[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tej chwili Rondovalsprawiał wrażenie j e g o własności bardziej niż kiedykolwiek przedtem.Kiedy dotarł do biblioteki, chciał nalać sobie wina, by uczcić tę wielką okazję.Ze zdumieniem ujrzał, że butelka jest pusta.Wydawało mu się, żeprzedtem znajdowało się tam jeszcze parę centymetrów płynu.Sądził też, że zostało trochę jedzenia, ale deska była pusta.Wzruszył ramionami.Odczaruje jeszcze trochę ze spiżarni.Po przygodach minionej nocy czuł wilczy głód.XIVPozaplatał je po całym Rondovalu i teraz, kiedy dzień zbliżał się do końca, postanowił poczekać i zobaczyć, czy działają; zobaczyć, co się w niezłapało.Usiadł w samym centrum swojej sieci, w małym salonie, do którego wcześniej nie zachodził, i czekał.Na okres oczekiwania nie wyznaczył sobieinnego zajęcia poza myśleniem, ale to nie było złe.Wydawało się nawet dobre.Pasma leżały wszędzie wokół Pola; srebrnoszare, napięte.Tego popołudnia porozciągał je po całym zamku Rondoval niczym niesamowite druty-pułapki.Czuł je wszystkie i wiedział, dokąd prowadzi każde włókno.Obecnie doszedł do wniosku, że pasma te były w normalnych warunkach niewidoczne dla innych ludzi.Wzywanie nici, zauważanie ich,posługiwanie się nimi wszystko to było częścią jego mocy; tej samej, która przywiodła Pola do zamku stanowiącego już jego dom.Inni mieszkańcy zamkuposiadali również tę moc, a oprócz niej także inne rodzaje wiedzy i umiejętności, których ciągle jeszcze się uczył.Zastanawiał się nad tymi sprawami.Mor powiedział, że zabrał go w wieku niemowlęcym i wymienił na prawdziwego Daniela Chaina.Jeśli Pol urodził się tutaj i został zabranypodczas bitwy, która tak zrujnowała pałac, należałoby sądzić, że walka owa miała miejsce ponad dwadzieścia lat temu pod warunkiem, że czaszachowywał się tu mniej więcej tak samo jak tam.Ponieważ tak właśnie było, zaczął zastanawiać się nad przyczyną konfliktu i jego sprawcami.Po wzięciuwszystkich czynników pod uwagę należało przypuszczać, że jego rodzice należeli do strony, która przegrała, i dawno już nie żyli.Zaczął o nich myśleć.W wielu pomieszczeniach znajdowały się nienaruszone portrety, z których jeden mógł przedstawiać lorda Deta, autoradzienników i człowieka, który, jak sądził Pol, był jego ojcem.Portrety nie były jednak podpisane i nie miał pojęcia, kto mógł być jego matką.Pol poczuł lekkie łaskotanie w przegubie, ale pasma, które porozciągał po zamku, nie dawały jeszcze żadnego znaku.Patrzył, jak korytarz zadrzwiami pogrąża się w ciemności.Myślał o świecie, w którym się znalazł i zastanawiał się, czy w dawnym świecie mógłby dostrzec pasma, gdyby próbowałich szukać.Wyobrażał sobie, jakby to było, gdyby wychował się tutaj.Obecnie czuł się właścicielem tego miejsca i myśl o intruzie napełniała go oburzeniem.Bo był tu gdzieś intruz.Pol wiedział to z taką samą pewnością, z jaką widział, jak ten ktoś się przemyka.Zauważył obecność intruza nie tylko napodstawie faktu, że całe pożywienie i napoje, jakie pozostawiał na wierzchu, znikały, ale także na podstawie tuzinów drobnych przesłanek: klamki, przedtemzakurzone, teraz nagle lśniące, minimalnie przestawione przedmioty, ślady szybkich muśnięć w nie używanych przejściach.Wszystko razem świadczyło oczyjejś obecności.W irracjonalny sposób Pol czuł, że sam Rondoval go ostrzega.Bardzo ostrożnie opracował swoje zaklęcie, kierując się częściowo intuicją, a częściowo wskazówkami zawartymi w książkach ojca.Wydawałosię, że wszystko zostało wykonane poprawnie.Kiedy gość się poruszy, Pol będzie o tym wiedział i będzie mógł działać.Znowu łaskotanie.Tylko że tym razem nie ustało, a coś szarpnęło jego palec w stronę pojedynczego pasma.Dotknął go, sprawdził puls.To pasmoprowadziło do zrujnowanej wieży na tyłach.Bardzo dobrze.Chwycił je palcami i zaczął manipulować.Aaskotanie w przegubie wzmagało się w miarę jakpracował.Tak, został zaalarmowany poruszającym się ludzkim, męskim ciałem.Nawet w tej chwili pasmo, nabrzmiałe i pulsujące mocą, było przymocowanedo intruza.Pol uśmiechnął się, zaś impulsy jego woli płynęły wzdłuż pasma, obezwładniając obcego mężyczyznę. A teraz, przyjacielu mruknął Pol czas, żebyśmy się spotkali.Chodz do mnie!Mężczyzna zaczął schodzić po schodach z wieży powolnym, mechanicznym krokiem.Próbował stawiać opór temu, co, jak rozumiał, byłozaklęciem, ale nie przynosiło to żadnego rezultatu.Nad jego brwiami pojawił się pot, zęby miał ściśnięte.Patrzył na swoje stopy, jak systematycznie szły poschodach i dalej, korytarzem.Usiłował chwytać się framug drzwi i kolumn, ale jego dłonie zawsze się otwierały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]