[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.%7łołnierze walczyli uparcie, atakując płazy małymigrupami, podczas gdy każdy z Rillytich walczył sam za siebie.Ludzie mieli przewagę inteligencjinad zwierzęcymi dzikusami, ponadto pomagała im większa zręczność.Niezdarne płazy były nie dopowstrzymania w walce oko w oko, kiedy ich potężne cięcia mogły pokonać każdą gardę,rozrąbując człowieka na pół.Ale jeśli udawało się uniknąć ich niebezpiecznych skoków, szybkiepchnięcie klingą mogło sięgnąć głęboko i cofnąć się, nim stwór zdołał je odparować.Gdy tylkotaka taktyka się sprawdziła, żołnierze rzucali się na górujące potwory jak gryzące, warczące stado iprzeciwstawiali im swą broń tak długo, aż któryś inny podcinał nogi płaza.Gdy tylko zranionypadał na ziemię, nie upływało wiele czasu, nim dosięgała go śmiertelna zemsta rozsiekującychkling.W tej dziwacznej, desperackiej bitwie zdegenerowane resztki starszej rasy, która kiedyśwładała gwiazdami, sczepiły się w walce na śmierć i życie z młodą rasą, która głosiła, że jestnowymi panami Ziemi.Bili się w ciemności, w jeszcze gęstszym cieniu drzew, gdzie nie docierałoani słabe światło gwiazd, ani dymiące płomienie ognisk.Na polu bitwy zapanował chaos.Walczącysiekli na oślep, z rozmachem tnąc mieczami, umierając od nie dostrzeżonych ciosów.Tutajprzewagę mieli Rillyti, bo ich wyłupiaste oczy łatwiej niż ludzki wzrok przenikały ciemność.Alenawet przy całkowitym braku światła nie można było przeoczyć ich potężnych ciał.W ślepym szaleokrucieństwa człowiek rzucał się na płaza, zabijał lub był zabijany.Ziemię zasłali powaleni, choćnikt nie wiedział na pewno, ilu jest zabitych, ani nie był świadkiem ich śmierci.Już na początku walki Crempra wspiął się na drzewo i stąd starał się dostrzec tyle zkłębiącej się bitwy, ile mógł.Zwinny kuzyn Dribecka był słabym szermierzem i nie podobała musię hałaśliwa bijatyka.Umieścił się wygodnie na swej wysokiej grzędzie wraz z pięciomakołczanami pełnymi strzał i używał łuku z zabójczym efektem wobec każdego Rillyti dośćnieostrożnego, by pojawić się w świetle ognisk.Tak się zdarzyło, że gigantyczny płaz, którego z trudem odparty cios rzucił oszołomionąTeres na kolana, wstrzymał mordercze uderzenie w połowie zamachu i zawył w śmiertelnej agonii,gdy upierzona strzała utkwiła mu w oku, rozbryzgując czarną posokę.Teres odtoczyła się po ziemi,dalej od walącego się na nią potwora, niewiele mając czasu na zastanawianie się nad ocaleniem wostatnim momencie.Znów otoczyły ją resztki jej żołnierzy, pozwalając otrząsnąć się z zamętu w głowie iodzyskać miecz.Klinga była lepka od płaziej juchy, a tarcza Teres porąbana i powgniatana.Wlicznych pojedynkach z niezgrabnymi napastnikami, trzykrotnie przewyższającymi ją wagą, tylkojej umiejętność błyskawicznych poruszeń ocalała jej życie.Nie wzruszona faktem, że znów otarłasię o śmierć, obrzuciła swych ludzi obelgami za to, że przerwali na chwilę walkę dla odpoczynku,gdy mordercy ich narodu przyszli tu po to, aby ludzie mogli ich zabić.Jej słowa zagrzały ich doboju.Prowadziła ich mściwa, warcząca wilczyca z widoczną na twarzy blizną, przypominającą odawnych bojach.Teres nie okazywała nawet cienia zmęczenia, które oni tak boleśnie odczuwali.Więc nędzna resztka startej z powierzchni ziemi armii breimeńskiej znów rzuciła się do walki.Dribeck walczył ramię w ramię z Asbralnem, który jawnie okazywał, że uważa panaSelonari za anemicznego wyrostka, oddanego mu pod opiekę.Lecz nadal mocne były ramionastarca - a raczej to