[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po kilku krokach jej własna prywatna bańka stopiła się z inną.Dwiekieszenie pustej przestrzeni przeszły przemianę w jedną podłużną wakuolę ośrednicy dziesięciu metrów w najszerszym miejscu.Dwa ogromne, rozszarpane cielska leżały przed nią w kałuży krwi i rozlanychwnętrzności.Spod bliższego truchła wystawała nieruchoma stopa.Gdy Ciarkępodeszła bliżej, coś innego - ciemnego, śliskiego, dziwnie płatowatego - drgnęłonieco dalej wzdłuż skrwawionego boku potwora.Przypominało groteskoworozdętego pasożyta, który wypełzł z trzewi swojego wybebeszonego gospodarza.Kolejny ruch.Nagle dotarło do niej, co widzi: skąpaną we krwi pięść uczepionąlepkiego, zmierzwionego futra.- Ken! - Schyliła się, dotknęła umazanej juchą dłoni.Ta drgnęła, jakby ktoś jądzgnął, po czym zniknęła pod zewłokiem, zostawiając po sobie jedynie niejasnewrażenie okaleczenia.Padlina nieznacznie się poruszyła.Lubin nie rozszarpał tych dwóch zwierząt na strzępy.Jedynie przyprawił imdwie śmiertelne dziury.Patroszenie nastąpiło, gdy demoniczna horda próbowałarozerwać swoich poległych towarzyszy w pragmatycznej, pozbawionej skrupułówpróbie dostania się do celu.Lubin użył ich jako tarcz.- Ken, to ja.- Chwyciła kępy futra i szarpnęła.Zliska od krwi sierść stawiała jejopór.Odłamki kości kłuły ją w dłonie.Za trzecią próbą środek ciężkości potworaprzekroczył jakiś punkt graniczny.Truchło stoczyło się z Lubina niczym wielkakłoda.Mężczyzna wystrzelił na ślepo.Zmiercionośne odłamki wy-prysnęły w niebo.Ciarkę padła na ziemię.- To ja, ty kretynie!.i powiodła spanikowanym wzrokiem dookoła, obawiając się, że Lubinsprowokuje tym nowy atak.Jednak członkowie watahy zrobili jedynie kilka krokówtył, milczący jak zawsze.- Cl.Ciarkę?Nawet nie przypominał człowieka.Każdy centymetr kwadratowy jego ciałapołyskiwał ciemną juchą.Pistolet w jego dłoni drżał.- To ja - powtórzyła.Nie miała pojęcia, jak wiele z tej krwi należy do niego.-Wszystko z tob.-.psy? - Oddychał szybko i raptownie, przez zaciśnięte zęby, jak spanikowanychłopczyk.Rzuciła okiem na swoją eskortę, która odpowiedziała tym samym.- Na razie trzymają dystans.Ktoś je odwołał.Opanował drżenie dłoni.Spowolnił oddech.Na nowo narzucił sobie dyscyplinę.Stary, znajomy Lubin powracał do życia wyłącznie dzięki sile woli.- Mówiłem - wykaszlał.- Wszystko z to.- %7łyję.- Powoli wstał, kilka razy sztywniejąc i krzywiąc usta.-.ledwo.- Jegoprawe udo krwawiło.Brzydka rana znaczyła mu bok twarzy, biegnąc od szczęki ażpo linię włosów, prosto przez uszkodzony oczodół prawego oka.Ciarkę wydała z siebie stłumiony jęk.- Jezu, twoje oko.Mężczyzna dotknął twarzy.- I tak kiepsko mi służyło.- Okaleczoną dłoń, która wcześniej tylko jej mignęła,teraz mogła obejrzeć w całości - brakowało jej dwóch palców.- A twoja dłoń.Ken, ona.Mężczyzna zacisnął dłoń.Zwieże strupy pękły w miejscach kikutów, pociekła znich ciemna maz.- Tylko wygląda zle - wychrypiał.- Wykrwawisz się albo.Pokręcił głową, na chwilę tracąc równowagę.- Zwiększona krzepliwość.Część standardowego wyposażenia.Nic mi niebędzie.Chyba cię pojebało.Psy postąpiły kilka kroków do przodu z jednej strony,zrobiły im miejsce z drugiej.Najwyrazniej zostanie na miejscu nie wchodziło w grę.- Jak uważasz.- Chwyciła go pod ramię.- Tędy.- Nie zboczymy z toru.- To nie było pytanie.- Nie.Nie mamy innego wyboru.Znów odkaszlnął.Gęsty płyn pociekł mu z kącika ust.- Gonią nas jak stado.Ogromny, czarny pysk delikatnie pchnął ją z tyłu.- Wolę myśleć o nich jak o gwardii honorowej - odparła.Szereg szklanych drzwi pod betonowym zadaszeniem, oficjalne logoPogromców Entropii wprawione w kamień nad głową.Psy utworzyły półkole wokółwejścia, pchając ich naprzód.- Co widzisz? - spytał Lubin.- Te same zewnętrzne drzwi.Za nimi trzymetrowy hol.Widzę.Widzę drzwi naśrodku zapory.Tylko zarys, bez klamki, klawiatury, czegokolwiek.Mogłaby przysiąc, że wcześniej tam tego nie było.Lubin splunął krwią.- Chodzmy.Pociągnęła jedne drzwi.Otworzyły się.Przekroczyli próg.- Jesteśmy w przedsionku.- A psy?- Wciąż na zewnątrz.- Wataha usiadła teraz w rzędzie tuż za szkłem, zaglądającdo środka.- Chyba nie zamierza.och.Wewnętrzne drzwi właśnie się otworzyły.- Do środka czy na zewnątrz?- Do środka.Ciemne wnętrze.Nic nie widzę.- Zrobiła krok naprzód.Nakładkiprzystosują się do ciemności, gdy już w nią wkroczą.Jeśli w nią wkroczą.Lubin zastygł w bezruchu, zaciskając pozostałe palceokaleczonej dłoni w karykaturalną pięść.W drugiej dłoni ściskał pistoletwycelowany przed siebie.Broń ani drgnęła.Jego zniszczona twarz wyrażałauczucia, których Ciarkę nigdy wcześniej u niego nie widziała: obraznieprzemijającego gniewu i poniżenia balansującego na granicy człowieczeństwa.- Ken, drzwi są otwarte.Wskaznik ustawiony na ładunek świdrujący.- Są otwarte, Ken.Możemy po prostu wejść.- Położyła mu dłoń naprzedramieniu, próbowała zmusić go, by je opuścił, ale całe jego ciało zesztywniałow nagłym ataku tężca.- Nie musimy.- Już ci mówiłem - warknął.- Lepiej będzie pójść naokoło.-Jego ramię zmieniłopozycję na godzinę trzecią, wskazując ścianę przedsionka.Jego bezużyteczne okowciąż patrzyło na wprost.- Ken
[ Pobierz całość w formacie PDF ]