[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Droga córeczko!Z pewnością zrozumiesz, iż nie mogę przyjąć twojegozaproszenia.Będę się modlił o twoje szczęście.Twój kochający ojciec.Z oddali dobiegł ją krzyk mewy.Podniosła wzrok i ujrzała, jakptak machnął skrzydłami i wbił się w czarną toń głową naprzód.Zcisnęła oburącz skronie; powrócił przenikliwy ból.Gdy dotarła do miasta, znalazła pustą ławkę przy rynku na LasRamblas.Wokół niej kipiało życie.Między różnobarwnymi wozamipełnymi kwiatów i straganami z upominkami krzątali się iprzechadzali turyści.Targowali się ze sprzedawcami, rozmawiali irobili zdjęcia.Na końcu promenady starszy człowiek, ku ucieszewiwatującego tłumu, żonglował trzema pomarańczami, po drugiejzaś stronie młody artysta rysował kredą na chodniku obraz Chrystusana krzyżu.Marina rozglądała się dokoła, starając się dostosować dopulsującego, wesołego rytmu portu.Jednak nie potrafiła cieszyć się zinnymi, czuła się coraz bardziej wyobcowana i smutna.Obok niej usiadła młoda kobieta z niemowlęciem na ręku.Marina zamknęła oczy i pozwoliła, aby lipcowe słońce przenikającsukienkę ogrzewało jej ciało.Tętniące życie otaczało ją, lecz niepotrafiło ukoić rosnących obaw i świadomości, że to, co robi, jestzłe.Lata ucieczki ani trochę nie zmniejszyły bólu.Wydawało się, żewalka o szczęście dobiega końca, a jej zwieńczeniem jest ślub zHenrym, ale znowu opadły ją wątpliwości.Czyżby żyłazłudzeniami? Czy zmaże swe winy wobec rodziny i kraju? Czynowe małżeństwo przekreśli długie lata beztroski i rozpusty?W jej oczach pojawiły się łzy rozpaczy.Mieszały się zewstydem, iż wykorzystuje uwielbienie Henry'ego, aby wypełnićpustkę w swojej duszy.Nagle usłyszała obok cichy odgłos.Odwróciła głowę i ujrzałaniemowlę, maleńkie ciemnowłose dziecko, ssące z zadowoleniempierś matki.Przeszyła ją zazdrość.Natychmiast wspomniała o innymdziecku, o którym nie miała prawa głośno mówić, a nawet myśleć.Pozwalała sobie na to z rzadka, jedynie wtedy, gdy była sama, kiedyjej zmysłów nie stępiał alkohol ani narkotyki.Podniosła się szybko z ławki i podeszła do kiosku pełnegomosiężnych i drewnianych klatek.Siedziały w nich jaskrawoupierzone i rozgadane ptaki.Marina zbliżyła się do jednego z nich,starając się uspokoić rozkołatane serce.- Halo, ptaszku - szepnęła.Alo, alo - usłyszała w odpowiedzi. - Jesteś w więzieniu - dotknęła prętów klatki.- Pragnieszwolności?Alo, alo.Spojrzała w błyszczące czarne oczy ptaka, jakby mogła znalezćw nich odpowiedz na dręczące ją pytania.Ptaszek zeskoczył z żerdzii podfrunął do pojemnika z jedzeniem.Wesoło skubał ziarenka,zadowolony ze swego losu, nieświadom otaczających go krat.- Dzień dobry, księżniczko - powiedział ktoś za nią.Marina odwróciła się i ujrzała wpatrzone w nią najbardziej zieloneoczy, jakie kiedykolwiek widziała.Twarz też była niezwykła,wspaniale wymodelowana, o pięknych, szlachetnych rysach.Zamrugała oczyma.- Jorge Gustavson - przedstawił się nieznajomy i wyciągnął rękę.- Nie mieliśmy przyjemności spotkać się wcześniej, choć jesteśmysąsiadami od wieków.- Sąsiadami? - powtórzyła podając mu dłoń.Nieczęstorozpoznawano ją w miejscach publicznych, chyba że otaczała jąświta krzykliwych przyjaciół, obwieszonych złotem i brylantami.- Mój dom to Finlandia - uśmiechnął się.Na obu policzkachpojawiły się przydające mu uroku dołki.Marina cofnęła rękę.Tylko tego brakuje, aby jakiś wścibskiturysta rozmawiał z nią o Nowokii.Nie chciała dopuścić, by wróciływspomnienia.Jorge Gustavson nie wydawał się jej już takatrakcyjny.- Miło było pana poznać - odparła chłodno.- Proszę miwybaczyć, ale mam jeszcze do zrobienia sporo zakupów.- Nie spodziewałem się, iż wyszła dziś pani na zakupy - rzekł zuśmiechem.- Czy pan młody wie, że uciekła pani ze statku?Aż do tej chwili nie wiedziała, iż rozeszły się wieści o jej ślubie.Czyżby pisały już o tym gazety? Nigdzie, pomyślała, nie mogę sięczuć bezpiecznie.- Bez obaw, tylko ja wiem o tym.- Zdawał się czytać jejmyśli.- To właśnie ja starałem się rano z panią spotkać, przyniosłemlist na pokład jachtu.Stary człowiek żonglował, artysta rysował, a ptaki szczebiotały.- Czy może mnie pani zaszczycić swym towarzystwem?Zapraszam panią na kawę.- Dlaczego?Zaśmiał się, a jego zęby zalśniły w słońcu na tle opalonejtwarzy.- Dlaczego? Ponieważ nie jadłem jeszcze śniadania, a nie znoszęjadać samotnie.- Cóż.- Marina przyjrzała się jego starannie uczesanym jasnymwłosom, a potem rzuciła okiem na ławkę, gdzie nadal siedziałamłoda kobieta z.dzieckiem.- W zasadzie nie mam zastrzeżeń.- Jeślirzeczywiście przysyłał go król, może lepiej będzie pozwolić mupowrócić do Nowokii z dobrymi nowinami; niech zawieziewiadomość o szczęściu królewskiej córki.Może wtedy ona sama wto uwierzy.Zaszli do pobliskiej kawiarenki i usiedli na zewnątrz przymałym metalowym stoliku.Jorge zamówił dwie kawy z mlekiem, adla siebie jeden pan y chocolate, czyli czekoladowy rogalik.Marinapodziękowała, prosząc w zamian o truskawki ze śmietaną.- Fraises y nata - powiedział bezbłędnie do kelnera.Czekając na zamówienie obserwowali, jak uliczny grajek rozstawiaswoje instrumenty.Kiedy zaczął stroić mandolinę, wokół niegozebrała się już mała grupka gapiów.- Uwielbiam mieszkańców Barcelony - oświadczył Jorge.-Są tacy radośni i pełni życia i nie ma znaczenia, czy są biedni, czybogaci.Rzadko kiedy widzi się tu ponure twarze.- Popatrzył na nią.- Oczywiście, nie mówię o pani.Gdy kelner stawiał przed nimi słodki deser, grajek zaśpiewałochrypłym głosem piosenkę.Jednak Marina nie potrafiłarozszyfrować jej słów.- Dlaczego ojciec przysłał pana? - zapytała popijając kawęz pyszną białą pianką.- Nie przysłał mnie, sam wyraziłem chęć przyjazdu - wyjaśnił.Ugryzł kawałek rogalika i otarł usta serwetką.- I tak po prostu pan na mnie wpadł? - Sięgnęła po filiżankęudając, że znowu pije.- Nie, dość długo obserwowałem jacht.Starałem się obmyślićnastępne posunięcie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]