[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał nadzieję, że nie brała gogorączka; choć gryfy nie były podatne na infekcje, nie znaczy to, że ich nie znały.To nie był ani czas, ani miejsce na chorobę — chociaż w razie nagłego wypadkuKlinga mogła skorzystać z lekkiego telesonu, który ze sobą wieźli, aby wezwaćpomoc.Teraz, gdy magia znów działała, nawet tak słaba magia umysłu jak jej,wzmocniona przez teleson, docierała do Białego Gryfa.Napracowałaby się, alezdołałaby wezwać pomoc.To pewnie przez nocleg w wilgoci.Nigdy wcześniej nie musiałem spać w na-miocie na wilgotnej ziemi.Teraz po raz pierwszy przekonał się, jak będzie się czułna starość, kiedy stawy mu napuchną i zaczną boleć.Nic dziwnego, że jego ojciec ruszał się tak ostrożnie! A on podejrzewał, że to tylko afektacja, aby dodać sobie godności!Nie s ˛adzę, aby starzenie mi się spodobało.Leciał dalej i był bardzo zadowolony, że nie szli na piechotę.Właśnie przele-66ciał nad terenem, który pokonywaliby przez kilka dni i zajęło mu to kilka chwil.A nawet nie minęło południe!Wyczuł wodę, a powietrze stało się ciężkie i gęste, i nagle wpadł na pomysłinnego wyjaśnienia trudności z lataniem.To nie jest dobre powietrze do lotu.Może to nie moja wina; może to ciśnienie nas przygniata.W zbyt gęstym powietrzu leciało się równie źle jak w zbyt rzadkim, a dodatkowy wysiłek przy pokonywaniu oporu wystarczył, aby rozbolały go stawy!Ciągle nie było oznak nadchodzącej burzy, ale nie mogła być zbyt daleko.Wytrzeszczył oczy, polując na błysk błękitnobiałego światła między chmurami.Tadrith nie przeczuł niebezpieczeństwa, poczuł tylko nagły ucisk w żołądku,kiedy wpadł w wir powietrza i został podrzucony, a po chwili spadł.Kręciło mu się w głowie, był zdezorientowany i dyszał.Potem w mgnieniu oka zaklęcie koszyka zniknęło jak woda wyciekająca z roz-bitego dzbana.Kosz odzyskał swą wagę — wagę Klingi, zapasów, samej gondoli.W powietrzu utrzymywał go jeden zszokowany gryf.Kosz runął w dół jak kamień i pociągnął Tada, krzyczącego w zaskoczeniu, zasobą.Uprząż werżnęła się gryfowi w ramiona; nagłe szarpnięcie wybiło mu powie-trze z płuc i wszystkie myśli z głowy.Uderzał rozpaczliwie i na próżno skrzydła-mi, próbując zrównoważyć ciężar; pod nim Klinga krzyczała i cięła liny, próbując go uwolnić.Musiał spowolnić ich upadek! Klinga nigdy go nie uwolni, a jeśliprzetnie liny, runie na pewną śmierć! Nie zostawi jej! Nie miał czasu na magię, żadnej szansy, aby się skoncentrować na zaklęciu, a poza tym co mógł zrobić?Krew pulsowała mu w głowie, w oczach pociemniało z wysiłku, próbował zmu-sić skrzydła do szybszego poruszania się, aby mogły zgarniać więcej powietrza.Jeśli będzie się starał, wyhamuje koszyk! Strach dodawał mu energii, wywołując desperackie machnięcia skrzydeł.W mięśniach czuł potworny ból, paliły go żywym ogniem, jakby milion demo-nów kłuło go rozpalonymi do czerwoności; sztyletami.Przednie szpony chwytałyna próżno powietrze, jakby część jego umysłu była przekonana, że zdoła się goprzytrzymać.Jego myśli kłębiły się, gdy pikowali w dół, ku drzewom.Nie potrafił nawet wybrać miejsca, w które uderzą.Wydawało mu się, że Klinga krzyczała; nie słyszał jej, bo dudniło muw uszach.Zaczął widzieć na czerwono.Uderzyli w drzewa.To ich wyhamowało.Gdy wpadli na korony, poczuł, że koszyk stał się niecolżejszy; przez chwilę miał nadzieję, że giętkie gałęzie złapią ich i utrzymają.Ale kosz był zbyt ciężki, a gałęzie ani wystarczająco grube, ani silne.Kiedygondola pociągnęła go w mrok, zbyt późno zorientował się, że uderzenie w drzewa 67z rozpostartymi skrzydłami nie będzie dla latającego stworzenia przyjemne.Odrzuciło go; zamiast spadać przez dziurę, którą wyrąbał koszyk, uderzył roz-postartym skrzydłem w boczne konary.Ból przeszył go jak piorun.A potem nastała ciemność.ROZDZIAŁ CZWARTYZ niewiadomego powodu Klinga nigdy nie należała do ludzi, którzy w bu-dzących grozę sytuacjach zamieniają się w słup soli.Zawsze działała; istniało pięćdziesiąt procent szans, że podejmie właściwe kroki.Nie zastanawiając się, wydobyła swój sztylet, próbując odciąć uprząż Tada, kiedy spadli ku koronomdrzew.Cięła szaleńczo liny, które uwięziły go, bezradnego, w pułapce grawitacji, ale najwyraźniej bez skutku; spadali zbyt szybko.Jesteśmy martwi — pomyślała bezradnie, bo jej ciało wcale nie chciało umierać i chwilę przed uderzeniem w korony drzew rzuciła się na dno kosza, zwijając się w kłębek.Kosz zatoczył się, przebijając się przez gałęzie, miotało nią w gondoli, po-śród porozrzucanego ekwipunku, jak kawałkiem śmiecia.Coś mocno walnęło jąw ramię i usłyszała swój krzyk.Ból był jak eksplozja gwiazd w głowie.A potem, na szczęście, zemdlała.Bolała ją głowa.Bolała ją bardzo.A ramię bolało jeszcze bardziej; z każdymuderzeniem serca coraz bardziej, a kiedy oddychała albo wykonywała najmniej-szy ruch, czuła, jak bok i ręka stawały w ogniu.Skoncentrowała się na bólu, nie otwierając oczu; jeśli nie uda jej się nad nim zapanować, nie będzie w stanie się poruszyć.Jeśli się nie poruszy, ona i prawdopodobnie Tad będą tu leżeć, dopóki coś nie przyjdzie i ich nie pożre.Otocz, ból i wyizoluj go.A potem zaakceptuj.Przestań z nim walczyć.Nie bój się go.Ból jest tylko informacj ˛a, od ciebie zależy, jak j ˛a zinterpretujesz.Ty gokontrolujesz.Przypomniała sobie lekcje dawane przez ojca, kontrolując oddech; nigdy przedtem nie stosowała jego metod do czegoś poważniejszego od zwichnię-tego nadgarstka, ale ku jej zaskoczeniu zadziałały równie skutecznie przy poważ-nych obrażeniach.Niech się stanie części ˛a ciebie.Nieważn ˛a części ˛a.A teraz pozwól ciału goznieczulić, pozwól ciału pokonać go swoj ˛a armi ˛a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]