[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.124wodowały swe zwykłe skutki.Podczas gdy pan Schnack miał silny organizm, jak przystało na trylionera, inaczejprzedstawiały się sprawy pana Forsytha i doktora Hudelsona.Była to ich pierwsza po-dróż morska i płacili Neptunowi* hojny okup.Mimo to ani przez chwilę nie żałowali, żedali się wciągnąć w tę przygodę.Nie trzeba dodawać, że niedyspozycja, skazująca astronomów na zupełną bezsilność,została wykorzystana przez parę narzeczonych, którzy nie ulegali morskiej chorobie.Tak więc nadrabiali stracony czas, gdy ojciec i wuj jęczeli żałośnie pod mdlącymi ra-zami perfidnej Amfitryty.Narzeczeni rozstawali się jedynie dla niesienia pomocy cho-rym.Jednak, nie bez pewnej wyrafinowanej chytrości, rozdzielili między siebie pracę.Gdy Jenny pocieszała pana Deana Forsytha, Francis Gordon tymczasem dodawał otu-chy doktorowi Hudelsonowi.Gdy kołysanie było słabsze, Jenny i Francis wyprowadzali dwóch nieszczęsnychastronomów z kabin na świeże powietrze, sadzali ich na wyplatanych fotelach na gór-nym pokładzie niezbyt daleko od siebie, starając się stopniowo zmniejszać jeszcze tendystans. Jak się pan czuje? pytała Jenny okrywając pledem nogi pana Forsytha. Fatalnie! wzdychał chory nie bardzo wiedząc, kto do niego mówi.A Francis opierając doktora na wygodnie ułożonych poduszkach powtarzał uprzej-mym tonem, jakby nigdy nie został wygnany z domu przy ulicy Morissa: Jak tam zdrowie, panie doktorze?Dwaj rywale przebywali razem na pokładzie kilka godzin, mając tylko niejasne poję-cie, że znajdują się obok siebie.Dla obudzenia w nich iskierki życia trzeba było, by panSchnack przeszedł niedaleko, spokojny, stąpający pewnie jak majtek z bocianiego gniaz-da, który drwi z kołysania statku.Zadzierał nosa jak człowiek, który ma tylko złote snyi który wszystko widzi w złotych barwach.Słaby błysk pokazywał się wtedy w oczachpana Forsytha i pana Hudelsona, którzy znajdowali dość siły, by mruczeć nienawistniepod nosem. Rabuś meteorów! szeptał pan Forsyth. Złodziej bolidów! szeptał pan Hudelson.Pan Schnack nie zwracał na to uwagi; nie raczył nawet spostrzec ich obecności napokładzie.Chodził tam i z powrotem pogardliwie, z pewnością siebie człowieka, któ-ry znajdzie w swym kraju więcej pieniędzy niż potrzeba na stokrotne spłacenie długówpublicznych całego świata.%7łegluga odbywała się jednak w warunkach na ogół pomyślnych.Można było przy-puszczać, że inne statki, które wyruszyły z portów wschodniego wybrzeża, dążą na pół-*Neptun tak Rzymianie nazywali greckiego boga mórz Posejdona; jego małżonką była bogini Am-fitryta.125noc kierując się do Cieśniny Dayisa, a inne jeszcze, o tym samym celu podróży, przepły-wają w tym momencie Atlantyk. Mozik minął z daleka Nowy Jork i sterując na północo-wschód płynął ku Bostono-wi.Rankiem trzydziestego lipca rzucił kotwicę przed stolicą stanu Massachusetts.Jedendzień wystarczył, by zapełnić ładownię, co było konieczne, gdyż w Grenlandii nie moż-na odnowić zapasów paliwa.Choć warunki żeglugi nie były najgorsze, większość pasażerów ucierpiała mocnoz powodu morskiej choroby.Pięć czy sześć osób dało za wygraną i rezygnując z dalszejpodróży