[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten pan wskazał na mnie jest lekarzem.Leżący uśmiechnął się, lecz nie był to radosny uśmiech, raczej grymas. Karolu poprosiłem przynieś, wiesz co.Skinął głową i wyszedł.Chodziło o moją skrzynkę, w której woziłem środki opatrunkowe i trochępodstawowych leków. A teraz rzekłem do sierżanta potrzebna jest miednica z ciepłą wodą,mydło i czysty ręcznik.Wytrzeszczył na mnie oczy: Czy to konieczne? Konieczne odpowiedziałem twardo.Stał przez chwilę.Czułem, że nie wie, jak ma postąpić.Nie ufał mi.Wreszciezdecydował się: Ben, poczekaj na mnie i wyszedł.Zacząłem wypytywać pacjenta o objawy dolegliwości, aż wreszcie sierżantwrócił, a wraz z nim zjawił się jeszcze jeden żołnierz szeregowiec,dzwigający dzbanek, miednicę, stołek i mydło wraz z ręcznikiem.Zrzuciłemkurtę, zakasałem rękawy i dobrze wyszorowałem dłonie.Tymczasem przyszedłKarol z moją apteczkę. Panowie odezwałem się wycierając ręce proszę nas zostawić samych.Obecność zbyt wielu osób nie sprzyja lekarskim badaniom.Dostrzegłem, jak sierżant nachmurzył się.Jednak opuścił pokój wraz zPerleyem.Zostań, Karolu poprosiłem może będziesz mi potrzebny.Odkryłem chorego, pomogłem mu ściągnąć koszulę.Zbadałem bardzodokładnie.Wszystkie objawy wskazywały na silne zatrucie organizmu.Czym?Oczywiście jakąś potrawą.Pacjent nie potrafił jednak przypomnieć sobie, co mutak zaszkodziło.Chorował już od tygodnia, niczym nie leczony.Zaaplikowałemmu środek przeczyszczający, przywołałem sierżanta i poinformowałem go owynikach badań.Ucieszył się. Całą noc powinien ktoś przy chorym czuwać.W razie pogorszenia proszęmnie natychmiast zawołać.Jeszcze raz podziękował.Pózniej, gdy opuściliśmy izbę, spytał, czy niepotrzebujemy żywności lub amunicji.Wreszcie zaproponował nocleg dla dwóchosób w swej własnej kwaterze; dwóch pozostałych mogło skorzystać z gościnyagenta.Grzecznie odmówiliśmy.Na naszych łodziach znajdował się sporybagaż, a i same łodzie stanowiły nie lada gratkę dla człowieka znającego się narzeczy.Prosić sierżanta o wystawienie warty nie chciałem.I tak rozstaliśmy się,odprowadzani do bramy przez obu funkcjonariuszy samotnej placówki.W połowie drogi do jeziora wybiegł naprzeciw Piotr Carr, mocno zaniepokojonytak długą naszą nieobecnością. Myślałem, że was przymknęli! Cóż znowu! odpowiedział Karol. Po prostu zabawiliśmy się w małyszpital.Carr klasnął dłońmi: Rozumiem! Doktor znowu znalazł pacjenta.Jak pan to robi? Doprawdy.nie wiem stwierdziłem. Nieco przeraża mnie myśl ochorych, którzy w tych stronach nie znajdują lekarzy. Istotnie wtrącił Karol ponura to sytuacja.Na szczęście tutejsi ludzieposiadają żelazne zdrowie.Myślę, że ten Gerald wylizałby się i bez twejpomocy, Janie, tylko że trwało by to dłużej.A chyba najważniejsze, żezyskaliśmy przychylność pana sierżanta.Nie podoba mi się ten jegomość. Ani mnie.Lecz teraz nie odmówi nam pomocy w razie potrzeby.Nad brzegiem krążył zaniepokojony Robert. Co się stało, szefie? Et, głupstwo odezwał się Carr. Pan doktor założył tu szpital.Chłopak