Dribeck zawsze myślał nim jak o starcu - i dzielny szambelan posługiwał sięswym archaicznym, szerokim dwuręcznym mieczem zręczniej, niżby to potrafił Dribeck.Młodymężczyzna zapomniał jednak, że martwi go ta sytuacja, gdy dwukrotnie cięższa broń Asbralnaodbiła klingę Rillyti, gotową rozrąbać go na pół.Pan Selonari zabrnął w gąszcz bitwy; jego gwardia przyboczna była coraz szczuplejsza wmiarę tego, jak ryk brzęk bitewny przeciągał się do póznej nocy.Strategia? Tylko jedna: zabijać,zabić wroga, nim sam umrzesz.Nie mogło być innej strategii; ciemności skrywały tę walkę naśmierć i życie, gdy zaś obie armie w całości wkroczyły do bitwy, było to już tylko dzikiewspółzawodnictwo brutalnych zmagań.Dribeck nienawidził prymitywnej dzikości bitwy; obrażałajego rozumną naturę.Ale nie poświęcał już ani jednej myśli taktyce, ponieważ walczył zinstynktowną logiką przetrwania.Kto żył? Kto leżał martwy? %7łyjący byli nierozpoznawalnymi sylwetkami szarpiącymi sięgdzieś blisko w mroku, a spoza niewielkiej, dostępnej dla wzroku przestrzeni dolatywały tylkobestialskie przekleństwa i wrzaski.Umarli zaś byli miękkimi i śliskimi szczątkami, skręconymi podpodeszwami butów.Tylko tam, gdzie pagórek kapłanek rzucał krąg światła, można było wyrazniejwidzieć toczącą się bitwę.Jak z ulgą zauważył Dribeck, kordon żołnierzy nadal stałnierozerwalnym pierścieniem wokół wzgórza, teraz już otoczonego wałem z tuzinów zabitych.Dawno temu starannie zaplanował tę bitwę, przeliczając siły, kierując przygotowaniami.Wówczas zdawało się, że jego armia znacznie przewyższa liczbą pachołków Kane'a, że wystarczyskusić Kane'a, by do niego wyszedł, że bez Krwawnika bitwa zostanie stoczona na ludzkichwarunkach.Ale w tej kryjącej wszystko ciemności zwycięstwo zdawało się niewidzialną nagrodą, astwierdzenie, czyja ręka ją pochwyci, wymagało rozważań, na które nie miał czasu.Zamęt świateł icieni nie pozwalał na nic więcej niż męczące domysły.Dribeck mógł być tylko pewien, że on i jegoludzie walczą samotnie i są jak wysepka zagubiona w fali przypływu Rillytich.Asbraln potknął się i cofnął przed atakiem płaza.Jego wielki miecz zadzwonił, parującopadającą brązową klingę, ale szambelanowi brakło już tchu.Dribeck automatycznie ciął mieczem iodrąbał płetwiastą rękę z połową przedramienia.Stwór zaryczał, oślepił go tryskającą krwią, a wchwili gdy Dribeck się zawahał, trzymana w drugiej łapie dzida wyminęła jego tarczę.Grotpchnięto z taką siłą, że rozdarł mu kolczugę i zranił w bok.Z jękiem przerażenia Asbraln rozpruł brzuch Rillyti pchnięciem od dołu, od samego krocza.Nie zwracając uwagi na przedśmiertne drgawki potwora, szambelan chwycił lorda za ramiona.Dribeck usłyszał wyrywające się z ust Asbralna imię swego ojca, o którym starzec rzadkowspominał.- Dzida! Milordzie, jest pan martwym człowiekiem! - jęknął Asbraln.Dribeck otarł oczy ze szczypiącej krwi, czekając w otępieniu, aż pierwsze szarpiące bólewywołane trucizną Rillytich zaczną pełznąć przez jego ciało.Ale odczuwał tylko ból zmęczenia, apłytka rana na żebrach wydawała się mniej bolesna niż znużenie aż do utraty tchu.Jego ludzieprzyglądali mu się z osłupieniem i litością.Wydawało się właściwe, by jego ostatnie słowawstrząsnęły przyszłymi pokoleniami, jeśli potrafi wypowiedzieć jakieś nieśmiertelne zdanie, nimopuści go świadomość.- O, do diabła - mruknął, niezdolny do zebrania myśli.Asbraln odnalazł dzidę i uniósł ją w bezwładnych z żalu dłoniach.Ze zdławionego gardławydarł mu się śmiech
[ Pobierz całość w formacie PDF ]