[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Herrera westchnął i objął Candelarię, patrząc na nocny pejzaż, błyszcząceświatła po amerykańskiej stronie, brak oświetlenia po stronie meksykańskiej.Lasy, produkcja tekstylna, kopalnie, powiedział, owoce, wszystko się skończyło,kiedy pojawiły się montażownie, wszystkie bogactwa Chihuahua odeszły w nie-pamięć.Bo nie starczało to nawet na jedną piątą jedzenia, które mamy teraz - od-powiedziała Candelaria.- Były tu tylko iguany i żaby!- Ty naprawdę sądzisz, że dziewczyny będą współpracować? - Herrerazbliżył swoją siwą głowę do czarnych i prostych włosów Candelarii.- Tak - rzekła Candelaria.- Teraz będą współpracować, niech się tylko do-wiedzą.- - W domu nigdy nie jest czysto - mówiła Dinorah, siedząc na twardejławce przed swoją ziemianką.- Nie mam na to czasu.Tak mało śpię.Sąsiedzi zebrali się przed chatką, niektórzy przyszli, żeby pocieszyć Dino-rah, najstarsze kobiety mówiły o ładnym pogrzebie dla dziecka, z kwiatami, wbiałej trumience, jak za dawnych czasów, we wioskach; Candelaria przyniosłakilka świeczek, ale nie znalazła nic innego, tylko dwie butelki po coca-coli, żebyje w coś włożyć.Starzy przyszli także, dołączyła się cała dzielnica i ojciec Candelarii, za-trzymawszy się w progu, zapytał na głos, czy zrobili dobrze, że przyjechali dopracy w Ciudad Juarez, gdzie kobieta musi zostawiać samotnie dziecko przy-wiązane jak zwierzę do nogi stołu, biedactwo, jak miało nie wyrządzić sobiekrzywdy, no jak? Całe zgrzybiałe towarzystwo przytaknęło, że coś takiego nawsi by się nie zdarzyło, tam rodziny zawsze miały kogoś do opieki nad dziec-kiem, nie trzeba było malców przywiązywać, sznurki były dla psów i świń.- Mój ojciec mówił mi - powtórzył ojciec Candelarii - żebyśmy siedzielispokojnie w domu na jednym miejscu.Stawał, tak jak ja w tej chwili, jedną nogąna zewnątrz, a drugą wewnątrz domu i mówił: Za tymi drzwiami świat się koń-czy".Powiedział, że jest już bardzo stary i nic więcej nie chce widzieć.Marina, płacząc, nie wiedząc, jak pocieszyć Dinorah, usłyszała ojca Cande-larii i dziękowała Bogu, że w jej domu nie było wspomnień, ona jest sama i le-piej dla niej ciągnąć to życie w samotności, niż mieć tyle trosk co ci, którzy ma-ją dzieci i cierpią jak biedaczka Dinorah, cała potargana, wymięta, w czerwonejsukience podciągniętej aż do ud, pogniecionej, ze złączonymi kolanami i wy-krzywionymi stopami, ona, zawsze tak dbająca o siebie, taka kokietka.Marina, widząc tę straszną scenę śmierci, płaczu i pamięci, pomyślała na-gle, że to nieprawda, że nie jest taka samotna, że ma przecież Rolanda, choćbygo dzieliła z innymi, Rolando zrobi jej przysługę i zawiezie ją nad morze, gdzie-kolwiek, do San Diego w Kalifornii, albo do Corpus Christi w Teksasie, albojako dziwkę do Guaymas w Sonorze, jest jej to winien, ona nie chce nic innego,jak tylko pojechać i po raz pierwszy w życiu zobaczyć morze z Rolandem, apózniej niech ją zostawi, niech ją wykorzysta, ale niech jej odda tę jedną maleń-ką przysługę.Wyszła z chaty Dinorah, słysząc, jak ojciec Candelarii opowiada o stypiepo uduszonym dziecku, i niby to po to, żeby polepszyć wszystkim nastrój, każeprzynieść coś do picia i mówi:-- Karafki są dobre, bo wydają się pełne, nawet kiedy są puste.Marina pogrzebała w torebce i znalazła numer komórki Rolanda.Nieważ-ne, że się naraża.To i tak sprawa życia lub śmierci.On musi się dowiedzieć, żeona jest zależna od niego tylko z jednego powodu - żeby ją zawiózł nad morze,żeby nie mogła kiedyś powiedzieć, jak ojciec Candelarii, że już nie chce zoba-czyć nic więcej.Wykręciła numer, ale po drugiej stronie było zajęte, a następniesygnał urwał się gwałtownie i to dało jej do myślenia, że Rolando ją słyszy, alenie odpowiada, żeby jej nie narazić; a co by na to powiedział, gdyby ją usłyszałmówiącą: zawiez mnie nad morze, mój kochany, nie chcę umrzeć jak synek Di-norah, nie zobaczywszy morza, zrób mi tę przysługę, choćbyś pózniej już mnienie zobaczył i choćbyśmy się rozstali? Ale cisza telefonu zawiodła ją i zarazemrozgniewała, Rolando nie powinien tak się z nią bawić, ona się naraża, dlaczegowięc on nie naraża się też choć trochę, ona proponuje mu wyjście, zebrać całąmiłość, jaką czuje jedno do drugiego, w jeden weekend na plaży, i pózniej niezobaczyć się już więcej, jeżeli nie będzie tego chciał.Ale tego nie wytrzymamdłużej, powiedziała Marina, oddając głos czemuś, o czym sama nie wiedziała, żejest tam, w środku niej, czemuś, co kształtowało się wewnątrz w ciszy, jak osadna dnie butelki; kiedy się nią potrząśnie, podchodzi aż pod korek.Nie zniosędłużej, żeby jakiś mężczyzna brał mnie jak coś, co znalazł na ulicy, i to tylko zlitości, nigdy na to nie pozwolę, Rolando, ty mnie nauczyłeś żyć, a ja nic nierozumiałam z tego, czego mnie nauczyłeś, aż do tej chwili, kiedy umarł synekDinorah i ojciec Candelarii ciągle trwa tam chudy i stary, mimo że jego korzeniesą gdzie indziej, jak gdyby nigdy nie miał umrzeć; ja tylko chcę żyć tą chwilą, wktórej uratowałam przed śmiercią dziewczynkę w sobie i nie chcę doczekać sta-rości, teraz cię proszę, żebyś podniósł mnie do swojego poziomu, Rolando,unieśmy się oboje razem, daję ci tę szansę, mój ukochany, gdzieś w środkuwiem, że wzniesiesz się ze mną i zabierzesz mnie wysoko, ku pięknu, jeśli ze-chcesz, a jeżeli tego nie zrobisz, obydwoje runiemy na pysk, tak nisko, że niebędziemy już nawet wiedzieli, kim jesteśmy, tak nisko, że nie będziemy znaczyćnic, nawet dla samych siebie.Ale komórka Rolanda nigdy nie odpowiedziała.Była jedenasta w nocy iMarina podjęła decyzję.Tym razem nie zatrzymała się, żeby wypić koktajl w ulicznym barze, prze-szła przez most, wsiadła do autobusu i przebyła cztery przecznice do motelu.Znali ją tu, ale zdziwiło ich, że przyszła w piątek, a nie w czwartek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]