[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. %7łe niby kogo i którędy.,?" pytają oczy,Ups.No trudno, gdy się powiedziało "a", to trzeba powiedzieć zebra", jak mawiała babcia Janaki Biorę głęboki oddech.- To właściwie jest dość proste.Zanim się wyjdzie do sklepu, szczególnie pierwszy raz, trzeba sobie zaplanować drogę.W takim Tokio na przykład.Kto był, ten wie.%7łeby się niezgubić.Przy wspinaniu tak samo.Jedyna różnica polega natym, że jedna droga przebiega w poziomie, a druga w pionie. Wspinasz się? Aadne rzeczy.- zachichotał Kuni. Zawsze myślałem, że do tego potrzebne są silne ręce, a ty,wybacz, na kulturystkę nie wyglądasz.- rzuca Tomo, mimo-chodem przygarniając kota.Debiru obrzuca go wyjątkowoprzychylnym spojrzeniem i żąda dogłaskania drugiej strony. To taki mit, że wspina się, wisząc na rękach.Fakt, na po-czątku każdy tak robi, ale to wynika raczej z braku umiejętno-ści balansowania i używania siły nóg i kręgosłupa, i.Rozbu-dowane mięśnie raczej by przeszkadzały.Czuję się trochę dziwnie, bo łyżki i pałeczki zawisły w powie-trzu - pomiędzy ciszą a ciszą jest tylko mój głos.Niezwykła sy-tuacja, bo na misoschadzkach panuje zawsze jarmarczny gwar. Ale to chyba.nie dla kobiet? - odzywa się Rie znad ra-mienia Tomo, na którym oparła w zamyśleniu brodę.I talerzykz temputą, No cos ty! Wspinaczka jest najbardziej naturalnym sposo-bem poruszania się człowieka! - Widząc na twarzach rozba-wienie pomieszane z niedowierzaniem, dodaję szybko: - Po-patrz na małe dzieci.Zanim zaczną dobrze chodzić, co robią?Wspinają się! Po meblach, schodach, rodzicach.Tak samo gdypodchodzisz pod stromą górkę - łatwiej podeprzeć się czypodciągnąć, niż iść na samych nogach. NOj w sumie. A wiesz co? Zwita mi nagle pewna myśl, więc wstaję.-To nawet nie takie trudne! Właściwie każdy potrafi się wspinać,tylko nie każdemu się chce.Chodz, pokażę ci! - Podaję rękęRie, a ża nią wstają Tomo i Cnie. Ja.No nie wiem.Bo ja nigdy.Powoli zdejmuję buty i ustawiam je równo przy wejściu.Podchodzę boso do drzwi pakamery, tej zewnętrznej, i przezchwilę uważnie studiuję pokruszony mur.- Widzisz to? Zwietne na stopień.A tu z łatwością możnasię chwycić.- Pokazuję i przystawiam się do pionowego pęknięcia między niskim okienkiem a łączeniem korytarzy.- Spróbuj! Możesz iść za rnną, nie będzie wysoko.Będziemy iśćw bok, nie do góry.Kie przygląda mi się przez moment nieufnie.Wolno swingu-ję na zaimprowizowanym trawersie, czyli zwisając na swobod-nie wyprostowanych ramionach, jak mają w zwyczaju orangu-tany, przemieszczam się w bok, ani przez chwilę nie dotykającziemi.Już myślę, że nic z tego nie będzie, kiedy mała rozjaśniasię i.ciska kozaczki pod mur.Po minucie różowe skarpetkitkwią w dziurze pół metra nad ziemią.- Taaak? I co teraz?- Tam! Tam masz taki uchwyt! - Niespodziewanie odzywasię milczący dotąd Yoshi.- Fajne.O, tutaj.- A ja nie wiem, co dalej - słyszę mruczenie w wydaniudamskim i ze zdumieniem zauważam, że niedaleko Rie i ChieAkemi wpiła się w mur i stoi ze stopą na wysokości pasa.Chiezeskakuje raz po raz na ziemię i próbuje od nowa.- A w butach też można?- Można, ale niekoniecznie w tych.Jakbyś miał trampkii toco innego.Ale tych raczej szkoda, zarysują się.- Obrzucamspojrzeniem szpiczaste czubki Kimiego,- Doobra! - mruczy przeciągle i, maskując ekscytację miną podtytułem czego to się już w życiu nie robiło", obiema rękami ujmujekażdy but z osobna, ściąga i dołącza do tej niezwykłej procesji- Aaa.co z rękami? Będę mógł jutro grać? - Yoshi ma in-ne obawy.