[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakieś sto metrów dalej tunel wpadałdo oświetlonego pomieszczenia.Brady miał ochotę rzucić się biegiem, ale powstrzymał się.Zamiast tego ruszył powoli i ostrożnie, idąc tak blisko ściany jak tylko mógł, nie ocierając sięo nią.W pomieszczeniu jednak nie było jasno, jak się spodziewał, a tylko tak się wydawałow porównaniu z nieprzeniknionym korytarzem.Zbliżywszy się na metr do wejścia omiótłwzrokiem widoczną partię sali, przeskoczył się na drugą stronę tunelu i zlustrował pozostałączęść.Jeszcze raz szybko rzucił okiem na najbliższe otoczenie, w lewo i w prawo, po czymwszedł do środka.yródło światła stanowiła żarówka zawieszona pod aluminiową osłonąwysoko pod sufitem na środku pomieszczenia.Sklepienie wznosiło się na kamiennychżebrach na wysokość około dziesięciu metrów.Znajdował się w ośmiobocznej komnacie.Nakażdej ścianie mieściło się ozdobione łukowatym portalem wejście do ciemnego korytarza.Zprzynajmniej jednego z nich dobiegał ledwie słyszalny odgłos dudnienia, ale nie sposób byłorozpoznać, z którego dokładnie.Jakieś niewyrazne ludzkie głosy to nasilały się, to znowucichły, ale ani przez chwilę nie były głośniejsze niż lekki szmer wiatru.A może to tylko szumjego własnego tętna?Brady poczuł, że siły go opuszczają.Westchnął i zgarbił ramiona.Zaczęło do niegodocierać, jak trudne czeka go zadanie.I nie chodziło o uwolnienie Alicii, ale o to, żeby ją wogóle odnalezć.Tunele ciągnęły się kilometrami we wszystkich kierunkach.Prawdopodobieństwo trafienia na korytarz prowadzący do Alicii było nieskończenie małe.Okrążył pomieszczenie w nadziei, że przechodząc koło portali, znajdzie jakąśwskazówkę.Wrócił na środek sali i wtedy zorientował się, że nie wie, którym korytarzem tutrafił.Sprawdzając każdy jeszcze raz, odnalazł trzy, które się wznosiły - mógł tu wejśćkażdym z nich.Z pozostałych pięciu, z których trzy były poziome, a dwa opadały, wybrałjeden na chybił trafił.Na progu położył kamyk.Spojrzał na zegarek.%7łałował, że nie masurvivalowego zegarka z wbudowanym kompasem.Brady szedł prosto jakieś cztery minuty, aż znalazł korytarz oświetlony sznuremżarówek.Nie miał pojęcia, czy to ten sam tunel, do którego wszedł na początku.Trzymał sięgo, mijając inne korytarze, niektóre oświetlone, inne ciemne jak sadza.Tunele bardzo różniłysię od siebie.Wiele z nich było bardzo wąskich, niektóre wymagałyby posuwania się bokiem.Inne znów były całkiem szerokimi alejkami, ale nie wyglądały bardziej obiecująco niż reszta.Niektóre mogły się poszczycić starannymi wykończeniami ścian - wypolerowanych nawysoki połysk albo zdobionych złożonymi trójlistnymi ornamentami, kolumnami czy łukami,inne zaś były wykute w kamieniu jakby za pomocą prymitywnych narzędzi.W jednym ztakich grubo ciosanych korytarzy Brady zauważył na podłodze sadzawkę wody.Podejrzewał,że różnorodność wzornictwa i wykończeń odzwierciedlały podziemne ambicje zmieniającychsię przez wieki władców.Po dwudziestu minutach od opuszczenia ośmiokątnej komnaty trafił do kolejnej,identycznej.Skręcił tylko raz pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, zaś korytarz, którymszedł, zatoczył tylko nieznaczny łuk, jednak Brady sprawdził, czy nie leży tam zostawionyprzez niego kamień.Nie znalazł go.Tym razem trzy z korytarzy były oświetlone.Wybrałjeden, zostawił dwa kamyki - jeden oznaczał tunel skąd przyszedł, drugi ten, w któryzamierzał wejść - po czym ruszył dalej.Wszędzie korytarze.Czasem miał wrażenie, że niektóre biegły równolegle do siebie,oddzielone murem grubym zaledwie na