[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Więc trzeba mi ufać i starać się zasłużyć na moją przyjazń, któranieraz może być bardzo pomocna. Dobrze.Zaczynam od tej chwili.Przesiadł się na sofę i pocałował ją w obnażone ramię, bo była wy-gorsowaną pod pachy i tylko paski naszywane drogimi kamieniamitrzymały suknię na ramionach. Tą drogą nie idzie się do wiernej, siostrzanej przyjazni! szepnę-ła, odsuwając się nieco, z uśmiechem. Ale przyjazń nie powinna mieć tak cudownych ramion ani byćtak piękną. Ani nie powinna zdradzać takich gwałtownych, ludożerczych in-stynktów powiedziała wstając i rozprostowując swoje rozwinięte do-skonale kształty, poprawiła troskliwie kunsztownie ufryzowane w wał-ki na skroniach blond włosy i rzekła widząc, że i on podniósł się: Pan zostanie na chwilę, byliśmy ze sobą akurat tak długo, że mo-gę pana posądzić o miłość do mnie. Czyżby się pani gniewała za taką miłość? A Lucy, panie Karolu! Dobrzem Dowiedziała, że pan jest ludo-żercą. A raczej pięknożercą. Przyjmuję w czwartki, proszę przyjść trochę wcześniej!. Zobaczymy się jeszcze dzisiaj? Nie, bo ja zaraz wychodzę, opuściłam chore dziecko dla pana. Szkoda, że nie mogę wyrazić swojej wdzięczności tak, jakchciałbym? zawołał z uśmiechem, ogarniając spojrzeniem jej gorswspaniały i szyję.Zakryła się wachlarzem, skinęła mu głową i poszła, pokrywającuśmiechem pewne zakłopotanie. Panie Borowiecki, pani Trawińska o pana się dopomina! zawo-łał Bernard. Gdzież piękna dyrektorowa? Poszła siać oczami śmierć i zniszczenie odrzekł. Nudna baba! Czy pan bywa na jej czwartkach? Cóż bym tam robił! Bywają tylko jej wielbiciele i kochankowie:przeszli, obecni i przyszli.Czekamy na pana!Borowiecki czuł się tak znudzonym, że zamiast iść do Trawińskiej,chciał bokiem nieznacznie przesunąć się do drzwi głównych i wyjść,NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG210ale przechodząc obok portier sąsiedniego buduaru spotkał się oko w'oko z Likiertową, swoją dawną miłością.Cofnęła się z powrotem, a on, ciągnięty nieprzeparcie jej spojrze-niem, poszedł w ślad za nią.Nie mówili ze sobą już od roku, rozeszli się nagle, bez jednegosłowa wyjaśnień; spotykali się czasami na ulicy, w teatrze, witali się zdaleka, jak obcy sobie zupełnie, a jednak często stawała przed nim jejtwarz dumna i smutna, jak wyrzut cichy i bolesny.Kilkakrotnie chciał mówić z nią, ale zawsze brakło mu odwagi, bogo trapiło to, że nie miał jej co powiedzieć, nie kochał jej.A teraz toniespodziewane spotkanie oszołomiło i przeniknęło bolesną męką. Dawno pana nie widziałam powiedziała spokojnie. Emma! Emma! wyszeptał bezwiednie, wpatrując się w jej bladątwarz. Proszę państwa, w tej chwili rozpoczyna się koncert? zawołałaEndelmanowa obrzucając ich Spojrzeniem.Jakoż zaraz rozległ się akompaniament fortepianu i czysty,dzwięczny sopran zalał melodią piosenki salon.Wrzawa umilkła i wszystkich oczy utonęły w śpiewaczce.Ale oni nic nie słyszeli prócz niespokojnego, trwożliwego biciaserc własnych.Emma usiadła na niskim, wspartym na smokach foteliku, osłonię-tym od kominka ekranem, przez który złoty brzask ognia przeciekał izabarwiał różem jej bladą, o liliowym tonie twarz, bardzo smutną twarzstarzejącej się piękności.Borowiecki stanął z boku i patrzył się spod spuszczonych niecopowiek na jej twarz jeszcze bardzo piękną, ale już poznaczoną pazura-mi czasu; na skroniach zapadniętych rozwijała się cała sieć drobnychzmarszczek i zbiegała pod oczami, pod królewskimi oczami, którychczarne zrenice, otoczone błękitnawymi białkami, jak u dziecka, świeci-ły ostrym blaskiem spod ciężkich, długich powiek, porysowanych siat-ką sinych i cienkich jak włosy żyłek.Oczy były podkreślone również sinymi plamami, które przebijałysię spod delikatnej warstwy bielidła.Czoło wysokie i bardzo piękne było odsłonięte, bo miała czarnewłosy, przeświecające srebrnymi nitkami, zaczesane na uszy, w któ-rych wisiały ogromne dwa brylanty.Mocno purpurowe usta, bardzo wydatne, miały wyraz cierpienia,opuszczały się kątami ku silnie zarysowanym szczękom.A w całejNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG211twarzy i głowie lekko pochylonej czuć było znękanie, jakie bywa podługiej i bolesnej chorobie, bo nawet te jedynie młode usta wyglądałyjak więdnący kwiat granatu i miała w swej twarzy jakąś cierpką, me-lancholijną słodycz kobiet wyczerpanych miłością.Jej delikatne rysy, odbijające natychmiast każde uczucie, jakieprzewijało się przez serce i mózg, ściągały się nerwowo i drgały sa-mymi odruchami wrażeń.Była ubrana w ciemnofioletową suknię, przybraną przy odsłonię-tym biuście mocno żółtymi koronkami, naszywanymi rubinami i ame-tystami; figurę miała tak zgrabną i wysmukłą, że można ją było wziąćza młodą dziewczynę, gdyby nie pewna sztywność pleców i opadnięcieramion.Siedziała wachlując się lekko, nie patrzyła na niego, nie patrzyła nanikogo, chociaż jej promienne spojrzenia obejmowały cały salon, boczuła jego oczy na swej twarzy i to spojrzenie, które paliło, przenikałojej rozgoryczone i smutne serce zarzewiem dziwnie palącego bólu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]