[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Niech będzie. A więc może i się nauczył wziąć czasem kartofle.Parkujemy i wysiadamy.Prawdę mówiąc, nie mamy ze sobą zbyt wiele do gadania.Ale kiedy Charlieprzechodzi odprawę i zmierza do bramki, kiedy przychodzi pora się pożegnać, nagle robi mi się smutno,że mój braciszek odlatuje.Jest zawzięty i pajacowaty.Nie potrafi się do człowieka odezwać jak należy.Podrasowuje poncz Everclearem.Ale to dobry chłopak, o dobrym sercu.I jest moim małym braciszkiem. Będzie mi cię brakowało mówię, ściskając go. Mnie ciebie też odpowiada. I wiesz, jestem z ciebie dumny& czy coś.O ile ma to jakieśznaczenie.Nie przyciskam go, tak jakbym chciała.Nie sadzam go na krześle i nie pytam: Dlaczego to mówisz?Co tak naprawdę sądzisz o tym, co robię? Uważasz, że dam radę to naprawić? Myślisz, że Ryan do mniewróci? Czy moje życie jest skończone? Mówię tylko: Dzięki.Rachel też go obejmuje i Charlie odchodzi.W górę ruchomymi schodami, a potem z powrotem doChicago, gdzie są pory roku i bywa zimno.Nigdy tego nie rozumiałam.Z całego kraju zjeżdżają ludzie,żeby zaznać naszej słonecznej zimy i łagodnego lata.A Charlie, jak tylko mógł, wyrwał stąd, szukającśniegu i deszczu.Kiedy wracamy z Rachel do samochodu, gubimy się i lądujemy piętro niżej, w hali przylotów.Wydaje mi się, że hala przylotów jest sympatyczniejsza niż odlotów.Odloty to żegnaj.Przyloty to witaj.Mój wzrok pada na obrotowe drzwi, przez które wychodzą pasażerowie.Widzę tatusiów,powracających do domu, do rodziny.Widzę mężczyzn i kobiety w strojach biznesowych, na którychczekają kierowcy.Widzę, jak młoda kobieta, prawdopodobnie studentka, rzuca się ku czekającemu na niąmłodemu mężczyznie.Widzę, jak oplata go ramionami.Widzę, jak całuje go w usta.Widzę na ichtwarzach tak dobrze mi kiedyś znane uczucie.Widzę ulgę.Widzę radość.Widzę ten wyraz, który mają natwarzach ludzie, kiedy to, o czym marzyli, w końcu mają przed sobą, dostępne ramionom i koniuszkompalców.Chyba przyglądam się o sekundę za długo, bo dziewczyna się odwraca i na mnie patrzy.Uśmiecham się wstydliwie i odwracam wzrok.Myślę o czasach, kiedy to ja czekałam w hali przylotówna tego jedynego człowieka, za którym tęskniłam.Teraz to ja jestem panią, która patrzy.Przez moment myślę, że gdybym zobaczyła w tej chwili Ryana, gdyby się tu teraz pojawił, miałabymna twarzy taki sam wyraz jak ta para.Tak strasznie pragnę wziąć go w ramiona.Ale jak długo by totrwało? Jak długo, zanim powiedziałby coś, co by mnie wkurzyło?Kiedy w końcu odnajdujemy z Rachel właściwy kierunek, wychodzimy na poziom ulicy i brniemyprzez tłumek ludzi, wzywających taksówkę czy wskakujących do aut przyjaciół.Stoimy właśnie naprzejściu dla pieszych i czekamy, gdy spostrzegam dwoje ludzi, czekających na wahadłowiec.I w jednejchwili, równie szybko, jak rozpoznałabym w lustrze własną twarz, wiem, na kogo patrzę.W moim umyślenie ma cienia wątpliwości, że widzę tył głowy Ryana.W pierwszej chwili nawet nie wydaje się to dziwne, po prostu mózg rejestruje to jako normalnezjawisko codzienności.O, to ten człowiek, co zawsze jest w pobliżu.Jest tutaj.Tyle że tym razem trzymaza rękę szczupłą, wysoką