dłoń.Podejrzewał, że podłoga tuneli wznosiła się iopadała, by ominąć inne korytarze prowadzące powyżej i poniżej.Labirynt zniekształcałcienie i dzwięki, jakby były giętkimi przedmiotami, których sprężystość wykracza pozagranice rozsądku i praw fizyki.Korytarzami, które wydawały się krótkie, szło się czasemprzez pięć minut.Za to tunel wyglądający, jakby ciągnął się w nieskończoność, mógł równiedobrze być zamknięty pogrążoną w mroku ścianą, zmuszając Brady ego, by zawrócił.Cojakiś czas z przecinających się korytarzy dobiegały go głosy.Zazwyczaj brzmiały obco, aleraz był pewien, że rozpoznał słowa szczerze i ich dwoje.Kiedy tylko kierował się w ichstronę, wszystkie dzwięki - nawet ten brzęk czy dudnienie, do którego już się przyzwyczajał -rozpływały się, a on znów się zastanawiał, którędy iść.Przechodził właśnie krótkim korytarzem łączącym dwa oświetlone tunele, kiedyusłyszał odgłos, który sprawił, że zamarł.Pojedyncze szczeknięcie.Natychmiast rozwinęłosię w kakofonię warkotu i ujadania.Głośno.blisko.Odgłosy dochodziły zza rogu.Potemrozdzieliły się, jak mgła niesiona bocznym wiatrem.Brady wpatrywał się w załom muru,widoczny jedynie jako granica między czernią a szarością.Zamrugał, nagle niepewny, czyrzeczywiście cokolwiek słyszał.Szczekanie zaczęło się i urwało zbyt gwałtownie, żeby mogłobyć prawdziwe.Ale jak mógł je sobie wyobrazić? Czy te tunele aż do tego stopnia plątały muumysł? Wyczuł lekką woń zwierzęcia, jakby klatki w zoo.Otrząsnął się i ruszył dalej.Coinnego mu pozostało?Odwiedził jeszcze cztery ośmiokątne komnaty, zawitał też do jednej, przez którą jużraz przechodził.Szedł dalej, co jakiś czas obracając się, nasłuchując i starając się wyczućzapachy.Jak to możliwe, że tyle metrów korytarza nie zawierało żadnych śladów bytnościczłowieka?W plątaninie ukrytych przed światem tuneli zacierały się granice nie tylko przestrzeni,ale i czasu.Niedługo po opuszczeniu pierwszej ośmiokątnej komnaty spojrzał na zegarek i zezdumieniem stwierdził, że minęło pięćdziesiąt minut.Oparł się plecami o ciemny mur i dałsobie dziesięć minut na odpoczynek.Kiedy chciał iść dalej, zorientował się, że upłynęły tylkotrzy.Zupełnie stracił orientację i wyczucie odległości.Od bruku Starej Jerozolimy mogłogo dzielić kilkadziesiąt centymetrów, ale mógł też się znajdować w niezgłębionychpodziemiach.Czuł, że równie dobrze może być pod Kopułą na Skale, jak i pod Stonehenge.Skośne mury, wznoszące się i opadające sufity, raz szersze, raz węższe sale, ruchome cienie,zmienna temperatura, sporadyczne powiewy, niewiarygodne odgłosy - Brady poczuł, że tracirównowagę, a pogrążony w półmroku tunel kołysze się i obraca wokół niego.Sięgnął rękąściany, ale to niewiele pomogło.Zatoczył się i twardo usiadł na ziemi.Poczuł zawroty głowy.Zamknął oczy.Teraz wydawało mu się, że to nie tunel wokół niego, a on sam wiruje, co jakiśczas zwalniając, jak podczas przejażdżki na karuzeli.Wziął głęboki oddech.Kiedy otworzył oczy, nadal znajdował się w tunelu, tak pewnym i niewzruszonym, jakmożna było się tego spodziewać.Tak wygląda piekło, uznał.Zgubił się w środku labiryntu, ażycie Alicii zależało od tego, czy ją znajdzie.Podpierając się o ścianę, podniósł się na nogi.Szedł dalej, choć stracił wiarę, żeznajdzie tutaj jakiekolwiek życie, a co dopiero Alicię.Będzie się tu błąkał, aż padnie.Ktośkiedyś natknie się na jego kości i zmiecie je na szufelkę.Po lewej stronie dostrzegł oświetlony otwór w ścianie.Kiedy się zbliżył, by tamzajrzeć, prysły resztki jego i tak już niskiego morale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]