[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.On, dziennikarzyna, lepiej, jakmu się wydawało, rozumiał tę, która tu jest główną postacią nasali; w rzeczywistości bardziej sobie wyobrażał, niż rozumiał; ibyły chwile, kiedy przy Annie Korowskiej widział, jak żywego300(żyjącego, przysiągłby) i w ubraniu koloru musztardy.Roma-na Galę.- Obudz się pan, redaktorze!- W tym tam obskurnym hotelu na Kopernika to niby śpięw nocy, a w ogóle nie jestem wypoczęty.- Nie trzeba tyle pić.- Ja w ogóle nie piję.- Redaktor, tak na sucho?- Panie, gdybym teraz tu zaczął, zapiłbym się na śmierć!- Sentymenty.- Instynkt samozachowawczy, panie!- To jak ja to mam rozumieć?- To jest akurat taka sprawa, że nie wystarczy się dowie-dzieć, żeby zrozumieć.To trzeba poczuć.Poczuć na własnejskórze.Pan wie, że ta oskarżona kobieta ani razu tu wobec nasnie wymówiła imienia swojej córeczki?- Niech pomyślę? A, rzeczywiście.No tak, a dlaczego?- Instynkt samozachowawczy, panie!- To samo mówił pan o swoim przypadku.- No i sapienti sań Albo jeszcze mamy dla kogo żyć, albopuszczamy się, żeby runąć w przepaść, trafić w gnojówkę, panwie już?!- Byłabym odstąpiła od Gali - odpowiadała tymczasem napytania sędziego - gdyby nie coś, co wzięłam nieopatrznie zazbieg przypadków.Najpierw te plotki, że o Róży Potańskiejmówi się już per pani mecenasowa , potem zapewnienia By-lewicza, że Gala nie życzy sobie spotkać się ze mną sam na sam,że nie jest możliwa rozmowa w cztery oczy.Rzeczywiście, niebyłam przez mecenasa przyjęta.Pozostawiłam swoją kartę,zamieszkałam znowu w Astorii, przez kilkanaście dni prawie wogóle nie wychodziłam z mojego zacisznego numeru 34 nadrugim piętrze, uczyłam się intensywnie.Moje skupienie roz-proszył list anonimowy.Zamilkła.Dała znać lekarzowi, że wszystko w porządku.- Co było w tym liście?301- Ostrzeżenie przed ośmieszeniem.Anonimowy informa-tor, o autorstwo już wtedy podejrzewałam Bylewicza, stosowneekspertyzy dziś zdają się rzecz potwierdzać, zapewniał, że mojelisty do Gali służą obecnie do zabawy.- Taak?- %7łe bawią się nimi Gala z Potańską.On jej czyta moje mi-łosne wynurzenia, porównania, poetyczne fragmenty z listów,robi to z groteskowym patosem godnym zaiste aktora prowin-cjonalnego lub klauna, ona się zaśmiewa do łez.Od tego mo-mentu jedynym moim celem stało się wydobycie od Gali listów.- Ile było tych listów?- Co najmniej sto.- Ponad sto.Pani już wie, że zeznania hrabiny Potańskiejzdają się wykluczać taką sytuację, jaką pani tu opisała.- I bez zeznań tej pani domyślałam się, że ta para, każdapara zresztą, mogła przyjemniej wykorzystać czas.Ale anonimzrobił swoje.Był napisany sugestywnie.Jego autor osiągnąłcel.Zostałam sprowokowana.Zrozumiałam to trochę za pózno,już bowiem opętała mnie myśl o wydobyciu, o wydarciu tychlistów, i tej myśli nie potrafiłam w żaden sposób odgonić.Toparadoksalne, ale mając pewność, że mnie wstrętnie podpusz-czono, przecież nie przestałam przyjmować Bylewicza, brnę-łam! Teraz myślę, że wciągało mnie grzęzawisko.Zostałam tamzapędzona.- Mogła pani się odciąć, nadać na bagaż skrypty, podręcz-niki, wyjechać.