrócił konia i uciekał z powrotem, kłując i bodąc z całej siły ostrogami boki zwierzęcia.Lecz po chwili znów usłyszał przed sobą przeklętą pieśń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]