brunetkę.A teraz pochyla się, żeby ją pocałować.Serce we mnie zamiera.Opada mi szczęka.Rachel rusza przez jezdnię, ale ja stoję nadal jakskamieniała.Rachel ogląda się i napotyka mój wzrok.Idzie za moim spojrzeniem i też to widzi.Ryan.Ryan przed halą przylotów.Ryan.Przed halą przylotów.Całujący Jakąś Kobietę.Serce zaczyna mi bić takszybko, że niemal je słyszę.Czy można słyszeć własną krew, pulsującą w żyłach? Czy brzmi to jak cichy,gorączkowy gong?Rachel łapie mnie za rękę i milczy.Jest zdecydowana wyciągnąć mnie z tej sytuacji.Chce, żebyśmyprzeszły przez jezdnię.Chce, żebyśmy wsiadły do samochodu Ale przegapiłyśmy światło i nie możemysię teraz rzucić w ten strumień aut, choć wydaje się to jedynie możliwą do zrobienia rzeczą.Dobrze, że mnie trzyma za rękę.Obawiam się, że nie starczyłoby mi samokontroli, żeby nie podejśćdo niego i nie obalić go na ziemię.Skopałabym go i spytała, czemu mi to robi.Spytałabym, jak możepatrzeć na siebie w lustrze.Przysięgam Bogu, to całkiem jak fizyczny ból.To jest fizyczny ból.Przebijamnie na wylot.Po czym światło się zmienia, pojawia się sygnał idz i stawiam jedną stopę przed drugą,i posuwam się naprzód, i myślę wyłącznie o tym, jak to boli i którą stopę gdzie postawić.Kiedydocieramy do przeciwnej strony ulicy, kiedy zielony ludzik zmienia się w czerwoną rączkę stop ,oglądam się i na niego patrzę.Rozdziela nas teraz morze pędzących aut.Kiedy na nowo odnajduję go wzrokiem, kiedy oczy skupiają się na jego twarzy, widzę wyraznie, żesię pomyliłam.To nie on.To nie Ryan.Bez trudu dostrzegam Ryana w tłumie.Potrafię z drugiego pokoju rozpoznać jego zapach.Zaledwieparę miesięcy temu zgubiliśmy się w sklepie spożywczym i choć dzieliło nas parę alejek,zidentyfikowałam go po odgłosie kichania.Ale tym razem, na lotnisku, pomyliłam się.To nie Ryan.Całyten strach i zazdrość, i zranienie, i ból, tak ostry, że myślałam, że mnie przebije na wylot nie byłyprawdziwe.Wszystko to była tylko wyobraznia.To niesamowite, naprawdę, co potrafimy wyrządzić samisobie, bazując na zwykłym nieporozumieniu. To nie on mówię do Rachel.Zwalnia i patrzy. Chwileczkę, serio? Mruży oczy. O Boże, faktycznie. To nie on mówię, zdumiona.Puls mi zwalnia, serce się uspokaja.Ale wciąż jestemzdenerwowana i nadmiernie pobudzona.Oddycham głęboko.Rachel kładzie rękę na piersi. Och, dzięki Bogu.Nie chciałabym być skazana na pocieszanie cię w tej sytuacji.Docieramy do samochodu.Zapinam pas.Opuszczam szybę.Wszystko jest dobrze, mówię sobie.Tosię nie wydarzyło.Ale kiedyś się wydarzy.Będzie całował inną kobietę, nawet jeśli jeszcze tego nie zrobił.Będzie ją dotykał.Będzie jej pragnąłtak, jak mnie już nie pragnie.Będzie jej mówił rzeczy, jakich mnie nigdy nie powiedział.Będzie leżałobok niej, nasycony i szczęśliwy.Ona mu przypomni, jak dobrze jest być z kobietą.I podczas tegowszystkiego w ogóle nie będzie o mnie myślał.A ja, cholera, nic nie mogę zrobić, żeby temu zapobiec.Przez następne parę dni nie potrafię myśleć o niczym innym.Aż się we mnie gotuje z zazdrości ocoś, na czego istnienie nie mam dowodów.Zżera mnie to do tego stopnia, że nie śpię po nocach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]