[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Lufa pistoletu dr\ała lekko.Na wszystkich filmach, jakie dotądwidział, w podobnej sytuacji ofiara w ostatniej chwili nagle atakowałapozytywnego bohatera, albo zrywała się do ucieczki, ułatwiając mu wykonaniewyroku.Clancy musiał coś przeczuwać.Jak sparali\owany tkwił nieruchomo, nieśmiać nawet głębiej odetchnąć.A mo\e po prostu odejść? - przemknęło mu przez głowę.Nie, przecie\ toniemo\liwe.Musi, musi nacisnąć spust.Wzorzec komandosa podsuwał odpowiedniekroki.Gdzieś w zakamarkach jego mózgu pojawiło się wspomnienie łąk podrozgwie\d\onym niebem tonących w mroku, wąskich uliczek, smaku pizzy wprzydro\nym barze, zapachu kwiatów, które wręczał kiedyś dziewczynie, dzwiękujej słów, kształtów.Strzelaj! Nagły rozkaz poraził rozmarzoną świadomość.Palec zacisnął się odruchowo, ale spust dotarł tylko do połowy drogi.Było to zamało, \eby zwolnić iglicę.W mózgu pojawiło się od razu inne rozwiązanie.Zacząłmyśleć o śmierci Kate, o Keldyshu, o tych wszystkich ludziach skazanych napowolny rozpad w umyśle paralityka, wreszcie o własnym zmarnowanym \yciu.Palecdrgnął, posuwając się o kolejny ułamek milimetra.Le\ący na podłodze Clancy bałsię nawet oddychać.Cholera, przecie\ on nikogo nie zabił osobiście - pomyślał.Spust z cichymtrzaskiem powrócił do poprzedniego poło\enia.Fargo nie miał teraz ochoty narozwa\anie skomplikowanych kwestii odpowiedzialności.- Le\ - powiedział, opuszczając broń.- Niech ci nie przyjdzie na myśl nawetdrgnąć.Powoli odwrócił się i zaczaj schodzić na dół.Kiedy wyszedł na zewnątrz, dr\ałlekko.Czuł się rozbity i rozgoryczony.Mgliste słońce chyliło się ku zachodowi.*Myśl, \e nie nadaje się na nieustraszonego wywiadowcę bynajmniej nie spędzała musnu z oczu.Fargo traktował ją raczej jako samousprawiedliwienie, jako coś, cozasadniczo zwalniało go z dalszego rozplątywania zawiłych afer.Teraz jednak,stojąc przed obitymi plastikiem drzwiami i mając do zrealizowania główny celswojego przybycia do Anglii, wahał się.Nie miał wątpliwości, po prostu niewiedział, jak zacząć.Zmusił się do przyciśnięcia dzwonka.Nikt jednak nieotworzył drzwi.Coś przesłoniło jasny otwór judasza i rozległ się damski głos:- Kto tam?- Lynn Fargo.- W jakiej sprawie?- Ja.- zaskoczony, gorączkowo szukał słów.- Przyjechałem z bardzo daleka.- O rany - drzwi uchyliły się, tworząc kilkucentymetrową szparę.- Lynn, nie poznałam cię.- Zobaczył czyjeś oko.- Ju\, zaraz.Drzwi zamknęły się, \eby właścicielka mogła zwolnić łańcuch i otworzyły sięznowu, tym razem ukazując całą postać Party Neel.Była ubrana jak do wyjścia.Przybyło jej kilka kilogramów, poza tym nie zmieniła się.- Chyba ci przeszkodziłem.- Coś ty - wpatrywała się w niego rozszerzonymi oczami.- Bo\e, ale sięzmieniłeś!- Wychodzisz gdzieś?- Och, a która jest? - Spojrzała na zegarek.- Muszę pojechać po mę\a, bo mniezamorduje.Słuchaj, przepraszam cię za te numery z drzwiami, ale kręci się tujakiś zboczeniec, muszę być ostro\na.Ale to kulturalny człowiek, raz niepokazywał się przez tydzień, to potem zadzwonił, przeprosił i powiedział, \emiał zwolnienie lekarskie.Boję się go tylko trochę.Chryste, co ja wygaduję! -Widać było, \e jest zdenerwowana.- Co się z tobą działo?- Mnóstwo podró\owałem.A co z tobą? Mówiłaś, \e masz mę\a.- Tak, i dwójkę wspaniałych dzieciaków, które pewnego dnia wyprawią mnie doczubków.Zapadła chwila ciszy, którą przerwali jednocześnie: ona pytając, gdzie sięzatrzymał, on pytając o zdrowie.Roześmiali się.- Odprowadzę cię na dół - zrobił krok do tyłu.- Ale.- Jeszcze raz nerwowo zerknęła na zegarek.- Nie mogę cię tak zostawićpo tylu latach.- No, coś ty.- Pomógł jej zamknąć drzwi.- Mogę wpaść kiedy indziej.- Właśnie.- Szukała czegoś gorączkowo w torebce.- Przyjdz do nas za tydzień.Robimy małe przyjęcie.Nie, za dwa tygodnie.- Znalazła mały kalendarzyk.-Dokładnie za dwanaście dni, w przyszły czwartek.Przywołał windę.Kiedy wsiedli, dotknął oznaczenia parteru.- Wpadnij koniecznie.Będzie paru ludzi z bran\y.Będziesz mógł?Skinął głową.- Co właściwie robisz w Londynie?- To coś w rodzaju urlopu.- Marzę o urlopie - uśmiechnęła się.- Czy ty masz jeszcze coś wspólnego zesztuką?- Raczej nie.- Szczęściarz.- Ruszyli przez wielki, pusty hall na parterze.- Organizujemy zmę\em pewną wystawę.Mówię ci, czysta rozpacz.Co zamierzasz robić? - zmieniłanagle temat.- Chciałem odwiedzić paru przyjaciół.Mam adres Raya.- Dewhursta? Nie musisz jechać do niego do domu.- Po raz trzeci w tak krótkimczasie spojrzała na zegarek.- Prowadzi zajęcia ze studentami w muzeum.Wieszgdzie?Wyprowadziła go na podjazd dla samochodów przed budynkiem.- O, ten szary gmach, widzisz? Na pewno go teraz zastaniesz.- Widujecie się?- Raczej rzadko.Ray pomaga mojemu mę\owi przy wystawach.- Znam go? To ktoś ze studiów?Zaprzeczyła ruchem głowy.- To Amerykanin.Otworzyła drzwiczki zielonej toyoty.Widać nie wszyscy Amerykanie są bogaci -pomyślał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]