[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Syciłam szatyZapachami kadzidełW domu cesarza.LRTTeraz oparzyłam twarz,By wejść do świątyni zen.Mistrz umilkł, a potem przysunął otwartą brzytwę do Maki. A więc? zapytał.Mijały minuty.Słyszała wiatr w drzewach, czuła cienką strużkę potu,spływającą po plecach.Już nie dygotała.Jej umysł był jasny i chłodny, sku-piła się na swoim oddechu, biciu serca.Nadal w każdej chwili mogła stądodejść.Brama była wciąż otwarta.Nic nie zmuszało jej do pozostania.Wyciągnęła rękę i ujęła w nią brzytwę.Wystarczy jedno cięcie, by po-wstała rana, po której pozostanie szrama.Zebrała się w sobie.Namu Amida Butsu.Zamknęła oczy.Ale nim ostrze dotknęło jej twarzy, poczuła, jak ktośmocno ujmuje jej rękę.Mistrz złapał ją, zmusił do wypuszczenia brzytwy.Jesteś silna, powiedział.Mając tyle determinacji, osiągniesz założonycel.Nie daj się od tego odwieść tym głupcom, którzy czują do ciebie grzesz-ne pożądanie.To ich problem, nie twój.I nadał jej imię Ryonen, powiedział: wiedz, czego chcesz.Wydawało się, że działo się to tak dawno temu, całe wieki.Ale wspo-mnienia były żywe, wyrazne.Dokładnie pamiętała tamto uczucie, panikę, apózniej obojętność i brzytwę w dłoni.Wiele lat pózniej spytała mistrza: co by się stało, gdyby nie złapał jej zarękę? Co by się stało, gdyby się pocięła, może nawet poderżnęła sobie gar-dło?Odpowiedział ostro: nie istnieje Co by było, gdyby?".Liczy się tylkoto, co się dzieje, co jest.Ale odkąd została Ryonen, wszystko się zmieniło.Jakby naprawdę sięoszpeciła, nosiła znamię.Zaczęła spoglądać w siebie.Na jej twarzy malowa-ły się spokój i siła.Już to samo okazało się dobrą tarczą przeciwko mni-chom, studziło ich emocje, skłaniało do zastanowienia się.Teraz na myśl o tym się uśmiechnęła.Biedacy, próbujący zgasić tenogień albo zastąpić go medytacjami.%7łycie jest cierpieniem.LRTPrzyczyną cierpienia jest pragnienie.Do ostatniej chwili, do uwolnienia, do uświadomienia sobie, smok mógłjeszcze unieść głowę, zaryczeć.Jej uśmiech przemienił się w chichot.Nawet tego ranka, kiedy zewspółczuciem myślała o Guraba-sanie, widziała wyraznie złotego mło-dzieńca, którym był.I tamta czułość, tamta słabość, a raczej blade ich wspo-mnienie nadal wywoływały poruszenie w jej starym ciele.Powiedziałaby otym młodej Gisho, gdyby nie uznała, że może to być zniechęcające!Dobrze, że nie miała lusterka, w którym mogłaby się przeglądać.Twarz,która by na nią spoglądała, byłaby twarzą starej wiedzmy, pomarszczonej iwymizerowanej, szorstkiej, starej jaszczurki.Minęły lata, odkąd ostatni razwidziała swoją twarz, nie licząc chwil, kiedy przechodziła przez rzekę i spo-glądając w dół widziała swoje niewyrazne odbicie, zniekształcone przez nie-równą powierzchnię wody.Ostatni raz, kiedy widziała lustro, była kobietą w średnim wieku.Na po-lecenie mistrza udała się do miasta, by żebrać od drzwi do drzwi, śpiewającmonotonnie.Znajduję schronienie w Buddzie.Znajduję schronienie w Dharmie.Znajduję schronienie w Sandze.W jednym domu stara kobieta ukłoniła się jej i zaprosiła ją do środka.Zostawiła na progu swoje geta, drewniane sandały weszła do izby i stała,czekając w zimnym holu.Usłyszała wokół siebie odgłosy domowej krzątaniny, poczuła swojskiezapachy Wędzoną woń sezamu i imbiru, powstałą podczas smażenia maka-ronu w gorącym tłuszczu; przenikliwe, śpiewne głosy bawiących się dzieci,wnuków staruszki.Zycie trwa, jedno pokolenie następuje po drugim.Zdjęła stary, słomkowy kasa, który służył jej za kapelusz i parasolkę,chronił i dawał cień niezależnie od pory roku.Matsuo Basho napisał haiku.Kiedy myślę, żeTo jest mój śnieg na kasa,Zdaje się lekkiUśmiechnęła się, uniosła wzrok i ujrzała drugą mniszkę, starszą od sie-bie, z pomarszczoną twarzą, uśmiechającą się do niej.Drgnęła, nie za-LRTuważyła jej wcześniej.Ukłoniła się, ona zrobiła to samo.Uniosła rękę dotwarzy, tamta też.Dopiero wtedy się zorientowała, że stoi przed lustrem.Tobyła jej twarz, taką ją widzi świat, obca jej twarz, a jednak.W zmarszczkach wokół ust, w bruzdach na czole widać było ślady zma-gań, lata trudów.Ale w jej oczach zachował się blask, wewnętrzne światło,czystość.Ta twarz była na swój sposób bardziej urodziwa od ład niutkiejbuzi Maki, chociaż tamta zawierała w sobie również jej obecne rysy.Zawszeje miała, chociaż ukrywały się pod maską młodej kobiety.Ukłoniła się tamtej niewieście, temu odbiciu, sobie.Namu Amida Butsu.Pojawiła się staruszka, dała jej trochę ryżu, kilka monet.Ukłoniła się, podziękowała, włożyła kasa i sandały, po czym ruszyła da-lej.Tego samego dnia zobaczyła go.Szedł, wysoki, o charakterystycznejsylwetce, po drugiej stronie drogi.Włosy i bokobrody przyprószyła mu siwi-zna, ale nadal był przystojny, wyglądał dystyngowanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]