[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Judy - słychać jej szept, niemal zbyt cichy, by w ogóle go wyodrębnić.- warstw.ds.- Alice? - Clarke zwiększa głośność vocodera do tego stopnia, że za chwilę rozbolą ją odtego uszy.- Nie słychać cię.Możesz powtórzyć?-.żadnego.kontaktu.Clarke ledwie udaje się zrozumieć poszczególne słowa.Mimo to jednak, jakimśsposobem słyszy w nich strach.Nieopodal, przez dno oceaniczne przebiega wstrząs, wzburzając szlam i zakłócającsygnał Nakaty.Lubin dodaje gazu i ciągnięty przez kalmara wypływa z chmury osadów.Clarke i Brander idą za jego przykładem.Gdzieś pośród mroku Beebe przybliża się o kilkadecybeli.Kolejnym słowom udaje się przedrzeć przez szum:- Nie ma Judy!- Nie ma? - powtarza Brander.- Jak to nie ma? A gdzie jest?- Po prostu zniknęła! - Cichy, syczący głos Nakaty dobiega z każdej strony.-Rozmawiałam z nią.Znajdowała się powyżej warstwy DSL, ona.powiedziałam jej, żezobaczyliśmy sygnał i wtedy ona powiedziała, że też coś widziała, a potem zniknęła.- Sprawdziłaś na sonarze? - pyta Lubin.- Tak! Oczywiście, że sprawdziłam na sonarze! - Głos Nakaty słychać coraz wyrazniej.-Sprawdziłam, jak tylko straciłam z nią połączenie, ale ciężko mi powiedzieć na pewno.Możecoś tam było, ale warstwa DSL jest dziś bardzo gęsta, więc nie mam pewności.Minęło jużpiętnaście minut, a ona wciąż nie wraca.- Sonar i tak by jej nie wykrył - odzywa się łagodnie Brander.- Nie przez DSL.Lubin nie zwraca na niego uwagi.- Posłuchaj, Alice.Czy powiedziała, co zobaczyła?- Nie.Tylko, że coś, a potem nie słyszałam już nic więcej.- A ten kontakt na sonarze? Jak duży?- Nie wiem! Był tam tylko przez chwilę, a warstwa.- To mogła być łódz podwodna? Alice?- Nie wiem! - krzyczy pełen bólu a zarazem pozbawiony cielesności głos Nakaty.-Dlaczego miałaby to być.? Dlaczego ktokolwiek.?Nikt nie odpowiada.Kalmary prują naprzód.WylinkaWyrzucają ją ze śluzy, wciąż zaplątaną w sieć.Caraco zdaje sobie sprawę, że w tychwarunkach nie ma sensu stawiać oporu, ale z pewnością sytuacja wkrótce ulegnie zmianie.Kobiecie wydaje się, że w śluzie próbowano ją uśpić.Bo niby dlaczego nie zdjęli hełmów powypuszczeniu wody? I co miał znaczyć ten cichy syk, który trwał o kilka sekund za długo poosuszeniu luku? To dość subtelna wskazówka, ale spędziwszy prawie rok na ryfcie, nauczyłasię, jakie dzwięki wydaje śluza.Z tą było coś nie tak.Nieważne.Może wydawać się zaskakujące, ile tlenu da się pozyskać z elektrolizy wodypozostałej w starej, dobrej hydraulice wewnątrzpiersiowej.Judy Caraco może wstrzymywaćoddech do usranej śmierci, nieważne ile miałoby to trwać.Może myślą, że ich udającej-śluzę-komorze-gazowej udało się ją odurzyć, pozbawić przytomności albo przynajmniej głębokozrelaksować.Może teraz zdejmą z niej tę cholerną sieć.Caraco czeka, bezwładna.Rzeczywiście, wkrótce słychać ciche, elektryczne trzaski i siećześlizguje się z jej ciała; lepkie przed polaryzacją ogony molekularne odpadają teraz jak rzepyz kociego futra.Kobieta przygląda się pomieszczeniu zza szklistych, nieruchomych nakładek- nie wygląda na to, by potrafili przejrzeć ją przez nie na wylot - udaje jej się naliczyć trzyosoby, może za sobą ma ich więcej.To jakieś zombie, czy coś w tym stylu.Ich skóra sprawia wrażenie przeżartej przez żółtaczkę.Ledwie widać paznokcie u palców.Twarze są nieco zniekształcone, niewyrazne za naciągniętą, żółtawą membraną.Z tej błony,na wysokości ust, wystają woskowate, ciemne owale.Kondom na całe ciało, uświadamia sobie wreszcie Caraco.O co tu chodzi? Myślą, żejestem czymś zarażona?A po chwili: A jestem?Jedna z osób wyciąga ku niej rękę, trzymając w dłoni coś przypominającego pistolet.Caraco wyrzuca przed siebie ramię.Wolałaby kopnąć - w nogach ma więcej siły - ale ciuchodzcojebcy, którzy ją tu przyciągnęli, nie zadali sobie nawet trudu, by ściągnąć jej płetwy.Trafia: wygląda na to, że w nos.Nos pod warstewką lateksu.Satysfakcjonujące chrupnięcie.Ktoś nagle dostał powód, by pożałować swej bezczelności.Na chwilę zapada pełna zaskoczenia cisza.Caraco wykorzystuje ten moment, przewracasię na bok i wierzga nogą w tył, piętą do przodu, uderzając kogoś w zgięcie kolana.Słychaćkrzyk kobiety, której zaszokowana twarz przelatuje obok padając na ziemię; na jej policzkuwidać przyklejone pasmo rudych włosów.Judy Caraco sięga do swych stóp, żeby zdjąć z nichte wielkie płetwy podobne do buciorów klauna w samą porę, by.Końcówka pałki elektrycznej zawisa w powietrzu dziesięć centymetrów od jej nosa.Niedrgnie nawet o milimetr.Po chwili wahania - zresztą jak długo mogłabym to ciągnąć? -Caraco nieruchomieje.- Wstawaj - rozkazuje dzierżący pałkę mężczyzna.Pod osłoną prawie nie widać jegotwarzy; w miejscach, gdzie powinny być jego oczy, majaczą się tylko cienie.Kobieta powoli zdejmuje płetwy i wstaje.Rzecz jasna, od samego początku nie miałażadnych szans.Doskonale zdawała sobie z tego sprawę.Najwyrazniej z jakiegoś powodu byłaim potrzebna żywa, bo inaczej nie zadawaliby sobie trudu z wciągnięciem jej na pokład.Natomiast Caraco zamierza dać jasno do zrozumienia tym sukinsynom, że nie da się imzastraszyć, nieważne, ilu ich jest.Jest coś oczyszczającego nawet w walce z góry skazanej na przegraną.- Uspokój się - odzywa się znów mężczyzna.Caraco widzi teraz, że jest on jedną zczterech obecnych osób, włączając w to tego, który wycofuje się właśnie z pomieszczenia zpowodu rosnącej, czerwonej plamy pod maską
[ Pobierz całość w formacie PDF ]