[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy wierzy pan w wiedzę senną, Erhard? Widzę, żenie.W takim razie przyjmijmy, że zrobili to moi agenci zHali.Oni też nie zdradzili Rzeszy, Snu.Poświęcili życie,żeby pan ujrzał światło.Z pana umiejętnościami Niemcymogą jeszcze wyjść z tej wojny zwycięsko!- Tracę tylko czas.Żegnam, panie Hess.- Reiner od-wrócił się do wyjścia.- Proszę poczekać! Mam panu tyle do powiedzenia!- Pan potrzebuje pomocy, Hess.- Proszę! - Więzień skoczył na Hauptmanna ze zwin-nością, o jaką nikt by go nie podejrzewał.- Niech pan gospyta o operację Ultima Thule! Niech pan go spyta, coznaleźli w Irem! - Hess uczepił się płaszcza kapitana jakostatniej deski ratunku.- Niech pan się temu przyjrzy,Erhard! Chociaż tyle jest pan winien Ojczyźnie! - Strażni-cy już chwycili obłąkańca pod ramiona.- Niech pan ocaligatunek ludzki!Zniesmaczony Reiner opuścił celę.Biedny, biednyczłowiek.- Proszę mnie powiadomić, jeśli tylko zacznie gadać zsensem - polecił Wagnerowi przed opuszczeniem więzie-nia.- Wrócę tu jutro.Sprzeczne myśli walczyły w jego umyśle o dominację.Hess kompletnie oszalał, bez wątpienia.Ale skąd go znałi jakim sposobem dowiedział się o jego przybyciu? Costało się z prawdziwym McLeanem? Nie było aktu zgonuani wzmianki w rejestrach więzienia.Po prostu zniknął.Gdyby chodziło o kogoś innego, Erhard byłby już w trak-cie przesłuchania, ale chodziło o Rudolfa Hessa i musiałwszystko skonsultować z przełożonymi.Opuszczając gmach White Tower, Reiner miał wraże-nie, że zrobiło się jakoś zimniej i ciemniej.Wzdrygnął się- widywał już ludzi w gorszym stanie, ale Hess nie byłbyle kim.Wspiął się tak wysoko i nikt nie zauważył sza-leństwa, które go toczyło.Wzdychając, kapitan minął Traitors Gate, dotarł dostróżówki, wsiadł na motor i odjechał po Cannon Street.•Nie chciał opuszczać Londynu, nie w takim newral-gicznym momencie.Zatelefonował do sztabu, przedsta-wił sprawę, teraz oczekiwał wystawienia stosownych po-zwoleń.Przydzielono mu pokój w starej, chylącej się podciężarem lat kamienicy, zarekwirowanej jakiejś żydowskiejrodzinie.Reiner nie rozumiał obrzydzenia pozostałychlokatorów - wprawdzie Żydzi byli wrogiem, ale to nieznaczyło, że wrogiem była ich własność.Zwłaszczamieszkanie w Kensington, chyba najbogatszej dzielnicyLondynu.Uchylił okno i dyskretnie wyjrzał na zewnątrz.Słoncedawno już skryło się za horyzontem, ulicę oświetlały je-dynie ustawione w równomiernych odstępach latarnie.Miał niebywałe szczęście, dostał pokój wychodzący naBayswater Road i ciągnące się po drugie stronie Kensing-ton Gardens.Tak spokojnie.Kto by pomyślał, że za pro-giem toczy się wojna o przyszłość gatunku ludzkiego.- Gatunku ludzkiego - powtórzył do siebie Reiner,uśmiechając się mimowolnie na wspomnienie słówHessa.- Gatunek o siebie zadba, Rudolfie, gorzej będzie ztobą.Odszedł od okna, chwycił stojącą na stole butelkę, od-korkował ją i nalał złocistego płynu do szklanki.Kiedyśmiało znaczenie, jaki pił trunek, a pił wino, bo przypomi-nało mu Paryż.Dziś wystarczał byle jaki alkohol.Erhardwypił wszystko jednym haustem.Za Sen.Za jutro.Z tą myślą zasnął.Ale świat sennych mar nie dał mu wytchnąć - ziemskieproblemy podążały za nim nawet tu, do krainy snów.Tujednak wszystko było na opak, tu nie ścigał przestępców,tylko sam był ścigany - przez stado dzikich, czarnych jakśmierć psów.Uciekał przez puste pokoje i korytarze, aone wciąż deptały mu po piętach, warcząc i ujadając.Zbliżały się coraz bardziej, czuł ich wzrok na plecach,odór ze psutych oddechów na karku.Wreszcie, jakbyłamiąc wewnętrzne zasady snu, przeskoczył z jednej wizjiw drugą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]