[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Właściwiemężczyzna w czarnych okularach nigdy nie zostawiał na jej ciele innych śladów niż siniaki iuczucie wzgardliwego poniżenia.Podejrzewała nawet, że tak naprawdę wcale niep r a g n ą ł jej posiąść.Kiedy wdzierał się w nią, tak jak tej nocy, zachowywał się jakzwykła maszyna, narzędzie, którego celem było jej ustawiczne dręczenie.Woda pozwalała jejprzynajmniej uwierzyć, że część budzącego wymioty wspomnienia zniknie na zawsze.Uświadomiła sobie, że miała coś sprawdzić.Wytarła się szybko ręcznikiem i wyszła złazienki.Zimno przeszyło ją na wylot, ale nie chciała tracić czasu na ubieranie się.Otworzyłacicho drzwi do zamkniętego pokoju.Było to maleńkie ciemne pomieszczenie z barłogiempośrodku i kilkoma rozrzuconymi przedmiotami, z których najbardziej zwracał uwagę talerz zresztkami jedzenia.Pochyliła się i przyjrzała przykrytemu kocami kształtowi.Wpatrywała sięw niego, jakby niepewna, co ma zrobić.W końcu uniosła nieco koce i upewniła się, że nic złego się nie stało.Śpi.Następnieułożyła je z powrotem i wyszła.Owinęła się ręcznikiem i wróciła do saloniku, gdzie lampa nie gasła jedyniewysiłkiem woli.Schyliła się i podniosła woskową figurkę.Akelos.Nie rozumiała właściwie, dlaczego nie powiedziała mężczyźnie, że figurka tu leży, żez pewnością spadła ze stołu poprzedniego wieczora, kiedy ona z Rulfem oddawali siępieszczotom (teraz przypomniała sobie, że spadła również puszka z jedzeniem), i potoczyłasię w kąt.Gdyby tak postąpiła, problem byłby rozwiązany.Nie.Dobrze zrobiłaś.Postawiła przewrócone krzesło i usiadła na nim.W ręku trzymała figurkę.Dobrze zrobiłaś, milcząc.Obejrzała ją.Prawie nic nie ważyła.Prawie jej nie było.W woskowych,wypolerowanych brzegach załamywało się lekko światło.Zastanawiała się, dlaczego tendrobiazg, wyglądający na zabawkę, mógł być tak ważny.Siedziała bez ruchu, przyglądając się figurce.Łachman przesłaniający okno stawał się coraz jaśniejszy.Dziewczyna nadal tkwiłanieruchomo.Naglepołudniepodjęła decyzję.południe, zenitPodniosła się i skierowała do sypialni.Kawałek listwy w rogu ruszał się od dawna.Oderwała go.Kiedy umieszczała go na swoim miejscu, w rękach nie miała już nic.Południe.Zenit.Spłukane niedawnymi ulewami powietrze, świeże i czyste, odzyskało swoją błękitną,niemal symboliczną barwę.Po wyjściu na ulicę zmrużyła oczy oślepiona słońcem.Miała nasobie to, co zwykle: czarną skórzaną kurtkę, minispódniczkę, kozaczki i pończochy.Przeszłaprzez podwórko pod milczącymi spojrzeniami sąsiadów.W tym budynku nikt z nikim nierozmawiał, poza członkami własnej rodziny.Pochodzili z różnych krajów, mówili różnymijęzykami.Nie ufali obcym.I słusznie.Mieszkali na kupie w małych, ukrytych przedwzrokiem innych, izbach.Należała do tych, którym się poszczęściło: miała własnemieszkanie.Patricio często jej to powtarzał.Weszła do kabiny, wrzuciła monety i wykręciła numer.Nie miała w domu telefonu.Patricio nie uznał tego za konieczne, ponieważ terminyspotkań ustalano w klubie, a ona nie dzwoniła do nikogo poza nim.Numer, który podałaRulfowi, był fałszywy.Numer Rulfa zaś jednym z dwóch, jakie znała.Ale nie ten wybierała.Była tak zdenerwowana, że musiała wybrać go ponownie.Nie wiedziała, co robi.Słuchawka wypadała jej z rąk.Wsłuchując się w odległy sygnał, próbowała się uspokoić.Lęk, jakiego nigdy dotąd nie doznała, sprawił, że trzęsła się od stóp do głów, ale jegopowodem nie była możliwość represji ani ze strony człowieka w czarnych okularach, aniPatricia.Za ich przyczyną uwierzyła w piekło, w piekło na ziemi, ale to nie t e n lękowładnął nią w tej chwili.Nawet nie ten, jaki czuła w domu Lidii Garetti lub w swojejsypialni po ciemku.Była to głęboka, odwieczna trwoga, jakby codzienne przerażenie zrzuciłoz siebie maskę cherubina i przyglądało jej się oczyma bez źrenic i z czerwonawymuśmiechem.W słuchawce zabrzmiał nareszcie jego głos:- Słucham.Odchrząknęła.Zebrała siły.- To ja, Patricio.Cisza.- Ja? Co za „ja”?- Raquel.- Czego chcesz tym razem?Zawsze, kiedy do niego dzwoniła, prosiła go o coś.Patricio czasem się zgadzał,czasem nie.W życiu by się nie odważyła niepokoić go czymś, co nie było naprawdę ważne.- Odezwiesz się w końcu? A może jakiś klient odgryzł ci język?- Nie przyjdę dzisiaj do klubu - powiedziała z wysiłkiem.Po tym pierwszym zdaniureszta okazała się łatwa.- Ani na spotkania.Jutro też nie.Nigdy już nie pójdę na żadne znich.- Wyobrażała sobie okrągłą twarz Patricia nabierającą coraz ciemniejszych barw.Postanowiła wyrzucić z siebie wszystko.- Odchodzę.Rezygnuję.- Rezygnujesz? Chwileczkę, moja piękna.Jest ktoś z tobą?- Nie ma nikogo.- Możesz to powtórzyć? Ostatnio mam kłopoty ze słuchem.Że niby z czegorezygnujesz?Powtórzyła.Słuchawka wybuchła.Tryskały z niej ostre nieprzyjemne krzyki Patricia.- Nie należę do ciebie, Patricio, nie.- szepnęła kilkakrotnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl