[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niewykluczone - uśmiechnął się.- Za procent w zysku.- Nie ma powodu, żebyś sam nie robił tego, co radziszinnym.Dobra robota zasługuje na nagrodę.- Lekkowzruszyła ramionami.- Ale z tego nie wynika, że obchodzącię tylko pieniądze.- Chciwy groszorób o dyktatorskich zapędach iwłaściwościach Midasa.- Skrzywił się.- Nie mów takich rzeczy.- Położyła mu palec na ustach.- Karin, droga, kochana Karin! - Całował koniuszekkażdego jej palca, a potem przycisnął jej dłoń do swegopoliczka.- Jesteś taka dobra.- Wcale nie jestem dobra! Nie ma w tobie ani krztysamolubnej chciwości.A ,,Nowe Inicjatywy"? Przecież tojakby rodzina.Opiekuńcza rodzina.Należałam do niej iwiem, jak bardzo ,,Nowe Inicjatywy" pomogły wieluludziom.- Naprawdę tak myślisz, naprawdę?- Ależ tak!- W takim razie wracasz do nas?Cofnęła rękę i opadła na pięty, czując się naglepozbawiona nadziei i po trosze śmieszna.Znowu pokonał jąten mężczyzna.Okazała mu zainteresowanie.Chciałapodnieść go na duchu.Przecież chyba tego potrzebował! Aon okazał się pewny siebie, świadom swoich celów.Nastawiony na osiągniecie tego, czego chciał.A już przezchwilę myślała, że brakowało mu jej.Głupia! Głupia! Dlaniego nie istniało nic poza firmą.O nie! Nie wróci po to, byzajmować się relokacjami.- Czekaj! Nie patrz tak.Posłuchaj chwilę - poprosił.-Ciężko pracowałaś.Wyrobiłaś sobie dobrą opinię.RS152- Tak, wyrobiłam.- Wyrobiła ją, aby mu sprawićprzyjemność.Wyprostowała się.Tym razem nie pozwolisobą manipulować.- Dobra opinia bardzo się przydaje - spokojnie ciągnąłdalej.- Byłoby głupotą z niej rezygnować.A w tej względnienowej dziedzinie możliwości są nieograniczone.Milczała przyglądając się mu; jego oczy zapaliły siędawnym ogniem, jak wtedy, gdy nadawał kształt nowympomysłom.Jak mogła hamować poryw jego entuzjazmu! Byłczłowiekiem nastawionym na pieniądz, w każdym raziestanowiło to część jego osobowości.I czyż nie kochała go zato? Czuła, jak słabnie jej postanowienie.- Kilka dni temu miałem świetny pomysł - powiedział.- Jakaś dziewczynka przyszła do mojego biura.Właściwienie dziewczynka.Ma już dwadzieścia jeden lat.W każdymrazie ona i jej dziadek założyli firmę organizującą wycieczkikrajoznawcze, głównie po Kalifornii.Jej dziadek jestemerytowanym leśnikiem i zna teren.- Potrząsnął głową.-To sezonowe przedsięwzięcie i dziwię się, że nie zdają sobie ztego sprawy.Ponieważ nie zwróciłeś im na to uwagi - pomyślałamimowolnie rozbawiona Karin.- Dość, że - ciągnął - wpakowali się w poważne kłopoty.Jejbabka zachorowała i dziadek musiał zostać z nią w domu.Dziewczyna sama borykała się z trudnościami.Jestrzeczywiście przedsiębiorcza i całkiem ujmująca.Słuchaj,Karin.- Mówił teraz żarliwie i przekonująco.Karin słuchała.To był ten najlepszy Blake Connors, którywidział potrzeby innych, układał plany, pomagał im,znajdował rozwiązania.A rozwiązanie, jakie dla niej znalazł,było też znakomite.Miałaby wspólnika, który zajmowałbysię relokacją, podczas gdy ona mogłaby dalej prowadzićwycieczki dla miłośników sztuki.RS153- Dobrze - zgodziła się.- Nie mam nic przeciwko temu.- Wspaniale.Zaczynamy zaraz po świętach.Alepowiadomię ją o naszych planach jutro.Jestem pewien, żeucieszy się, że będzie zadowolona.- Roześmiał się.-Przyniosę jej prezent.Bądz co bądz to Boże Narodzenie.- Nie wiem, czy Boże Narodzenie gra tu jakąkolwiek rolę.- Na jej twarzy zatańczyły dołeczki.- O co ci chodzi?- O to, że nie było Bożego Narodzenia wówczas, kiedywypisałeś czek dla mnie.I nie było Bożego Narodzenia, kiedywyciągnąłeś z kłopotów zajazd w Mendocino.- Dobra, dobra.Dosyć.- Blake wyglądał na zakłopotanego.- Przejdzmy do interesów.Oczywiście, będziesz musiałaprzeszkolić tę małą.Propozycja Simco nadal wchodzi w grę.Jeśli podejmiesz się tego, to nadal będziesz musiała.Ale tym razem jego entuzjazm nie liczył się z jejwyobraznią.W miarę jak mówił, coraz bardziej czuła sięschwytana w pułapkę, pogrążona w mapach, broszurach ispotkaniach szkoleniowych.Zamierzała zająć sięplanowaniem wycieczek dla miłośników sztuki.Ale jeszczeraz ma zająć się tym, czego on chciał.- Wstydu nie masz! - Niemalże wy buchnęła gniewem.- Przyszedłeś tu, żeby mnie podstępem nakłonić dorobienia tego, czego ja nie chcę.- Mylisz się.Ja.- Ależ tak! Po to przyszedłeś! I znowu mną manipulujesz.- przerwała, urażona, że jego dzisiejsza wizyta nie była tym,o czym myślała, czego się spodziewała.- Interesy, interesy,nic więcej cię nie obchodzi, nieprawdaż?- Nie.W każdym razie niezupełnie.Ja tylko myślałem.Dodiabła! A co ja takiego powiedziałem, że się wściekłaś?- Przeciągnął ręką po włosach.- Słuchaj, ja myślałem, żejeśli omówimy twoje sprawy, to sama zobaczysz, co jest dlaciebie najlepsze.RS154- Oczywiście tak myślałeś.Wiesz, kim ty jesteś, panieBlake Connors? Jesteś oszustem!- Poczekaj chwilę.- Wyciągnął rękę, ale Karin niezareagowała na to.- I przyszedłeś tu, żeby mnie oszukać.%7łebym robiła to, coty chcesz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]