- Aaa co, za dużo sake? - przedrzeznia Tomo, podtrzymu-jąc Chie między łopatkami i doprowadzając do wybuchu chi-chotów na ścianie.- Spokojnie, jeżeli nie przesadzisz, nie powinno być proble-mu.I nie stawaj sobie stopą na dłoń, jak obecny tu Andrew.-Klepię Yoshiego zachęcająco po ramieniu.W przelocie łapięspojrzenie Akemi, ale jakieś takie.przyjazne.Chyba.Debitu przygląda się bez zdumienia.Nie takie rzeczy wi-dział już w tym dziwnym miejscu.Zmiejąc się, skacząc, trawersując i wygłaszając coraz to noweodkrywcze uwagi, nie zauważamy, że powoli zapada zmierzch.- Aha, tu się wszyscy podzia.- Wstawia głowę przez uchylonedrzwi Martin.Realizatorska szczęka powoli opada w dół.I znika.Trzask.Po chwili drzwi uchylają się znów, a w szparze ukazuje sięgłowa z zamkniętymi oczami.Andrew zeskakuje na ziemię.Powieki uchylają się, ukazując niebieskie zaskoczenie.- Epidemia jakaś? I wszyscy idziecie na ślepy balkon???- My, szefie, żeby się rozruszać.-Ja.my.tak tylko.- Czuję się trochę winna, ale Rie i Chiezeskakują z muru i podbiegają do Martina.- Chodz, chodz! Spróbuj! Każdy to potrafi! - Zmieją się jed-na przez drugą, ciągnąc lekko oniemiałego Martina za rękawy.- Nie! Nie, nie, nie, NIE! Ktoś musi pozostać normalnyw tym pokręconym świecie! Ja tylko wpadłem na miso.- Tak panjat, tak makan - rzucam w zamyśleniu hasło mojejdawnej ekipy dzieciaków z rodzinnego miasta.- Makaron? Spaghetti dziś?- Nie, to po malajsku Nie ma wspinu, nie ma jedzenia".odzywa się nagle HirM.- Adakah anda berbahasa Mełąytt? Mówisz w bahasa?!- Ykbm.sedikit saja.tylko troszeczkę.- Naprą.- Słuchajcie, klima już działa! Co nie znaczy, że światłow korytarzu także, hi, hi.Coś za coś, jak mawiali starożytniIndianie! O, a to coś to łosoś? Sashimi? - Wpada rudy tajfun,będący niegdyś fryzurą Johna.Zanim ktokolwiek ma szansęzareagować, sięga pałeczkami do miski z pokrojoną rybą, stojącej na niskim parapecie.- Nie!!! To jest.- jęknęła Akemi., :Czeszcz, sztary, jak leczi John, przeżuwając, klepie Debi-ru, który, obrzuciwszy go spojrzeniem pełnym nagany, odwracasię i z godnością, podniesionego pionowo ogona oddala się nabezpieczną odległość. No co.- Nie lubi cię.Wsuwasz mu kolację.- O, serio? Sorry, kot.Słuchajcie, jest sensacja.Asabi dla te-go, kto zgadnie, kto zapowiedział się z wizytą na przyszły ty-dzień!?- Szefowa?! Nareszcie, czas najwyższy - z nadzieją w głosierzuca Martin.- Nic z tego.Ti-Wi.Te-le-wi-zja.- Dobra robota, kolego Yoshi - powiedziałem, wchodzącdo studia.- Dziękuję.John-san już poszedł?- Zaraz wchodzi na antenę.Zadzwonił do mnie, żebym cię do-kończył.- Ale nie wykończył?Przerwałem zwijanie kabla mikrofonowego i podniosłem głowę.Yoshi, ubrany w biały T-shirt i prostą, jeansową kurtkę bez ani jed-nego ćwieka, siedział za bębnami.W mroku kabiny perkusyjnej(wolał nagrywać po ciemku) pochylał się nad otwartym laptopem,rozstawionym na bordowym, włochatym ręczniku z ofuro, pokrywa-jącym membranę dużego toma.Stuknął kilka razy w klawisze iświatło ekranu zmieniło się, zabarwiając mu twarz na zielonkawo.W tym fachu spotyka się wszystkie typy ludzi.Nawet Japończyków z całkiem niejapońskim poczuciem humoru.Zebrałem zwoje jasnożółtego kabla i usiadłem na podłodze, wdrzwiach kabiny, opierając się plecami o framugę.Zacząłem jemetodycznie zwijać w duże, równe pętle.- Co tam piszesz?- Pracę dyplomową.Studia zaoczne.;- I znajdujesz na to czas?- Trzymanie czasu to moja specjalność. W niebieskiej po-świacie z ekranu laptopa błysnęły błękitnawe, wyszczerzone wuśmiechu zęby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]