- Już nie.Uświadomiłam sobie, bo myśl drążyła w jednymmiejscu jak świder, że w listach, które on przetrzymywał, za-warłam teksty całych bajek dla dzieci, których wcześniej niepozostawiłam w odpisach, także liczne pomysły literackie, któ-rymi tak bardzo wydawał się być zainteresowany Gala.Jakostarszy kolega po piórze udzielał mi rad, niekiedy wydawał sięzachwycony wyjątkową urodą motywu, oryginalnością frazy etcetera.Jak mogłam pozostawić, rozproszyć, zaniedbać tentwórczy kapitalik? Miałam szanse na publikacje, wiadomo,302zapewne pod pseudonimem, w pewnym momencie zaczęła misię nawet marzyć, jak kiedyś, dawno temu, mojemu mężowi,kariera literacka.Może udałoby mi się utrzymać z pióra jaknielicznym wprawdzie, ale tyleż utalentowanym, ile samo-dzielnym kobietom u nas? Mąż w zawieszeniu jeszcze trwałtam w starostwie w Limanowej, ale wisiała nad nim grozbazwolnienia ze służby państwowej, w ogóle zle rysowała się jegoprzyszłość z powodu szumu wokół mojej afery.Marzyłam so-bie, że choć nie będę z nim mieszkać, to tyle na swoich utwo-rach zarobię, że jeszcze i jego w trudnych chwilach utrzymam.Mając pewne zdolności literackie, jakiś przy tym dar obserwa-cji, no i wykształcenie medyczne, czyż byłam jako autorka bezszans? Kłębiły mi się myśli coraz wzniosłej sze, a tymczasem.Gdy odbierałam od niego swoje listy, a oddawał je po trochu,partiami, wydzielał, można powiedzieć, skąpo, widząc, że przynim drę na strzępy i wyrzucam do kosza niektóre z nich, bywałopryskliwy, klął ordynarnie.Naprawdę, nie widziałam wtedyżadnej różnicy między nim, zawsze trzezwym, a Funiem, kiedybył mocno pijany.Ach, proszę wybaczyć, zapędziłam się, niejestem w kawiarni, Funio to mój mąż, Stefan, zdrobnienie, Fu-nio to od Stefunio.wiadomo.- Nic się nie stało.Roman Gala obiecywał pomóc pani mę-żowi w zdobyciu dobrej posady?- Tak, zawsze wtedy, kiedy domagał się ode mnie spełnie-nia swoich pragnień.- To znaczy?- Chodziło głownie o moje wystąpienie przed sądem LigiOchrony Czci.- Czy to były w tamtych ostatnich tygodniach jedyne pra-gnienia mecenasa Gali w odniesieniu do pani osoby?- Niejedyne.- Dziękuję.Długo milczała, wsłuchując się w głuchą ciszę sali zamarłejzapewne w oczekiwaniu (przyszedł jej na myśl olbrzym, którywstrzymuje oddech), wreszcie, nie mogąc wprawdzie po-wstrzymać drżenia tułowia i ramion, powiedziała spokojnie:303- Jeden człowiek utonie w bagnie z całą świadomością;drugi także utonie, idąc w bagno nieświadomie, świetlaną dro-gą.Taką drogą świetlaną prowadził mnie w bagno Roman Ga-la.Z sekundy na sekundę stawała się coraz bledsza.Od stolikalekarzy ktoś skinął na Majankę.Doskoczyła do stolika zwinnie icicho.Po chwili w swoich fioletach i w białym czepku popędziłaku Ance z niewielką tacką.A, koniak w kieliszku z grubegoszkła.Anka wypiła pomału, odstawiła kieliszek, coś szepnęłaMaj ance, ta odeszła do stolika lekarzy.- Tak, to prawda, że najpierw przez kilka miesięcy myśla-łam o samobójstwie, czyniłam nawet próby, które okazywałysię żałosne, wielu świadków widziało mnie w opłakanym sta-nie, tego się nie uda ukryć.Trudno jest komuś, kto tego nieprzeżył, zrozumieć sytuację kobiety, która przekonuje się, że wrękach tego, którego pokochała i który do niedawna tak okazy-wał jej to najpiękniejsze uczucie, jest niczym więcej jak tylkorzeczą! Sytuacja, tak, właśnie, i coś więcej niż sytuacja: stanmianowicie, stan! To już bez względu na płeć, stan beznadziej-ny; stan człowieka oszukanego w najwyższym stopniu, pod-stępnie okradzionego! To już nieszczęście.Bez nadziei na po-moc, na odnalezienie utraconego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]