[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obejrzałem się.Zciana za plecami topniała, jakby była zrobiona z wosku i stała za blisko ognia.- Jak się zdaje, nadchodzi czas paniki i biegów - zauwa\ył Droppa.- Na pomoc!Z krzykiem wypadł za drzwi.Trzy mgnienia oka potem ściana znowu wyglądała całkiem normalnie, ale ja dr\ałem.Co tu się działo, do diabła? Czy\by Maska zdą\ył rzucić na mnie zaklęcie, zanimzniknąłem? Jeśli tak, to do czego to wszystko zmierzało?Wstałem i wolno obróciłem się dookoła.Wszystko było chyba na miejscu.Wiedziałem, \e to nie halucynacja wywołana niedawnym napięciem - przecie\Droppa tak\e to widział.Czyli nie traciłem rozumu.To było coś innego i czułem, \enadal czai się gdzieś w pobli\u.Powietrze miało jakąś nienaturalną czystość i ka\dy obiekt rysował się niezwyklewyraziście.Szybko obszedłem pokój, nie wiedząc dokładnie, czego właściwie szukam.Nic więcdziwnego, \e nie znalazłem.Wyszedłem na korytarz.Czy przyczyną mogło być coś,co przyniosłem ze sobą? Czy\by Jasra, sztywna i wyniosła, pełniła funkcję KoniaTrojańskiego?Szedłem do głównego hallu.Po dziesięciu krokach pojawiła się przede mnąprzekrzywiona siatka światła.Zmusiłem się, by iść dalej, a ona ustępowała, przyokazji zmieniając kształt.- Chodz tu, Merle! - Głos Luke'a.Samego Luke'a nie było widać.- Gdzie?! - krzyknąłem nie zwalniając.Nie było odpowiedzi, ale siatka pękła w poiowie i obie części rozchyliły się przedemną jak okiennice.Otwierały się na oślepiający blask; zdawało mi się, \e w tymblasku dostrzegam królika.A potem nagle wizja zniknęła.Jedynie kilka sekundbezkierunkowego śmiechu Luke'a uratowało mnie przed złudzeniem, \e wszystkowróciło do normy.Pobiegłem.Czy\by naprawdę Luke był nieprzyjacielem, jak wielokrotnie mnieostrzegano? Czy w ostatnich wydarzeniach świadomie kierował mną w tym wyłączniecelu, by wyrwać Jasrę z Twierdzy Czterech Zwiatów? A teraz, kiedy ju\ byłabezpieczna, ośmielił się sam zaatakować Amber i wyzwać mnie na czarnoksięskipojedynek, którego warunków w ogóle nie rozumiałem?Nie, nie mogłem w to uwierzyć.Byłem pewien, \e nie ma takiej mocy.A nawetgdyby, nie odwa\yłby się teraz, gdy Jasra jest zakładniczką.Znowu go usłyszałem - zewsząd i znikąd.Tym razem śpiewał.Miał piękny baryton iwybrał starą szkocką pieśń o dawnych dobrych czasach.Co to miała być za aluzja?Wpadłem do głównego hallu.Martin i Bors ju\ wyszli; dostrzegłem na kredensie ichpuste kielichy; tam niedawno stali.A obok drugich drzwi.? Tak, obok drugich drzwinadal stała Jasra, wyprostowana, nie zmieniona, wcią\ trzymająca mój płaszcz.- W porządku, Luke, załatwmy to! - krzyknąłem.- Skończ z tymi bzdurami i bierzmysię do rzeczy!- Co?Zpiew urwał się nagle.Wolno podszedłem do Jasry i przyjrzałem się jej uwa\nie.Była zupełnie taka sama,jeśłi nie liczyć kapelusza, który ktoś wsadził jej w drugą rękę.Gdzieś z wnętrzapałacu dobiegł krzyk.Mo\e to Droppa wcią\ panikował.- Gdziekolwiek jesteś, Luke - powiedziałem.- Jeśli mnie słyszysz, to skoncentruj się ipatrz: mam ją tutaj.Widzisz? Cokolwiek sobie planujesz, nie zapominaj o tym.Sala zafalowała gwałtownie, jakbym stał pośrodku obrazu bez ram, który ktośpostanowił właśnie strzepnąć, \eby wyrównać i potem naprę\yć.- Co ty na to?Cisza.A potem chichot.- Moja matka wieszakiem.No, no.Dzięki, chłopie.Niezły pokaz.Nie mogłemdosięgnąć cię wcześniej.Nie wiedziałem, \e wszedłeś.Wytłukli nas.Wziąłem parunajemników na lotniach i przejechałem na prądach termicznych.Ale oni byli gotowi.Załatwili nas.Potem nie pamiętam dokładnie.Boli!- Nic ci się nie stało?Usłyszałem coś jakby chlipnięcie.W tej samej chwili wkroczyli Random i Droppa.Zanimi dostrzegłem chudą postać Benedykta, cichego jak śmierć.- Merle! - krzyknął Random.- Co się dzieje?- Nie mam pojęcia.- Pokręciłem głową.- Pewnie, postawię ci dńnka - zabrzmiał ledwie słyszalny głos Luke'a.Ognista kurzawa zawirowała pośrodku sali.Trwała tylko przez moment, a potem najej miejscu pojawił się du\y prostokąt.- Jesteś czarodziejem - przypomniał mi Random.- Zrób coś.- Do diabła! Nie wiem, co to jest - odpowiedziałem.- Nigdy nie widziałem czegośpodobnego.Jakby magia oszalała.W prostokącie zamajaczył niewyrazny kształt.ludzki.Nabrał kontrastu, pojawiły sięrysy, ubranie.To był Atut, gigantyczny Atut zawieszony w powietrzu,materializujący się.To był.To byłem ja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]