[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Taki jest plan.Co prawda, nie ustaliliśmy jeszcze dokąd, jednaknie było wątpliwości, co do tego, że musimy uciekać.Stojące na podjeździe autoNate’a lśniło w świetle księżyca.Jego właściciel rozmawiał półszeptem w kuchni zRaphaelem.Po pochmurnym wyrazie twarzy, mogłam się domyślić, co byłotematem rozmowy.Razem z Iciriel siedziałyśmy w salonie, przerzucając na ślepo kanały wtelewizji.Wiedziałam, że robiła wszystko, żeby trzymać mnie i Nate’a od siebie zdaleka.W sumie, to chyba był całkiem dobry pomysł.Dochodziła dwudziesta trzecia.Na zewnątrz szalała burza.Chyba po razpierwszy od mojego przyjazdu.Ustaliliśmy, że wyjedziemy o północy.Mojaostatnia godzina w Polson.W jednej chwili, wszystkie mgliste wspomnienia, jak bardzo kiedyśnienawidziłam tego miejsca, wydały się śmieszne.Nie potrafiłam sobie terazwyobrazić piękniejszego zakątka na Ziemi.Na samą myśl, że muszę go opuścić,skręcało mnie w żołądku.To tu naprawdę zrozumiałam kim jestem, doznałam tyluuczuć i emocji, poznałam Nate’a…266Na ekranie ukazała się para zakochanych.Zdenerwowana wyłączyłamtelewizor.Iciriel posłała mi spojrzenie pełne dezaprobaty.– No co… – wymamrotałam, wzruszając ramionami.– Nie mogę patrzeć, jak się katujecie – wyznała zmęczona.– Prędzej, czypóźniej uschniecie.I ty, i on.– Może tak właśnie miało być.– szepnęłam opierając głowę o poduszki.–Może Bóg tak chciał.Zawsze sądziłam, że Bóg musiał być w świetnym humorze, robiącbliźniakami tak odmiennych od siebie Raphaela i Uriela.Wolałam nawet nie myśleć,czym kierował się, kiedy tworzył mnie i Nate’a…Raptem do moich uszu dobiegł pisk opon.Kierowana złym przeczuciemzerwałam się na równe nogi, biegnąc w stronę okna.Na chodniku stał samochódMichaela.Przełknęłam głośno ślinę.Co on tutaj robił?Trzasnęły drzwi.Niewiele myśląc, rzuciłam się w kierunku przedpokoju.Michael opierał się o framugę, dysząc ciężko.Spojrzał na mnie z lękiem.Nie, to niebył tylko lęk… raczej przerażenie.Śmiertelny strach.– Uriel… – wychrypiał.– Uriel jest w Niebie.Poczułam, jak ciemność powoli ogarnia moje pole widzenia.W ostatniejchwili podtrzymała mnie Iciriel.– Już wiedzą… – wydusił z siebie, roztrzęsiony.– Powiedział im wszystko…267„Łzy są kroplami krwi duszy.”— Augustyn z HipponyRozdział XVIIBurza i łzyGorzej już być nie mogło.Przysięgam, tak cholernie nie czułem się chyba odupadku.Jakby ktoś przywalił mi mocno w brzuch.Tyle, że brzuch w końcuprzestaje boleć…– Jak to, powiedział im?! – Ruda anielica potrząsała blondynem.Niesądziłem, żeby w ten sposób udało jej się więcej dowiedzieć.– Byliśmy jakieś sześć godzin stąd, na pustkowiu.Uriel kazał mi sięzatrzymać, więc stanąłem, a wtedy on wyszedł i powiedział, że to się musi skończyć.– Głos Michaela podwyższył się o oktawę.– Nie wiedziałem, co zamierza.Próbowałem go uspokoić, ale nie chciał słuchać.Po prostu rozłożył skrzydła i wzbiłsię bez słowa w powietrze!Kątem oka, zauważyłem, jak Amitiel blednie.Niech szlag trafi tegocholernego archanioła! Czy on wiedział, co jej zrobił?! Przecież traktowała go jakbrata!Zacisnąłem pięści.Rozmyślanie o więzach rodzinnych w mojej sytuacji,zakrawało o masochizm.– Tak po prostu sobie odleciał?! – Raphael wyglądał na gorzej, niżwściekłego.– Niech tylko go dorwę, powyrywam wszystkie pióra – wycedził przezzęby.– Może jednak się opamięta.– Iciriel próbowała wskrzesić w nas nadzieję.– To on wykonał wyrok na Sodomie i Gomorze! Jest chodzącym kodeksemzasad – warknął Raphael.Wszyscy zamilkli.Ciągle miałem nadzieję, że to wszystko było tylko jakimśchorym żartem, tylko snem, koszmarem, który zaraz się skończy.Ale nic takiego nienastąpiło.– Nie ma czasu do stracenia – rzuciłem krótko, chcąc jak najszybciejwydostać stąd Amitiel.– Gdzie możemy uciec?268– Uriel wie, że nie jestem takim padalcem jak on, więc pewnie już wskazał imdokładny adres mojego mieszkania w Miami – burknął z obrzydzeniem Raphael.–Musicie wiać gdzieś, gdzie nie padnie nawet cień podejrzenia.No i ktoś musi tuzostać, na wypadek, gdyby się zjawili…– Ja zostanę – zadecydowała szybko Iciriel, posyłając mi przerażonespojrzenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]