wytrzeszczył oczy.Spojrzał na mnie, spojrzał na Karola. Szpital? zdumiał się.W kilku słowach wyjaśniłem sytuację, lecz Carr próbował nadal żartować zRoberta, plotąc banialuki na temat moich pacjentów.W tym miejscu wypada zaznaczyć bez żadnego samochwalstwa że dziękimej podróżnej apteczce niejednokrotnie zdołałem postawić na nogi kilka ofiarsaloonowych bójek oraz paru napotkanych podczas wędrówek traperów,chorych z najrozmaitszych powodów. Rozpalamy ognisko zarządził Karol. Zciemnia się i wkrótce zawita donas gość. Jaki gość, szefie? Agent Kompanii Zatoki Hudsona.No, jazda do roboty.Musimy przygotowaćspecjalną ucztę. A niby z czego? wyraził wątpliwość Carr. Może być jedynie fasola wsosie pomidorowym lub wędzony boczek. To na nic.On ma na pewno fasoli i boczku powyżej nosa.Spróbuję złowićkilka ryb.Zabrał sznurek do wędziska, haczyki i odszedł pozostawiając nam troskę o opałi ognisko.Kłopot wynikł niemały.Mokre drzewo z trudem zajęło siępłomieniem, a pózniej dymiło straszliwie.W takiej sytuacji zastał nas Karol.Wrócił z dwoma pięknymi rybami.Carrowi oczy zabłysły na ten widok.Chwycił nóż i zajął się oprawianiem zdobyczy.Pózniej począł smażyć, a raczejopiekać płaty rybiego mięsa na rozżarzonych węglach.Niebawem zjawił siękierownik faktorii z butelką whisky i.dwoma bochnami chleba.Tym drugimprezentem najbardziej nas ucieszył, od wielu dni przecież żywiliśmy się tylkosucharami.Konieczne podczas długiej podróży, nie zastąpią chleba. Znam pragnienia wędrowców pochwalił się Perley. W pana ręce,doktorze i wręczył mi oba bochenki.O mało go nie uściskałem. Jutro dam wam na drogę cztery obiecał. Jeśli jutro wyruszymy odpowiedziałem, nie bacząc na decyzję Karola.Nie mogę opuścić mego pacjenta. Pan jest wspaniały, doktorze! zakrzyknął. Muszę wypić pańskiezdrowie! Dajcie kubki!Sięgnęliśmy, po naczynia, a Perley hojnie je napełnił.Chyba zbyt hojnie.Lecztrudno go było za to winić.W tym zabitym deskami zakątku musiał częstonudzić się jak mops.Wypiwszy duszkiem whisky, sięgnęliśmy po wynik kucharskich manipulacjiCarra.Ryby okazały się znakomite, chleb cudowny.Słońce skryło się za horyzontem, mrok powoli ogarniał ziemię, a wraz zmrokiem nadeszła cisza.Wiatr ustał i słychać było jedynie delikatny plusk falomywających piaszczysty spłacheć lądu, kilka kroków od naszego biwaku.Siedzieliśmy w kręgu ogniska (które wreszcie przestało dymić), paląc fajki igadając.Zapytałem agenta o okolicznych Indian. Czipewajowie odparł. Od nich wywodzi się nazwa fortu.A poza tym,nieliczne grupy plemienia Kri. Nie ma kłopotów? %7ładnych.Cały ich wysiłek jest skierowany na dostarczanie faktorii skórekfuterkowych. Bobry? Nie tylko.Czarne niedzwiedzie, skunksy, lisy, kuny, niekiedy gronostaje iszczury piżmowe. Z tego wynika, że tutejsza placówka policji niewiele ma do roboty. Hm.różnie bywa.Przecież to jest kanadyjskie pogranicze, im dalej napółnoc, tym większa pustka.Prawdziwy raj dla wszystkich, którzy zadarli zprawem, jeśli te obszary można rajem nazwać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]