wysiadło w Bostonie.Oczywiście nie był to ani pan Forsyth, ani doktor Hu-delson.Gdyby mieli wyzionąć ducha wskutek kołysania okrętu we.wszystkich kierun-kach, wydaliby przynajmniej ostatnie tchnienie w pobliżu meteoru, przedmiotu swychnamiętnych pragnień.Rezygnacja mniej wytrzymałych pasażerów opróżniła kilka kabin Mozika.Nie za-brakło na nie amatorów, którzy skorzystali z tego, by wsiąść na statek w Bostonie.Moż-na było wśród nich zauważyć pięknego mężczyznę, który zgłosił się jeden z pierwszych,by zamówić opróżnioną kabinę.Mężczyzną tym był Seth Stanfort, małżonek pani Ar-kadii Walker, zaślubiony jej, a następnie rozwiedziony w znanych nam okolicznościachprzez sędziego Protha z Whastonu.Po rozstaniu z żoną, od którego upłynęły już dwa miesiące, pan Stanfort wrócił doBostonu.Pozostał jak dawniej wielkim miłośnikiem podróży, toteż skoro komunikatJ.B.K.Lowenthala zmusił go do zrezygnowania z wyjazdu do Japonii, zwiedził głów-ne miasta Kanady: Quebec, Toronto, Montreal, Ottawę.Czyż chciał w ten sposób za-pomnieć o swej byłej żonie? Wydawało się to mało prawdopodobne.Małżonkowie po-dobali się sobie zrazu, potem przestali się sobie podobać.Rozdzielił ich rozwód równieoryginalny jak małżeństwo.Powiedzieli sobie wszystko.Nie zobaczą się już nigdy, a je-śli się zobaczą, być może nie poznają się już nawzajem.Pan Seth Stanfort natychmiast po przybyciu do Toronto dowiedział się o sensa-cyjnym komunikacie J.B.K.Lowenthala.Gdyby nawet upadek meteoru miał nastąpićw odległości tysięcy mil, w najdalszym zakątku Azji czy Afryki, dokonałby rzeczy nie-możliwych, byle się tam udać.Nie dlatego, że interesował go szczególnie ten fenomen!Lecz asystować przy widowisku, które będzie oglądała jedynie ograniczona liczba osób,zobaczyć to, czego nie zobaczą miliony istot ludzkich, tego właśnie było potrzeba, byskusić żądnego przygód dżentelmena, któremu majątek pozwalał na najbardziej fanta-styczne wyprawy.W dodatku nie chodziło tym razem o jazdę na antypody.Teatrem bajkowego wido-wiska miał być kraj leżący u wrót Kanady.Pan Stanfort wsiadł więc do pierwszego po-ciągu zdążającego do Quebec, potem zaś do tego, który pędził do Bostonu przez nizinyKanady i Nowej Anglii.126W czterdzieści osiem godzin po zajęciu kabiny przez tego dżentelmena Mozik , nietracąc ziemi z oczu, przepłynął nie zawijając do portu obok Portsmouth, potem minąłPortland w zasięgu jego semaforów.Może byłyby one w stanie dostarczyć wiadomościo bolidzie, który widać było obecnie gołym okiem, gdy rozpraszały się chmury.Lecz se-mafory milczały, a semafor z Halifaxu nie okazał się bardziej gadatliwy, gdy parowiecznalazł się naprzeciw tego wielkiego portu Nowej Szkocji.Jakże musieli żałować pasażerowie, że zatoka Fundy, między Nową Szkocją a NowymBrunszwikiem, nie otwierała drogi ani na wschód, ani na północ.Nie musieliby znosićgwałtownego kołysania, które męczyło ich aż do wyspy Cap Breton.Niezliczeni pasaże-rowie chorowali.Wśród nich wyróżniali się w dalszym ciągu, mimo troskliwości Jennyi Francisa, panowie Hudelson i Forsyth.Dowódca Mozika zlitował się nad pasażeramitak zle znoszącymi podróż.Wjechał do Zatoki Zw
[ Pobierz całość w formacie PDF ]