[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zauważyli dwa lub trzy samochody policyjne: granatowe limuzyny Wolseley zlśniącymi chromem dzwonami na przednich zderzakach.Na ich widok kryli się w cieniu.— Nie rozumiem — mruknął Josh.— Macie tu policję i Zakapturzonych?— To proste, szefie.Policja zajmuje się zwyczajnymi przestępcami, a Zakapturzenipozostałymi.— Jakimi?— Katolikami, muzułmanami i każdym, kto nie wie, do kogo powinien się modlić.Węszą teżza znachorami, wróżkami i spirytystami.— I pilnują, żeby czyśćcowi nie przechodzili przez tamte drzwi, dopóki im na to nie pozwolą.— Właśnie, szefie.— Stawiają ich przed sądem?— Sądem? Chyba żartujesz.Kiedy cię dorwą, to już po tobie.Oni są sędziami i katami, i niktnie odważy się im przeciwstawić.Nie odpowiadają nawet przed parlamentem.To OliverCromwell powołał ich do życia i powiadają, że tylko on może rozwiązać ich organizację, a on nieżyje już od trzystu lat.„Zakapturzeni, Zakapturzeni! Kryj się pod łóżkiem, schowaj się w ziemi!Old Noll tylko wtedy im zapłaci, gdy twą uciętą głowę zobaczy”.— A kto wstępuje do tej organizacji? Co musiałbym zrobić, gdybym chciał zostać jednym znich? Niezbyt pociąga mnie taka kariera, ale załóżmy.— Nie mógłbyś.Jesteś tu turystą.— Co w tym złego?— Jesteś zbyt wierzący, rozumiesz? Kaptury nienawidzą takich.— Jestem turystą, który podróżuje.Podróżnikiem.— W takim razie przepraszam.Myślałem, że należysz do wiernych kościoła z Tours.Ale niewiem, co trzeba zrobić, żeby zostać Kapturem.Może John będzie wiedział.— Jaki John?— John Farbelow.Wkrótce go poznasz.— To twój przyjaciel z British Museum?— Hm, raczej nie użyłbym słowa „przyjaciel”.Powiedzmy, że nie znosimy się tak bardzo, żeprawie sprawia nam to przyjemność.Po wąskich żelaznych schodkach zeszli do piwnic British Museum.Simon zapukał dopomalowanych na ciemno–zielono drzwi z judaszem pośrodku i czekał.Wreszcie w okienkupojawiła się blada twarz i spoglądała na nich przez chwilę.W końcu drzwi się uchyliły.— Muszę się gdzieś przekimać — powiedział Simon.— Kto jest z tobą?— On i ona.Para czyśćcowych.Ścigają ich Kaptury.— Zaczekajcie.Czekali dość długo.Chodnikiem nadszedł ślepiec i przystanął opodal schodków, jakbynasłuchiwał.Josh, Nancy i Simon stali nieruchomo, wstrzymując oddech.— Ktoś tam jest — oświadczył ślepiec.— Słyszę, że jest tam ktoś żywy.— Nie, koleś — odparł Simon.— Jesteśmy bardziej martwi niż głazy.Ślepiec zastanawiał się nad tym przez moment.— A więc niech Bóg się ulituje nad waszymi duszami — powiedział w końcu i odszedł,postukując laską.Joshowi przypomniał się Ślepy Pew i poczuł dreszcz zgrozy.Piwniczne drzwi uchyliły się szerzej i posępna dziewczyna o czarnych kręconych włosachwpuściła ich do środka.Wyglądała na półkrwi Chinkę i miała na sobie prostą satynową sukienkęz kołnierzykiem w stylu Mao.Paliła papierosa w lufce z kości słoniowej.— Jak tam, May? — spytał Simon, gdy zamknęła za nimi drzwi.— Nie uśmiechniesz się dostarego kumpla Simona?Dziewczyna wzgardliwie odwróciła się do niego plecami i poprowadziła ich mrocznymkorytarzem, zastawionym drewnianymi skrzyniami.Jej obcasy stukały o cementową podłogę.Wokół unosił się silny zapach płynu do czyszczenia, politury i jakaś kwaśna, ziołowa woń.Tawoń coś przypominała Joshowi, ale nie wiedział, z czym mu się kojarzy.Doszli do następnych ciemnozielonych drzwi.Dziewczyna otworzyła je i przeprowadziła ichprzez nie.Znaleźli się w dużym pomieszczeniu bez okien, wypełnionym dymem z papierosów.Na środku pokoju, pod jedyną gołą żarówką Ustawiono kilka kanap i foteli, na których leżeli lubsiedzieli bladzi młodzi ludzie, w płaszczach, haftowanych kamizelkach, swetrach, szalikach ibufiastych spodniach.Niektórzy nosili kapelusze, a jedna czy dwie osoby miały także zrobionena drutach rękawiczki bez palców.Josh natychmiast zorientował się, kogo ma przed sobą: byli tohippisi równoległego Londynu, młodzi gniewni, tutejsza bohema.W największym fotelu, przerzuciwszy jedną nogę przez poręcz, siedział postawny mężczyznao okrągłej twarzy i siwych włosach, które sterczały mu na głowie jak korona kwiatu ostu.Zpewnością kiedyś był przystojny, ale teraz miał wory pod oczami i obwisłe policzki.Był ubranyw czarny, lamowany futrem płaszcz i szary trzyczęściowy garnitur z czarnym jedwabnymkrawatem.— No, no — powiedział i zapalił papierosa.— Spójrzcie, co nam wypluł kot.Nie widziałemcię już niezły kawał czasu, Cutter.Miał głęboki i łagodny głos, jak przeziębiony George Sanders.— Nie chcę przysparzać ci kłopotów, szefie — odparł Simon — ale Kaptury rozwaliły mojąmelinę na Gray’s Inn Road.San nie żyje.Pamiętasz Sana? To ten Birmańczyk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]